Artykuły

Negatywne wibracje

"Ognisty anioł" Sergiusza Prokofiewa w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Na scenie - istny gabinet osobliwości i palące współczesne problemy. Ale artyści Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie nie dali się zassać negatywnej energii, która bije z "Ognistego anioła" Siergieja Prokofiewa. To jedna z najciekawszych inscenizacji Mariusza Trelińskiego.

To była długo i niecierpliwie wyczekiwana premiera - "Ognisty anioł" Siergieja Prokofiewa jest jedną z najniezwyklejszych oper XX w. W Polsce była grana tylko raz - w 1983 r. w Poznaniu w reżyserii Ryszarda Peryta. Świetnie się więc stało, że to fascynujące grozą i niesamowite dzieło znalazło się w repertuarze Opery Narodowej w Warszawie.

Inscenizacji podjął się specjalista od mroków ludzkiej duszy Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Narodowej, który od ponad 20 lat współpracuje z wybitnym słowackim scenografem Borisem Kudlicką. Spektakl powstał w koprodukcji z Festiwalem w Aix-en-Provence, gdzie zostanie zaprezentowany 5 lipca tego roku, oraz z Operą w Oslo, która pokaże go w styczniu 2021 r.

Na nastrój wokół premiery wpłynęły też wydarzenia z ostatnich tygodni. W kwietniu Treliński odebrał w Londynie tzw. operowego Oscara - czyli International Opera Award - dla najlepszego reżysera roku. Zresztą rok po nagrodzie dla Opery Narodowej, która w tym roku otrzymała nominację.

Rośnie więc międzynarodowa pozycja narodowej sceny, choć zarazem wstrząsa nią wewnętrzny konflikt. Pracownicy techniczni teatru stanowczo upomnieli się o podwyżki. Rozmowy z dyrekcją nie przyniosły rezultatów, więc próby do "Ognistego anioła" odbywały się w dużym napięciu.

Dwa dni przed premierą związkowcy zorganizowali strajk ostrzegawczy. Próba generalna rozpoczęła się o dwie godziny później.

W rozmowie z "Co Jest Grane 24" Treliński opowiadał nawet o "negatywnej energii" utworu Prokofiewa: "Każdą moją realizację poprzedzam rozmową z psychologiem lub psychiatrą na temat motywacji moich bohaterów. Pani psychiatra, która na moją prośbę posłuchała opery Prokofiewa, ostrzegła nas, że w trakcie realizacji może się zdarzyć sporo konfliktów w ekipie i że trzeba uważać, aby nas ta niedobra siła nie zassała". Niedzielna premiera przebiegła jednak bez zakłóceń.

"Ognisty anioł" - i ziemia drży w posadach

Nad "Ognistym aniołem", którego prapremiera sceniczna odbyła się w 1955 r., dwa lata po śmierci kompozytora, niewątpliwie jednak wisi jakieś fatum. Prokofiew nad żadnym innym dziełem nie pracował tak długo (przez 10 lat, od 1919 r.), z takim oddaniem i nadzieją na sukces sceniczny. Nigdy tego jednak nie doczekał.

Nowojorska Metropolitan Opera odrzuciła tytuł, a w stalinowskim ZSRR, do którego Prokofiew lekkomyślnie wrócił po latach emigracji na Zachodzie, nie było mowy o wystawieniu utworu o nadprzyrodzonej treści, z groźnym Inkwizytorem pojawiającym się w V akcie.

Dziś "Ognisty anioł" należy do najczęściej granych oper Prokofiewa, obok "Miłości do trzech pomarańczy" i "Gracza" według Dostojewskiego. Nic dziwnego, bo jak w soczewce skupiają się w nim bolączki naszych czasów. "Ognisty anioł" jest operą tak odjechaną, że jest w stanie pomieścić odniesienia do popkultury i filmów Davida Lyncha, nihilizm i narkotykowe wizje, religijną manię i obsesję Kościoła katolickiego na punkcie seksu, traumę po molestowaniu w dzieciństwie i tak chętnie poruszany dziś problem zachowania autonomii w związku. O tym wszystkim jest właśnie inscenizacja Mariusza Trelińskiego.

Być może dopiero twórcy XXI w. są w stanie dostrzec w tej operze więcej niż skądinąd fascynującą historię młodej kobiety nękanej przez tytułowego anioła, o którym nie wiemy, czy jest wysłannikiem Dobra czy Zła. Prokofiew, który miał zwyczaj samodzielnego opracowywania libretta do swoich oper, zaczerpnął pomysł z powieści "Ognisty anioł" modernisty Walerija Briusowa (1908 r.), który w prozie chętnie odwoływał się do modnego wówczas okultyzmu. Dlatego właśnie bohaterowie Briusowa i Prokofiewa - Renata i zakochany w niej ślepo Ruprecht - czytają kabałę, próbują czarnej magii i wywołują "małe demony", które stukają w drzwi ich mieszkania.

A ponieważ akcja opery rozgrywa się w XVI w. w Niemczech, na koniec pojawia się wspomniany Inkwizytor, który próbuje wypędzić diabła z nieszczęśliwej Renaty (to ciekawy wątek, który łączy "Ognistego anioła" z późniejszymi "Diabłami z Loudun" Krzysztofa Pendereckiego i wcześniejszym "Erosem i Psyche" Ludomira Różyckiego, wystawionym w ubiegłym roku w Operze Narodowej).

W przeciwieństwie do powieści Briusowa "Ognisty anioł" Prokofiewa przetrwał próbę czasu dzięki sile muzyki. To inny Prokofiew niż ten z przenikniętych iskrą złośliwego humoru lub autentycznego liryzmu utworów fortepianowych, skrzypcowych czy symfonicznych. Prokofiew w młodości inspirował się futuryzmem, "muzyką maszyn" i chętnie epatował brutalizmem.

Ale muzyka "Ognistego anioła" wnosi jeszcze coś innego. Geniusz kompozytora sprawił, że można o tej operze bez przesady powiedzieć: nawiedzona. Słychać w niej trwogę w powtarzanych po kilkanaście razy zaklęciach Renaty próbującej odgonić zjawę. Grające bardzo wysoko skrzypce imitują gwizdy i świsty w scenie wywoływania duchów.

W scenie spotkania Ruprechta z magiem Agryppą orkiestra brzmi tak, jakby ziemia drżała w posadach, a granica między światem rzeczywistym a metafizycznym miała się zawalić.

W finale gra upiorny marsz, w którym słychać chichot "czerwonoskórych diabłów", o których śpiewał Ruprecht.

Prokofiew, który pracował nad "Ognistym aniołem" w pobliżu klasztoru w Ettal w Niemczech, odnotował w "Autobiografii", że "opisane w książce Briusowa sabaty czarownic odbywały się gdzieś w sąsiedztwie".

Oberżystka nie z tego świata

Mariusz Treliński zinterpretował "Ognistego anioła" po swojemu - przez filtr psychoanalizy, sugerując, że wszystkie paranormalne zjawiska przedstawione w operze są efektem nadużywania heroiny, którą wstrzykuje Renacie i Ruprechtowi Glock, diler w bluzie z kapturem. Bo rzecz rozgrywa się w latach 90. XX w. Renata ma atak psychozy pod prysznicem (aluzja do ulubionego przez Trelińskiego filmu Hitchcocka) i tnie się brzytwą.

Ale czy chodzi tylko o obłęd i narkotyki? Treliński zachowuje w całym spektaklu poetykę snu, gorączkowych majaków i halucynacji, w których zacierają się granice rzeczywistości i jej kolejne warstwy. Na scenie pojawia się mnóstwo zagadkowych postaci, istne panoptikum, jak z Lyncha. Doskonale to współgra z muzyką, która w każdym takcie sugeruje, że każda z postaci, nawet Oberżystka (Bernadetta Grabias) i jej pomocnik, ma w sobie coś nierealnego i może być wysłannikiem alternatywnej rzeczywistości.

W "Ognistym aniele" dostajemy zresztą wiele z tego, co od dawna pojawiało się u Trelińskiego i Kudlicki: światłowody, neony, hotelowy bar, liczne i gęste aluzje do kina (Hitchcock, ale też Tarantino, Wong Kar-Wai), pieczołowitość w oddaniu realiów, a w warstwie psychologicznej - opowieść o ludziach, którzy gubią się w życiu i rozpaczliwie szukają sensu, daremnie próbując uciec przed złym losem.

Jest też temat deprawacji seksualnej zaznanej w dzieciństwie, która jest źródłem postawy życiowej głównej bohaterki. Tak było też we wcześniejszych przedstawieniach Trelińskiego, takich jak: "Turandot", "Salome", "Powder Her Face" i po części również w "Umarłe miasto".

Kto jest sługą szatana

Reżyser i współpracująca z nim dramaturg Małgorzata Sikorska-Miszczuk ("Śmierć Człowieka-Wiewiórki", "Szajba", libretto do opery "Czarodziejska góra" Pawła Mykietyna) odnaleźli w tekście libretta tropy sugerujące, że Renata była w dzieciństwie molestowana przez wychowawcę Hrabiego Henryka, którego Renata jednocześnie nienawidzi i idealizuj. W finale spektaklu widzimy, że Henryk i Inkwizytor przybywający do klasztoru, w którym Renata schroniła się przed złym losem, to ten sam człowiek - wysoki, w białym garniturze, okularach ślepca, z kijem dla niewidomych w ręku. Następuje znamienne przesunięcie akcentów: demony nie przybywają do klasztoru za sprawą Renaty, ale za sprawą Inkwizytora.

"Zwodzisz, dominujesz, oddajesz nas diabłu, a sam jesteś sługą szatana" - śpiewają zakonnice.

To, co jednak w libretcie Prokofiewa można by uznać za bluźnierstwo opętanych, u Trelińskiego jest jawnym oskarżeniem sługi Kościoła. Renata zdziera z Inkwizytora biały garnitur, pod którym ukrywa on ciało pokryte tatuażami - perwersja zostaje odsłonięta, ale to ofiara ponosi klęskę. Inkwizytor w ataku wściekłości skazuje Renatę na stos, a ona kładzie się krzyżem na znak przyjęcia męczeństwa. Wcześniej jednak podcina sobie żyły. Demony nie zostają więc wygonione, deprawator pozostaje bezkarny - świat nie oczyścił się ze zła, a Kościół znalazł kozła ofiarnego. Mocna wymowa w kraju, w którym seks jest tematem numer jeden na ustach księży.

Tour de force Renaty

Premierę znakomicie przygotował i poprowadził dyrygent Kazushi Ono, dyrektor artystyczny Nowego Teatru Narodowego w Tokio (funkcję obejmie we wrześniu tego roku), znawca muzyki XX w. i wielki admirator "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego. Partię Renaty na sopran dramatyczny, wokalne tour de force, znakomicie kreowała Litwinka Ausrine Stundyte, choć momentami jej głos był ledwo słyszalny (w zależności od ustawienia na scenie). Świetnym Ruprechtem był Amerykanin Scott Hendricks, miękko brzmiący baryton, który precyzyjnie pod względem aktorskim potrafił pokazać moralny upadek swojego bohatera.

Wyróżnili się także polscy śpiewacy: Krzysztof Bączyk (bas) jako Inkwizytor, Faust i Hrabia Henryk oraz Agnieszka Rehlis jako Wróżka i Widmo.

Kolejne spektakle: 15, 17, 20, 22 maja

**

SYLWETKA. MARIUSZ TRELIŃSKI

To pierwszy od stu lat polski reżyser, który pracował w nowojorskiej Metropolitan Opera. W Ameryce uwielbiają jego nawiązania do filmów grozy i Hitchcocka - do opery przyszedł przecież z kina ("Pożegnanie jesieni", "Łagodna" czy "Egoiści"). W Europie cenią go za spektakle "nieoczywiste, niedosłowne, niedookreślone". Taki był jego pełnospektaklowy debiut operowy w 1999 r. - "Madame Butterfly" Giacomo Pucciniego, o której wielki śpiewak Placido Domingo powiedział: "To jeden z najpiękniejszych spektakli, jakie widziałem w życiu".

Na przyszły rok i lata następne planuje gigantyczną koprodukcję "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego, obejmującą Warszawę, Tokio, Pragę, Sztokholm i Seul. To będzie jego piąta inscenizacja jedynej polskiej opery eksportowej, po realizacjach w Warszawie, Wrocławiu, Edynburgu i Petersburgu.

W przyszłym roku przygotuje też "Halkę" Stanisława Moniuszki w Wiedniu w 200. rocznicę urodzin kompozytora. - To wspaniałe, bo gdy w 2000 r. reżyserowałem "Króla Rogera" Szymanowskiego i próbowałem zainteresować polską sztuką gości z zagranicy, mówili, że ich to nie interesuje. Teraz weszliśmy do rozdania pierwszoligowego - mówi "Wyborczej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji