Lubię wyzwania
Gra także w filmach i teatrze, ale znamy go przede wszystkim z roli jednej z głównych postaci serialu "Na sygnale" (ratownik Piotr Strzelecki).
Rozmowa z DARIUSZEM WIETESKĄ, aktorem serialowym
Na małym ekranie zadebiutował jako lekarz w serialu "Instynkt" i operator Radek w "Na Wspólnej". Występuje też w reklamach telewizyjnych. Jego popularność wzrosła, kiedy wziął udział w telewizyjnym show "Taniec z gwiazdami" (ósma edycja), w którym wszedł do ćwierćfinału i zajął IV miejsce wraz z partnerką Katarzyną Vu Manh. Grał także w teatrze (Teatr Rampa w Warszawie i Teatr Nowy w Łodzi). Pojawia się także w serialu internetowym "Rozmowy z Babcią", który został nagrodzony na festiwalach w Korei Południowej, Niemczech i w Hiszpanii. Zbiera materiały do monodramu "Wiejskie opowieści zabawnej treści".
Jak pan się poczuł, kiedy usłyszał w ósmym odcinku "Tańca z gwiazdami", że musi pożegnać się z programem?
- Było mi żal, że nie mogę walczyć dalej, bo taniec w pewnym momencie zaczął mi sprawiać przyjemność. W rumbie były trzy, cztery sekundy, gdy poczułem się jak na deskach w teatrze. Od jury usłyszeliśmy wiele dobrych słów na temat naszego tańca i wtedy poczułem satysfakcję. Dojście do ćwierćfinału było sukcesem dla kogoś, kto wcześniej nie tańczył. Jedynie osiem lat temu brałem udział w spektaklu "Matematyka miłości" w Teatrze Nowym w Łodzi, gdzie miałem do wykonania dwa krótkie fragmenty tanga argentyńskiego.
Widziałem lekkie rozczarowanie, czyli liczył pan na to, że będzie tańczył dalej...
- Zawsze jest nadzieja, że pójdziemy dalej i nasza ciężka praca zostanie doceniona. Ale stało się inaczej. Nie ubolewam, że zakończyłem udział na czwartym miejscu, bo kilka tańców dało mi satysfakcję. Polubiłem rumbę, paso dobie, quickstepa. Być może taniec stanie się moim nowym hobby i wybierzemy się z żoną na kurs tańca towarzyskiego, żeby działać dalej w tej materii.
Liczył pan na to, że może wygrać ten program?
- Myślę, że każdy z uczestników chciałby wygrać. Razem z Kasią skupialiśmy się, żeby jak najlepiej zatańczyć w najbliższym odcinku. Moja trenerka i partnerka dbała nie tylko o kroki na parkiecie, ale przygotowywała mnie też psychicznie. Przed każdym występem na żywo powtarzała: "Pamiętaj, jesteś najlepszy!". To mnie motywowało do dalszej pracy. Myślałem także o najbliższych, którzy przy mnie byli, żeby dla nich zatańczyć.
Dlaczego zdecydował się pan na udział w "Tańcu z gwiazdami"?
- Lubię wyzwania i udział w programie potraktowałem jako jedno z nich. Lubię adrenalinę, jeżdżę motocyklem, marzę o skoku ze spadochronem. A tutaj program jest na żywo i gdy słyszy się odliczanie: "trzy, dwa, jeden", emocje są olbrzymie. Taniec był dla mnie nową materią, której dotknąłem i starałem się w niej realizować jak najlepiej.
Przed programem lubił pan tańczyć?
- Bardzo. Zazwyczaj tańczyłem na weselach, bo mam dużą rodzinę. W czwartym odcinku show tańczyliśmy disco, w którym można było improwizować i ze wszystkich par to my wygraliśmy tę konkurencję.
Przyznał się pan, że pierwszy odcinek był ogromnym stresem. Z czego wynikał?
- Duże obciążenie psychiczne wynikało z tego, że program jest na żywo. W serialu "Na sygnale" możemy sobie pozwolić na duble, tutaj nie. Tutaj taniec można wykonać tylko raz i nie można go przerwać ani powtórzyć.
Ile informacji na temat tańca przekazała panu trenerka Katarzyna Vu Manh?
- Kasia ma dobre podejście do partnera, wiele rzeczy tłumaczyła mi obrazowo. Wspólnie oglądaliśmy choreografie wykonywane przez profesjonalnych tancerzy. Opowiadała mi też o historii i klimacie poszczególnych stylów tańca, tak żeby jako aktorowi łatwiej było zbudować historię podczas występu.
Skąd się wzięło takie orientalne nazwisko Kasi?
- Kasia jest w połowie Polką, a w połowie Wietnamką, ale urodziła się w Polsce i całe życie tutaj spędziła.
Żona nie była zazdrosna?
- Troszkę była. W trakcie programu właściwie nie było mnie w domu, bo z planu serialu jechałem wprost na treningi, gdzie większość czasu pracowaliśmy z Kasią sami. Niemniej oboje z żoną mamy do siebie zaufanie i jej jako aktorce łatwiej jest zrozumieć, że miłość na ekranie czy w tańcu jest pokazywana w sposób techniczny, tak żeby widz w nią uwierzył, a nie dzieje się naprawdę.
Wasze małżeństwo opiera się na zaufaniu?
- Przede wszystkim. Kiedy poznałem moją żonę, od początku ceniłem w niej prawdę. Ona mówi to, co myśli, niczego nie udaje.
To prawda, że pana żona Urszula Zawadzka jest pana menedżerem?
-Tak. Nie tylko w małżeństwie, ale i zawodowo mamy do siebie duże zaufanie. Ula poza aktorstwem skończyła na Uniwersytecie Warszawskim marketing i dużo wie na ten temat. Realizuje się w różnych kierunkach.
Czy w związku z tym ograniczyła pracę w zawodzie aktorki?
- Nie! Ula gra w filmach, serialach i w filmach reklamowych. Stworzyła serial internetowy "Rozmowy z Babcią", który otrzymał wiele nagród na festiwalach międzynarodowych, m.in. w Korei Południowej za najlepszy skecz komediowy. Byliśmy na festiwalach w Los Angeles i w Bilbao. Ula nie tylko zagrała w tym serialu, ale go napisała i wyreżyserowała, zrobiła też casting. Do roli Babci zaangażowała panią Marię Broniewską. Pomysł wziął się stąd, że Ula w podobny sposób rozmawia i żartuje ze swoją prawdziwą babcią. Serial jest czarną komedią. Babcia i wnuczka mają duży dystans do siebie i podobne poczucie humoru. Ja też gościnnie wystąpiłem w kilku odcinkach w roli męża wnuczki i cieszę się, że mogłem wesprzeć tę produkcję.
Podobno spraw zawodowych nie przenosicie na życie prywatne?
- W domu dużo mówimy o pracy, o tym, co się działo na planie czy na castingu i trochę tym wszystkim żyjemy. Ponieważ pracujemy w tej samej branży i mamy wspólne zainteresowania - kino i teatr - nie da się tego rozdzielić.
Jakby pan zareagował, gdyby to żona wzięła udział w "Tańcu z gwiazdami"?
- Bardzo bym się cieszył, że jej marzenie się spełnia, bo od dawna chce wziąć udział w tym show. Pewnie byłbym też trochę zazdrosny, że Ula spędza tyle czasu z obcym mężczyzną, i do tego w tańcu, ale ponieważ ufamy sobie, nie byłoby z tym dużego problemu. Na pewno przeżywałbym z nią każdy występ.
Babcia chciała, żeby został pan księdzem. Czy przez moment potraktował pan ten pomysł poważnie?
- Od siódmego roku życia byłem ministrantem, w szkole średniej byłem na kursie lektorskim i przez dwa tygodnie mieszkaliśmy w seminarium. W tym czasie medytowałem i odciąłem się od świata. Zostałem lektorem z tytułem starszego ministranta, którego głównym zadaniem było czytanie słowa Bożego w kościele. Ale mimo wszystko nie poczułem, że mógłbym zostać księdzem.
Z kolei rodzice myśleli, że będzie pan rolnikiem, ale pan nie spełnił ich oczekiwań?
- Ponieważ jestem w rodzinie jedynym chłopakiem (mam dwie siostry), powinienem przejąć gospodarstwo po rodzicach, jednak w szkole średniej występowałem na akademiach, w jasełkach, więc ojciec rozumiał, że nie może mnie namawiać na rolnictwo. Rodzina, widząc, że interesuje mnie aktorstwo, nie miała nic przeciwko temu, przeciwnie - wspierała mnie.
Pochodzi pan z Gortatowic, małej wsi pod Rawą Mazowiecką. Powiedział pan, że to miejsce pana ukształtowało...
- Życie na wsi nauczyło mnie wczesnego wstawania, ciężkiej pracy, umiejętnego współpracowania z ludźmi i tego, jak ważna jest rodzina. Lubię też odpoczywać na świeżym powietrzu i kiedy życie toczy się powoli.
Zbierał pan kapustę, kalafiory i ziemniaki?
- Najpierw siałem, później sadziłem, a na końcu ciąłem. Ale najlepiej wspominam żniwa, kiedy lato było w pełni. Można było jeździć ciągnikiem i układać belki słomy na przyczepach, żeby cała sterta się nie rozsypała.
Sprzedawał pan te produkty ziemi?
- Tak, na targowisku, głównie pomidory i ziemniaki. Pamiętam, jak już się spotykałem z Ulą i wracałem z rynku, to śmiała się, że tak ładnie pachnę koperkiem. Często też przywoziłem jej małe zapasy warzyw, żeby mogła coś smacznego dla nas ugotować.
Jak szła sprzedaż?
- Bardzo dobrze. Ważne jest serdeczne podejście do klienta i wiara we własne produkty. Trzeba podkreślać, że warzywa są polskie i wyhodowane przez nas. Stali klienci, którzy robią zakupy u rodziców, często im mówią, że oglądają i pozdrawiają syna.
Dzięki tej ciężkiej pracy nie boi się pan najtrudniejszych zadań?
- Ciężka praca nas hartuje, szczególnie za młodu. Zawód aktora też wiąże się z wytrzymałością - często jesteśmy na planie ponad dwanaście godzin przez siedem dni w tygodniu. Przez wszystkie lata grania w "Na sygnale" ani razu się nie spóźniłem, a zaczynamy o szóstej rano. Jestem gotowy na kolejne wyzwania.
Nadal gra pan na perkusji?
- Mam elektroniczną perkusję, żeby nie przeszkadzać sąsiadom. Zakładam słuchawki i gram do moich ulubionych rockowych piosenek. To sposób na rozładowanie emocji po ciężkim dniu pracy.
A na gitarze?
-Też! Był to pierwszy instrument, na którym nauczyłem się grać. Udało mi się skomponować kilka piosenek promujących nasz serial "Na sygnale". Realizuję się w ten sposób jako muzyk.
Śpiewa pan także własne piosenki?
- Oprócz tych na potrzeby serialu skomponowałem kilka, które może kiedyś ujrzą światło dzienne. Zamierzam z nimi wejść kiedyś do studia i nagrać. Głównie są to utwory dla mojej żony.
Wiem, że kocha pan motocykle...
- Przez kilka lat jeżdżenie sprawiało mi dużą frajdę. Gdy kiedyś podjechałem motocyklem na plan, poproszono mnie, żebym jechał nim w jakiejś scenie. W kilku odcinkach mój bohater Piotr na nim jeździł. Sprzedałem motocykl w ubiegłym roku, bo miałem kilka niebezpiecznych sytuacji na drodze. Marzę teraz o modelu Suzuki Boulevard. To jest chopper, więc zupełnie inny klimat jazdy. Powoli, majestatycznie...
To prawda, że oboje z żoną próbujecie swoich sił aktorskich w Stanach Zjednoczonych i macie tam agenta?
- Tak. Ula urodziła się w Chicago, więc ma możliwość podjęcia tam pracy. W ubiegłym roku przez miesiąc mieszkaliśmy w Nowym Jorku i udało nam się nawiązać współpracę z agentem aktorskim.
Ma pan pozwolenie na pracę w Stanach?
- Jeszcze nie, ale gdyby udało się zagrać chociaż mały epizod w serialu czy fabule za oceanem, byłoby to spełnienie marzeń. Zwiedzaliśmy m.in. Universal Studios, hektary scenografii z przeróżnych filmów. Zobaczyłem, że jesteśmy daleko za nimi. Trudno u nas stworzyć film, który dorównywałby im rozmachem.
Czy żona tęskni za miejscem, gdzie się urodziła?
- Tak. I chciałaby tam zamieszkać i pracować.
Zebrał pan już materiały do monodramu "Wiejskie opowieści zabawnej treści"?
- Materiałów jest mnóstwo, spisuję powoli anegdoty, które usłyszałem od znajomych z moich rodzinnych stron. Są dość zabawne. Pokazują też w humorystyczny sposób różnice między mieszkającymi na wsi i w wielkim mieście; to, jak postrzegają świat i z jakimi problemami mierzą się na co dzień. Chciałbym, żeby te historie przetrwały, gdyż częściowo są inspirowane życiem mojej rodziny, ale też dlatego, że mogą nauczyć i zmniejszyć dystans między ludźmi mieszkającymi na wsi i w miastach.
Monodram to bardzo trudna forma aktorskiej wypowiedzi...
- Wiem o tym. Mamy w nim jednego aktora, który musi sam na ponad godzinę przykuć uwagę widzów. Miałem kilkuletnią przerwę w pracy w teatrze, za którym trochę zatęskniłem i chciałbym znów realizować się na deskach teatralnych z publicznością na żywo.
Jak trafił pan do serialu "Na sygnale"?
- To był trzeci casting po ukończeniu szkoły aktorskiej, na który udało mi się dostać; sprawnie zadziałała tu moja agentka. W międzyczasie moja ówczesna narzeczona, a obecna żona, namówiła mnie, żebym poszedł na kurs pierwszej pomocy przedmedycznej. Pomogło mi to być przekonującym w roli ratownika. Kiedy zaproponowano mi rolę ratownika Piotra Strzeleckiego, byłem bardzo szczęśliwy. Udało mi się wygrać rolę
w serialu, która daje poczucie stabilizacji zawodowej. Cieszę się, że mogę realizować się w zawodzie, mając do czynienia ze świetnym materiałem, jakim jest każdy odcinek "Na sygnale".
Lubi pan Piotra Strzeleckiego?
- Bardzo, chociaż czasami jest porywczy, a momentami ironiczny, ale to dobry chłopak, który lubi pomagać ludziom. Na planie mamy merytoryczne wsparcie ratowników, którzy pilnują, żeby nasze czynności były wykonywane prawidłowo. Dlatego mamy duży komfort pracy. Cała ekipa bardzo się lubi i super nam się współpracuje.
Ile ta serialowa postać ma z pana?
- Piotr jest zlepkiem osób, które znam. Jest kierowcą karetki i wzorowałem się trochę na moim poryw-czym koledze, który pracuje jako kierowca. Obserwuję też ludzi i zapamiętuję niektóre zachowania, reakcje znajomych i na tej na bazie buduję postać. Piotr spotkał się z pozytywnym przyjęciem widzów.
Gra pan tylko w tym serialu?
- Obecnie tak, ale zagrałem gościnnie w serialach "W rytmie serca", "Ojciec Mateusz", a zaczynałem od "Klanu".
Na jakie zadania pan czeka?
- Lubię wyzwania. Po szkole miałem okazję zagrać perkusistę w filmie reklamowym. Zdjęcia mieliśmy na dachu Teatru Narodowego. Ten zawód przenosi nas w różne miejsca, w różne zawody i relacje.
Jak mocno jest pan związany z aktorstwem?
- Robię to, co naprawdę lubię. Mam dużą radość i czuję się wyróżniony, kiedy wiem, że to, co robię, dociera do człowieka i on chociaż przez chwilę nad czymś się zastanowi.