Artykuły

Holenderski chillout

Redbad Klijnstra już w pierwszych pięciu reżyserowanych przez siebie przedstawieniach odnalazł swój teatralny styl, wyznaczył krąg repertuarowy, do którego chce sięgać - pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku.

Najbardziej fotogeniczna jest dla niego młodość. Kędy wszystko - także dla aktora - może wydarzyć się po raz pierwszy. Reżysera fascynują grupy rówieśników, w których podobni do siebie bohaterowie trzymają się razem, tworzą się między nimi specyficzne hierarchie. Akcja spektakli Klijnstry zawsze dzieje się współcześnie, jakby jego teatr rodni się z podglądania młodych ludzi z sąsiedztwa.

"Gry" były opowieścią o gwałcie zbiorowym dokonanym na młodej dziewczynie przez jej kolegów. Klijnstra rekonstruował sytuację, w której grupa znajomych niepostrzeżenie wchodzi w role katów i ofiary.

"Made in China" pomyślał jako walkę pomiędzy trójką młodych gangsterów z londyńskiego półświatka o godność, zerwanie z pozorami, szansę na wycofanie się z branży, zanim będzie za późno. "Electronic City", jedna z odsłon Terenu Warszawa, była grana na 10. piętrze wieżowca na Mysiej, z panoramą stolicy o zmierzchu. Klijnstra przyglądał się w nim iluzjom trzydziestoletnich singli-biznesmenów.

"111" składało się z kilku statycznych, wyciszonych relacji o rodzinnej zbrodni. Za plecami siedzących nieruchomo aktorów błyskały abstrakcyjne slajdy. "Benvolio i Rozalina", ekscentryczna wariacja na temat "Romea i Julii", zakończyła się dla Klijnstry pouczającą porażką. Szekspir nie zmieścił się w jego intymnym świecie, rozsadził współczesną ramę.

Największą umiejętnością Klijnstry jest zdolność do rozciągania teatralnego czasu. Cyzelowania, opiłowywania pozornie zwykłych chwil i przyglądania się ludziom, uwięzionym w nich, jak owady w bursztynie. Klijnstra bardzo często zawiesza akcję, kreuje klimat rozkosznego rozleniwienia, ciszy przed burzą. Jakby był słoneczny letni dzień. Każdy kawałek skóry oddycha. Z człowieka promieniuje spokój i dobro. Bohater oddaje swoje zmysły światu. Powoli przewraca się na drugi bok i nagle tamten nastrój znika. Z aktora Klijnstry wyłazi ktoś nowy, obojętność wobec świata niepostrzeżenie przechodzi w zamiar występku. Czysta, niewinna relacja zamienia się w wybuch agresji, zapowiedź zbrodni. Bohaterowie rzucają się na siebie, walczą ze zdumiewającą zaciekłością.

Zastygnięcia czasu, chilloutowe nastroje mają u Klijstry demonstracyjnie nieteatralną strukturę. "Hasło: nieteatralne zakłada, że istnieje coś, co nie jest teatrem. A właśnie dla mnie to jest teatrem" - deklaruje reżyser i szuka momentu, w którym teatralność styka się z prywatnością: w "Made in China" wchodził w przestrzeń gry, miedzy bohaterów, żeby poprawić migoczącą za ich plecami lampkę nocną, w "Grach" równorzędną wobec aktorów funkcję pełni miksująca muzykę i śpiewająca za pulpitem mikserskim DJ Patrisia. Redbad Klijnstra lubi słowo "nie wiem". W pracy nad przedstawieniem niewiedza, niegotowość, niedopasowanie to mogą być jego wytyczne dla aktora. I potem widzimy, jak aktor przygląda się bacznie postaci, sprawdza, co by zrobił na jej miejscu. Ciekawi go, jak bohater nosi w kieszeniach swoje małe grzeszki. I wreszcie zdaje relację ze swojego zdumienia. To jest zło?

W teatrze Klijnstry otwarta przestrzeń (betonowe wielkomiejskie nadbrzeże, soczyście zielony trawnik w parku) wypełnia się ludźmi, atmosferą, światłem. Aktorzy zadomawiają się w niej, by w jednym nieoczekiwanym spięciu wszystko zniszczyć. Jakby za każdym razem Klijnstra chciał w finale zostawić świat opustoszały, z którego zniknęła młodość, dobro, radość. Za takie chwile cenię go najbardziej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji