Artykuły

Kobieta polem bitwy. Dwie opowieści

"Pani Furia" wg Grażyny Plebanek w reż. Krzysztofa Czeczota w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Jarosław Klebaniuk w Teatrze dla Was.

Zakończenie scenicznych prezentacji dramatów nagrodzonych w II Konkursie Dramaturgicznym "Strefy kontaktu" wypadło bardzo dobrze. Wrocławski Teatr Współczesny sięgnął po dramat Grażyny Plebanek nawiązujący do jej powieści, ten zaś został, nie bez aprobaty laureatki, wzbogacony o tekst Jadwigi Juczkowicz. Brukselska opowieść zyskała więc niejako polskie uzupełnienie, zaś uniwersalny problem społeczny - lokalny kontekst.

"Pani Furia" jest opowieścią o córce imigrantów, która spotyka się z rasizmem w instytucji, w której pracuje. Wątek zawodowy splata się w najtragiczniejszy chyba możliwy sposób z osobistym, a kryminalna intryga służy do pokazania ponadczasowych zjawisk: ksenofobii, wykluczenia społecznego, przemocy wobec mniejszości, łamania prawa przez jego stróży. Narracja Plebanek ma spójny, logiczny charakter, uroku zaś dodają jej wątki bajkowe. Postać Ediego, bajarza z Kinszasy, czyni opowieść niesamowitą. Odległe wspomnienia walki Muhammada Alego pozwalają nie tylko dokładnie osadzić akcję w czasie, lecz i nadają jej klimat realizmu magicznego. Przejść przez pełną ostrych przedmiotów wodę na żółwiach oczywiście można, jednak fizycznej możliwości nie towarzyszy zbyt wysokie prawdopodobieństwo.

Konstrukcja spektaklu nie pozwalała na zbyt długo pozostać w klimacie noir z bohaterką zmagającą się z mrocznymi marami przeszłości i z niepewnością jutra. Wątek brukselski przeplatał się z polskim, a o tym, jak bardzo były różne nie świadczy tylko czas i miejsce akcji, lecz i użyte artystyczne środki. Czarnoskóra Alia częściej grała z tyłu sceny, w półmroku, w dynamicznych sekwencjach z udziałem kolegów z pracy; jasnowłosa Anielka - w pełnym świetle bliżej widza, przy stole, na stole lub nad sedesem, w pełnych żalu, buntu lub wewnętrznego konfliktu wymianach z matką. Także konwencje obu wątków były odmienne: poważny, melancholijny, chwilami tragiczny dramat skontrastowany został z drapieżną satyrą.

Parodystyczne zobrazowanie ideologicznego obskurantyzmu raz robione było nieco subtelniej (Ela uznała, że od biedy konserwatywny widz chwilami mógł brać ideowe deklaracje Matki za dobrą monetę), raz zaś bardzo grubo (scena z rycerzami-neonazistami była jednoznacznie prześmiewcza). Widzom o liberalnych, lewicowych poglądach mogły się podobać nie tylko te artystycznie podrasowane, wymyślone mono- i dialogi, lecz także nieznacznie tylko zmienione cytaty zaczerpnięte z wirtualnej przestrzeni. Jedna z wypowiedzi Anielki była w zasadzie dosłownym przytoczeniem słów antyfeministek z pewnego internetowego filmu.

Zastanawialiśmy się później z Elą, na barowych stolcach, przy bankietowym stoliku, na ile nasza (i naszych ideowych pobratymców i posiestrzanek) przyjemność oglądania stanowi ograniczenie spektaklu. Pytanie, czy osoby o konserwatywnych poglądach poczują się zachęcone do ich zweryfikowania, czy też od razu odrzucą przesłanie spektaklu, może nie wybiorą się nań lub oprotestują na podstawie plotek, wydało nam się przy tym mniej interesujące niż to, jak zareagują osoby o mniej wyrobionych poglądach, niezaangażowane, niezdecydowane? Czy pobudzi ich ta drapieżna krytyka do myślenia, czy nabiorą niesmaku wobec nacjonalizmu i świętoszkowatości? A może uznają, że za bardzo się jakąś perspektywę forsuje? Słowem, pomyślałem pogryzając ptysiową słomkę, czy nie przekonywała Juczkowicz przekonanych, nie wykluczywszy przy tym pozostałych. Jest to jednak dylemat dotyczący każdego artystycznego przekazu o charakterze publicystycznym: mówić naszą prawdę czy i diabłu wynajmować adwokata?

Uznaliśmy wtedy z Elą, oboje znad złocistych płynów, skupiając się na pięknie niezaprzeczalnym, że nie tylko aktorskie umiejętności warto doceniać, a Dominika Kimaty jest prześliczna. Zgodziliśmy się też co do tego, że w drugoplanowej roli policjantki świetnie została obsadzona Jolanta Solarz-Szwed, najsmakowitsze zaś kwestie przypadły Elżbiecie Golińskiej, która jako matka powiedziała między innymi: "Ja jej nieba uchylam, elementy bezstresowe wprowadzam, a ona mi takie...", "Czasami broni mnie różaniec, czasami stanowcze "k mać", "Wychowuję ją na matkę, żonę, bohaterkę, a jak trzeba będzie - na poległą", "Anielka strzela od piątego roku życia".

To ostatnie zdanie padło na strzelnicy (takiej z prawdziwą bronią i prawdziwymi strzałami), a przywołane hasło byłego kandydata na prezydenta: "Kościół, szkoła, strzelnica" wzbudziło we mnie wspomnienie sprzed trzydziestu pięciu lat, kiedy to z przyszłym kandydatem, reżyserem "Plusów" o różnej walencji w klasach równoległych V L.O. we Wrocławiu rywalizowaliśmy na wypracowania. Zresztą z Grześkiem związany jest jeszcze jeden smaczek. To przecież nie kto inny, jak jego ojciec Kazimierz Braun w latach 1975-1984 był dyrektorem naczelnym i artystycznym Wrocławskiego Teatru Współczesnego, tego samego, na którego Dużej Scenie padły 19 maja 2018 roku cytowane słowa.

Wróćmy jednak na bankiet. Gdy na premierze dynamicznie grający ministra Maciej Tomaszewski pokazywany był w zbliżeniu na dużym ekranie, w jednym z ujęć, gdy pochylił lekko głowę do przodu, wydał mi się przez chwilę podobny do "późnego" Ryszarda Kapuścińskiego. Trudno chyba o bardziej odległe skojarzenie, bo postać ze spektaklu była cyniczna, śliska, odpychająca, zupełnie inna niż pisarz. Warto jednak będzie podkreślić w recenzji świetność pomysłu z filmowaniem i projekcją w czasie rzeczywistym, a tym - zbliżeń twarzy, pomyślałem przenosząc wzrok znad szklanki na nagie plecy znakomitej odtwórczyni głównej roli, która zdążyła się przebrać z nastolatki w dojrzałą kobietę.

"Czyścimy miasto z obcych, rękami obcych", powiedział w spektaklu Instruktor (Tomasz Ratuszniak). "Kobieta jest polem bitwy", orzekł kobieciarz Edi (Wiesław Cichy). Czy te dwie myśli mogły skrzyżować się w jakiś mniej dramatyczny sposób niż ten pokazany w "Pani Furii"? Ostatnia symboliczna scena, jedyna w której zobaczyliśmy obok siebie dwie piękne, lecz jakże różne aktorki, nie tchnęła zbyt wiele optymizmu w te w gruncie rzeczy dosyć przygnębiające opowieści. Obie kobiety były spakowane, w podróży, może w trakcie ucieczki, niejako wygnane z domu przez wrogich bliskich. Może jednak jest ta scena do innego odczytania? Aby ją zinterpretować warto obejrzeć ten dobrze obsadzony, utrzymujący uwagę widza spektakl.

Jarosław Klebaniuk - psycholog społeczny, adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, członek redakcji czasopisma naukowego "Social Psychological Bulletin (Psychologia Społeczna)". Prozę publikował w: "Akcencie", "Frazie", "Kresach" i "Lampie". Recenzje teatralne pisze od 2010 roku, a od 2016. - dla wortalu "Teatr dla Was".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji