Struktura granatu
W powieści odbywamy przede wszystkim podróż w głąb człowieka i jego tożsamości, w spektaklu oglądamy panoramą świata, którego granicą wyznaczyły zamachy terrorystyczne z 11 września.
Jesteśmy na pokładzie samolotu. Na scenie trzy komplety krzeseł, na ekranach ustawionych w górnych rogach sceny - obraz prześwietlanych bagaży. Na głównej ścianie wyświetlana jest mapa przelotów. Charakterystyczne symbole naszych czasów, zglobalizowanego świata i nieustannie przemieszczających się ludzi. To także przedstawienie bohatera jako bezdomnego człowieka, dla którego współczesna kultura ma jedynie "obłudny blask jarmarku" i który nie znalazł w niej swojego miejsca. Scenografia i instalacje podkreślają, że życie to podróż, nieustanny ruch, poznawanie na nowo siebie, innych i świata.
Harry (Marcin Tyrol), nie najmłodszy już przedstawiciel pokolenia "gniewnych", wykrzykuje do mikrofonu pretensje do otoczenia. To, co dla bohatera opresyjne, nie pozwala mu budować własnej tożsamości, nie pozwala mu być wolnym. Z drugiej jednak strony Harry korzysta z większości przywilejów "tego świata": taki to krzyk i bunt na miarę naszych czasów. "Stay behind the yellow linę" - to granica między światem znanym, oswojonym, a tym, który przyciąga, daje szansę poznania innej rzeczywistości; kusi i wabi, a jednocześnie odbiera poczucie bezpieczeństwa. Przypomina o nieustannym wyznaczaniu w życiu granic, o ich ciągłym modyfikowaniu i przekraczaniu. Może z tego względu, że świat jest głośny, szybki i masowy, Harry w przedstawieniu krzyczy, głośno werbalizując swój bunt. Nie jest, jak bohater powieści, outsiderem- -intelektualistą, który nieustannie poddaje wszystko krytycznej refleksji. Niestety, zabrakło pomysłu na tę postać, sam reżyser przyznaje, że mniej koncentrował się na postaci wilka stepowego, a bardziej interesował go świat zewnętrzny. Szkoda, bo poprzez Harry ego (który jest przecież artystą i filozofem) można pokazać znacznie więcej niż przez dramatyczne sceny wbijania się samolotów w budynki nowojorskich wież.
Znacznie ciekawiej zaprezentowane zostały postaci stewardów, którzy bawią się Harrym, drażnią go, nie ułatwiają mu podróży. Przestrzeń samolotu to swoiste pole doświadczeń, przedmiotem eksperymentu jest Harry, a stewardzi przypominają bezwzględnych, pozbawionych emocji, zmechanizowanych "naukowców". Jednocześnie uzmysławiają wilkowi, że jego nonkonformistyczna postawa jest tylko rodzajem maski, bo przecież lokuje pieniądze w banku, płaci podatki, ubiera się w sposób przyzwoity - a to nie jest kontestacja. Wilk jest dzieckiem kultury, którą gardzi, ale która jednocześnie jest strefą bezpieczeństwa chroniącą przed chaosem świata. Ideały, które wykrzykuje, skonfrontowane z wypowiedzią stewarda (świetna rola Rafała Fudaleja) na jego temat, zostają ośmieszone i skompromitowane. Ostatecznie wilk w pierwszej części spektaklu jest gliną, z której każdy lepi dowolną formę. Czyżby poza stwierdzeniem "Świat mi się nie podoba" Haller nie miał nic więcej do powiedzenia? Ale może o to chodziło: pokazać silną ingerencję otoczenia, jego inwazyjny charakter? Harry nie jest jedynym pasażerem samolotu. W tylnym rzędzie krzeseł siedzi faustowski Mefisto (Krzysztof Ogłoza), nieudolnie ćwiczący angielskie słówka. Nie przeraża, nie straszy, zna kilka sztuczek, przypomina bardziej nadwornego błazna.
Pierwsza część spektaklu jest mało wyrazista. Na pewno multimedialność, wykorzystanie audiowizualnych środków działa na wyobraźnię i buduje w miarę spójny przekaz, choć można odnieść wrażenie, że przedstawienie służy raczej ukazaniu umiejętności łączenia stylistyk i wykorzystania nowoczesnych środków w teatrze. Druga część jest bardziej nierówna, przypomina trochę zepsuty neon z powieści Hessego, który wprawdzie świeci w słusznej sprawie, ale nie wszystkie połączenia sprawnie w nim działają. W powieści odbywamy przede wszystkim podróż w głąb człowieka i jego tożsamości, w spektaklu oglądamy panoramę świata, którego granicę wyznaczyły zamachy terrorystyczne z 11 września. Kryzys wewnętrzny człowieka jest na dalszym planie, jesteśmy atakowani przesłaniem o zagrożeniu terroryzmem (kluczowy obraz naszej zbiorowej wyobraźni), nie ma już mowy o kryzysie kultury, cywilizacji, tożsamości. Niestety obrazy z zamachów w Nowym Jorku potraktowane są w sposób dosłowny, nie są nawet pretekstem do pokazania napięcia między współistnieniem obcych sobie kultur. Sceny znane z telewizji nie wykraczają poza relację dziennikarską. Im częściej powraca w spektaklu obraz płonących wież WTC, tym bardziej irytuje jego publicystyczność.
Na scenie pojawia się kapitan (Mariusz Benoit) i od tego momentu wkraczamy w najbardziej szkolną część spektaklu. Socjologiczno-psychologiczno-polityczna mieszanka, która jest nam serwowana, staje się nieznośna. Poza wspomnianymi zamachami mamy dodatkowo relacje z więzienia w Abu Ghraib. Liber wykorzystał interpretację tych wydarzeń sformułowaną przez Philipa Zimbarda, autora słynnego Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego. W nieciekawym monologu kapitan opowiada o znęcaniu się amerykańskich żołnierzy (w tym sierżanta Fredericka) nad więźniami i jednocześnie wykłada teorię "efektu Lucyfera", zgodnie z którą dobrzy ludzie w ekstremalnych sytuacjach zdolni są do przemocy. Zmiana, która dokonuje się w człowieku, według Zimbarda spowodowana jest wpływem środowiska. Gdy czujemy przyzwolenie otoczenia, następuje samousprawiedliwienie, rozproszenie odpowiedzialności, a znęcanie się nad innymi określane jest jako niewinne "fun and games". Kapitan przekazuje Harry'emu pilota, którym może dowolnie sterować nagraniem z zamachami na WTC, pokazuje mu możliwości władzy i jej granice. O konsekwencjach nadużywania wolności wilk przekona się sam w Teatrze Magicznym, w którym nie ma zasad, do którego wstęp mają tylko obłąkani. Mozart w rozmowie z Hallerem powie: "Nie jesteśmy winni, a mimo to jesteśmy odpowiedzialni". Harry staje się niewolnikiem świata, do którego zaprosiła go kochanka i Pablo. Hermina (Klara Bielawka) przed śmiercią zaśpiewa piosenkę Radio- head Ali I need (której teledysk notabene mówi o wykorzystywaniu dzieci przez koncerny). Zamiast Mozarta tłumaczącego Hallerowi, że są na świecie rzeczy, które należy brać na serio, a z reszty należy się po prostu śmiać, aktorzy śpiewają piosenkę Monty Pythona Always look on the bright side of life.
Na zakończenie pojawia się nagi mężczyzna, który, wpisany w pentagram, kołysze się w różne strony. Mozart mówi słowami angielskich komików, że należy się mimo wszystko śmiać, a symbolika pentagramu oddaje ostatecznie harmonię człowieka i świata. Spektakl bardziej prowokuje do dyskusji nad językiem teatru, który ma być zrozumiały dla młodych ludzi, nie jest natomiast głosem w dyskusji nad kondycją świata i człowieka. Pomimo użycia nowoczesnych środków spektakl wcale nie prezentuje nowoczesnego spojrzenia na wyobcowanie, poszukiwanie własnej tożsamości, ścieranie się ze światem. Liber raczej prześlizguje się po najbardziej nośnych tematach, którym podporządkował środki teatralne, co - przy dość chaotycznie dobranych wątkach z powieści i płytkiej analizie współczesności - przeszkadza w odbiorze. Wilk nie broni się bez szyldu "Młodej Sceny", projektu adresowanego do młodzieży gimnazjalnej i licealnej, uruchomionego dopiero co w Teatrze Dramatycznym. Cel jest ambitny: pokazanie młodym widzom, że teatr to sztuka mówiąca o współczesnym świecie, wykorzystująca nowe media i dająca możliwość aktywnego włączenia się w proces jej tworzenia m.in. dzięki nowoczesnym formom warsztatów. Ale wilk mówił przecież o sobie, że woli czuć "prawdziwie diabelny ból niż temperaturę pokojową". Spektakl Marcina Libera ma niestety temperaturę pokojową.