Artykuły

Wyjątkowo udana premiera

"Tramwaj zwany pożądaniem" André Previna w reż. Macieja Prusa w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Zamiast planowanej w tym sezonie "Śmierci w Wenecji" Benjamina Brittena w reż. Krzysztofa Pastora publiczność dostała na osłodę "Tramwaj zwany pożądaniem". Warto do niego wsiąść.

Wybór niewystawianej jeszcze w Polsce opery Andre Previna, zdobywcy czterech Oscarów za filmowe ścieżki dźwiękowe (m.in. "My Fair Lady") z librettem na podstawie doskonale znanej sztuki Tennesse'ego Williamsa (nagroda Pulitzera, film Kazana z Vivien Leigh i Marlonem Brando) to gest niezbyt ryzykowny i nastawiony na sukces. Tym bardziej że główna rola jest szyta na miarę uwielbianej przez nie tylko łódzką publiczność Joanny Woś, którą wreszcie przywrócono w odpowiedniej skali widzom.

Wszystko w muzyce

To byłby na pewno inny "Tramwaj", gdyby reżyserem był np. Mariusz Treliński. Po Macieju Prusie ekstrawagancji nikt się nie spodziewał. Powstał solidny muzyczny teatr psychologiczny, który nietypowa dla opery prostota fabuły i przyjęta konwencja plastyczna zbliżają do filmu obyczajowego. Reżyserowi udało się wydobyć z solistów (którzy nie są przecież aktorami dramatycznymi!) emocjonalną prawdę. Prostacki, kipiący testosteronem Stanley (Szymon Komasa), naiwna, dobroduszna Stella (Aleksandra Wiwała) i wisienka, a nawet wiśnia na torcie - neurotyczna, żyjąca w świecie wyobraźni Blanche (Woś) to postaci z krwi i kości. Czytelna jest ewolucja uczucia Stelli do Stanleya, a spektakl dynamizują poprowadzone dowcipnie sceny - okładanie się po plecach srebrnymi lisami z kufra czy atletyczne wygibasy tokującego Mitcha. Można było pokusić się o odważniejsze poprowadzenie niektórych sytuacji, zwłaszcza kulminacyjnej, z udziałem Blanche i Stanleya, przedstawionej w domyśle, ukrytej przed oczami widza - nie ma potrzeby cenzurowania, wszystko i tak jest w muzyce.

Dotknięta szaleństwem

Słychać wpływy jazzu, aluzje do Richarda Straussa, Samuela Barbera czy George'a Gershwina. Tadeusz Kozłowski świetnie poprowadził orkiestrę. Utrzymanie tempa i zmian nastrojów nie było łatwe, bo muzyka podporządkowana jest gwałtownym emocjom. Obłęd - ten tak charakterystyczny operowy motyw - Joanna Woś odegrać umie znakomicie. Debiutowała zresztą rolą Łucji z Lamermooru, jednej z najbardziej znanych dotkniętych szaleństwem operowych heroin. Arie Blanche w jej wykonaniu - "Soft people have got to shimmer and glow" i "I want magic", "I can smell the sea air" - zostają w pamięci. Trzeba pochwalić realizatorów za dobór solistów; w premierowej obsadzie sprawdzili się wszyscy, również Tomasz Piluchowski jako Mitch. Wymiennie na scenie TW pojawiać się będą jako Blanche - Anna Wierzbicka, a w roli Stelli - Maria Antkowiak.

Zaletą "Tramwaju" jest dowcipne libretto Philipa Littella, z nieczęsto pojawiającym się w operze lumpiarskim socjolektem Stanleya i błyskotliwymi odzywkami Blanche. Niestety, nie tłumaczył go Jacek Poniedziałek, zdarzają się więc zabawne lapsusy ("zrobić sobie wygodę" zamiast "rozgościć się").

Hopper w operze

Świetny, właściwie samonarzucający się pomysł, żeby w scenografii wykorzystać nawiązania do malarstwa Hoppera, zrealizowała w werystycznych dekoracjach Jagna Janicka. Obawiałam się, że może to być tylko hasło promocyjne, ale już pierwszy rzut oka na ubogie mieszkanko Stelli i Stanleya z łatwością pozwala odczytać źródło inspiracji. Dobrze wykorzystano współtworzące klimat światło, przydatne również w oddzielaniu od siebie sekwencji zdarzeniowych. Prus korzysta z konwencji żywych obrazów, a niektóre jakby zatrzymane w kadrze sceny to wręcz cytaty z dzieł Hoppera. W programie wykorzystano kilka prac Richarda Tuschmana, który zrekonstruował sceny z obrazów Hoppera w fotografii (projekt "Hopper Meditation" warto obejrzeć po powrocie z łódzkiego "Tramwaju"). Charakterystyczne, przedstawione bez retuszu, ale ze współczuciem połączenie pragnień z rezygnacją, nostalgii z tajemnicą dodaje obyczajowej opowieści głębi. Wielkomiejska samotność, życie w świecie wyobrażonym, uzależnienie od fantazmatów to nie tylko przypadłość Blanche, która "wsiadła w tramwaj Pożądanie i wysiadła na Polach Elizejskich". W ostatnim symbolicznym obrazie wykorzystany zostaje potencjał pustej, gołej sceny - fasada odpływa w siną dal, a Blanche pozostaje w ciemności.

Oby więcej w łódzkiej operze współczesnych tytułów. Jak słusznie zauważył Tadeusz Kozłowski, publiczność zasługuje nie tylko na "Aidy" i "Traviaty". A jednak pokazywane od trzydziestu lat monumentalne i siermiężne inscenizacyjnie "Nabucco" ze styropianowym słoniem na kółkach jest nagradzane owacją na stojąco, a "Tramwaj zwany pożądaniem" - nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji