Artykuły

Niezwykła historia Michała Weicherta

Eksperymenty Michała Weicherta, które przed wojną miały "spory rezonans w polskim środowisku teatralnym", były kontynuowane w polskim teatrze po odrzuceniu socrealizmu, zwłaszcza przez Kantora i Grotowskiego - pisze Henryk Grynberg w Dwutygodniku.

Urodził się w 1890 roku w Podhajcach. Studiował we Lwowie, Wiedniu i Berlinie, gdzie doktoryzował się z prawa i uczył się reżyserii u Maxa Reinhardta. Studiował także teatrologię i historię sztuki i współpracował z miesięcznikiem Martina Bubera "Der Jude", gdzie publikowali Franz Kafka i Max Brod. Prowadził pierwszą w Polsce żydowską szkołę teatralną (Jidysze Dramatisze Szuł). Związek Zawodowy Artystów Żydowskich wycofał poparcie finansowe dla szkoły, oskarżając Weicherta, że ją sobie "przywłaszczył".

Teatrolog Rafał Węgrzyniak w swojej książce "Procesy doktora Weicherta" daje do zrozumienia, że chodziło o poziom artystyczny, który dla Związku okazał się za wysoki. Weichert kontratakował w prasie, więc został ze Związku usunięty. "Pan musi być wiele wart, bo ma pan wielu wrogów" - powiedział mu powieściopisarz Szalom Asz. Parę lat później został przewodniczącym Związku Artystów Scen Żydowskich, a następnie Związku Zawodowego Artystów Żydowskich w Polsce, i przez Aleksandra Zelwerowicza nawiązał kontakty z ZASP-em. Postulował w prasie uspołecznienie jidyszowego teatru z pomocą finansową stowarzyszeń zawodowych i partii politycznych, przez co naraził się prywatnym przedsiębiorcom teatralnym i został usunięty z obu związków. Publikował w "Literarisze Bleter", najważniejszym piśmie literackim w jidysz, z którym stale współpracowali Perec Markisz i Baszewis Singer. Był w jidyszowej delegacji na VIII Kongresie Międzynarodowego PEN Clubu, który się odbywał w 1930 roku w Polsce i na którym otwierając obrady, polscy organizatorzy przemilczeli obecność tej delegacji.

Zaadaptował na scenę powieść Asza "Kidusz Haszem". Kulminacyjnym epizodem spektaklu był udział Żydów w obronie Tulczyna i ich męczeńska śmierć, gdy szlachta wydała ich Kozakom w zamian za odstąpienie od miasta. Przetłumaczył na jidysz i wystawił w 1930 roku w warszawskim Nowym Teatrze Żydowskim "Śmierć Dantona" Georga Büchnera. "Trudno było nie odnieść" tego dramatu do konfliktu Stalina z Trockim i późniejszych moskiewskich procesów politycznych, zwłaszcza że tam właśnie pada ze sceny słynna później sentencja o rewolucji pożerającej swoje dzieci. Lewicujący Weichert "odpowiednio spreparował tekst i zastosował cały szereg skreśleń oraz podkreśleń, aby przedstawienie nie nabrało wymowy antyrewolucyjnej" - dodaje Węgrzyniak. W rezultacie Danton i jego przyjaciele idą na śmierć, nie tracąc wiary w rewolucję i "zwycięstwo wolności". Na polskiej scenie warszawskie Ateneum wystawiło rok później sowiecką przeróbkę "podług Georga Büchnera". "Śmierć Dantona" z właściwą "wymową antyrewolucyjną" zagrano w Polsce dopiero w 1957 roku - na fali Października.

Weichert wykładał historię dramatu i teatru w Żydowskim Studio Teatralnym (Jidyszer Teater Studje), które mieściło się na Miłej, potem na Nowolipiu i Krochmalnej. Uczono tam historii języka i literatury jidysz, fonetyki i dialektologii, historii politycznej i społecznej, historii sztuki, solfeżu, rytmiki, charakteryzacji, prawidłowego używania organów głosowych, higieny ust i skóry włącznie z higieną życia seksualnego. Adepci rekrutowali się przeważnie z młodzieżowej organizacji Bundu i komunistycznych kółek dramatycznych. Byli to przeważnie robotnicy i rzemieślnicy, którzy utrzymywali się ze swoich zawodów. Sam Weichert zarabiał jako nauczyciel w gimnazjum i radca prawny.

Jeden z jego uczniów, Mojsze Szwejlich (po wojnie Michał), uroczy komik, z którym miałem przyjemność grać w Państwowym Teatrze Żydowskim Idy Kamińskiej, był krawcem, i opowiadano, że wrócił z wojny (z armii Berlinga) z maszyną do szycia na plecach. "Rzadkie poświęcenie i stosunek do pracy. To zasługuje na najwyższe uznanie. Głosy postawione mocno i pewnie, dykcja wyraźna i wyszkolona (...). Reżyseria europejska. Ogólne wrażenie jak najkorzystniejsze" - pisał Stefan Jaracz do Weicherta po spektaklu dyplomowym studia w warszawskim Ateneum. Również Zelwerowicz chwalił poziom techniczny zespołu. "Wiadomości Literackie", choć niechętne "żargonowej" kulturze, zamieściły artykuł chwalący Weicherta jako "wybitnego znawcę teatru, wychowanego na dobrych wzorach niemieckich", który stara się zeuropeizować teatr żydowski, wydobywając go "z dyletantyzmu i geszefciarstwa". Produktem tego studia był Jung Teater. Zdjęcie z podpisem "Michał Weichert wśród absolwentów studium i aktorów Teatru Młodych (Jung Teater), Warszawa 1933" utrwaliło trzydzieści kilka twarzy młodych ludzi u progu sztuki i życia, którego niewiele im pozostało.

Zainscenizował w tym teatrze "Boston" Bernarda Blume'a, "reportaż w 44 obrazach" o kontrowersyjnym procesie amerykańskich anarchistów Sacca i Vanzettiego. Leon Schiller zaliczył spektakl do "najciekawszych zjawisk sezonu bieżącego w Warszawie". Na życzenie Ireny Solskiej Weichert wystawił "Boston" po polsku w jej Studiu im. Żeromskiego na Żoliborzu. "Miałem sposobność oglądać ten sam Boston w żydowskim Teatrze Młodych w reżyserii p. Weicherta i tam uderzyły mnie od razu jego zalety" - pisał w recenzji Boy-Żeleński. "W latach 1937-1938, [gdy] NKWD aresztowało 1 575 000 osób, spośród nich 1 345 000 zostało skazanych przez sowieckie sądy sowieckie, w tym połowa na karę śmierci", postępowy awangardowy teatr Weicherta grał z wielkim powodzeniem adaptację "Tragedii amerykańskiej" Dreisera, która również dyskredytowała amerykański wymiar sprawiedliwości. Reżyserował Jakub Rotbaum, który ukończył studio moskiewskiego GOSET-u (Gosudarstwiennyj Jewrejskij Tieatr). Rotbaum pokazał ją ponownie w 1955 roku na scenie polskiej, ale już bez powodzenia. W 1934 Weichert wystawił w Teatrze im. Kamińskiego (ojca Idy Kamińskiej) światową prapremierę dramatu Friedricha Wolfa "Profesor Mamlock", który "bodaj jako pierwszy obrazował prześladowanie Żydów w Trzeciej Rzeszy", a z drugiej strony w tym samym roku zaprezentował "faktomontaż" zatytułowany "Krasin" (od nazwy sowieckiego lodołamacza, który uratował rozbitków międzynarodowej wyprawy na biegun polarny). Józef Wittlin nazwał spektakl "wspólnym dziełem światłego i twórczego kierownika zespołu dra Michała Weicherta oraz wszystkich wykonawców, ożywionych pięknym zapałem z kolektywną świadomością". W tymże sezonie Teatr Młodych wystawił "Żyzń zawjot!" (Lebn ruft!) sowieckiego dramatopisarza żydowskiego pochodzenia Władimira Billa-Białocerkiewskiego w reżyserii Rotbauma. Sztuka ta była "już zgodna z doktryną realizmu socjalistycznego proklamowaną przez Maksyma Gorkiego na Zjeździe Pisarzy Sowieckich w Moskwie w sierpniu 1934" - zauważa Węgrzyniak i przytacza donosy pisane do władz przez Żydów, którym nie podobał się profil polityczny teatru Weicherta lub przez artystów i przedsiębiorców teatralnych, którzy chcieli się pozbyć jego konkurencji. Gdy w 1936 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych odebrało Teatrowi Młodych koncesję, w jego obronie wypowiedzieli się Zelwerowicz, Schiller, Boy-Żeleński, Jaracz, Perzanowska, Nałkowska, Wittlin. Schiller, który w 1938 roku wystawił w jidysz "Burzę" Szekspira, powiedział przy tej okazji w wywiadzie dla "Naszego Przeglądu", że "z wielkim zainteresowaniem i sympatią śledził rozwój Teatru Młodych", a o Weichercie wyraził się "z najwyższym uznaniem jako o wybitnym znawcy kultury scenicznej i reżyserze, posiadającym własny program i samodzielną myśl teatralną".

Jako działacz społeczny i radca prawny reprezentujący Zjednoczony Komitet do spraw Żydowskiego Rzemiosła, utworzony przez American Jewish Joint Distribution Committee, Weichert starał się za amerykańskie pieniądze rozwiązywać problemy ekonomiczne Żydów w Polsce, a równocześnie jako artysta ulegał sowieckiej propagandzie i "dyskredytował system panujący w Stanach Zjednoczonych". Węgrzyniak wskazuje, że to "zaślepienie ideologiczne" dotknęło wielu intelektualistów ówczesnej generacji, nie tylko Żydów "pragnących wyrwać się z getta", i przypomina, "jak szybko niemieccy twórcy teatru związani z radykalną lewicą, tacy jak Piscator i Brecht, opuszczali Związek Sowiecki i udawali się do dyskredytowanych przez nich na scenach Stanów Zjednoczonych, [gdy w 1937 w Moskwie] zaczęły się aresztowania i deportacje [uchodźców] z nazistowskich Niemiec".

Na miejsce Teatru Młodych Weichert zarejestrował Teatr Eksperymentalny Młoda Scena (Junge Bine). Odbyła się tam jidyszowa prapremiera sztuki Georga Büchnera "Woyzeck", która podobnie jak "Śmierć Dantona", o wiele lat wyprzedziła polską. W następnym sezonie zainscenizował "Don Kichota żydowskiego", "wesołą epopeę" opartą na opowieści Mendele Mojcher-Sforima "Beniumen Haszliszi" (Benjamin Trzeci) i na adaptacji moskiewskiego GOSET-u. Rozczytany w żydowskich księgach Beniumen wyprawia się ze swojego ukraińskiego miasteczka na poszukiwanie królestwa "czyrwonych Żydków" (krasnoludków) za legendarną rzeką Sambation. Towarzyszy mu Senderł, jeszcze bardziej naiwny niedorajda. Syjonistyczny recenzent zaprotestował, że "dążenie do Ziemi Izraela nie jest donkiszoterią", nie biorąc pod uwagę "czyrwonych Żydków" za pobliską granicą. Fraza ta wywoływała chichot w naszym Państwowym Teatrze Żydowskim, gdzie wystawiono tę sztukę w 1960 roku pod tytułem "Marzyciele z Kapcańska" w adaptacji Szwejlicha i Izaaka Dogima (a nie samego Szwejlicha, jak podaje Węgrzyniak).

Gdy w połowie września 1939 roku zalegalizowany przez prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego Żydowski Komitet Obywatelski zaapelował "do Żydów całego świata o pomoc charytatywną", Weichert zaproponował powołanie Komisji Koordynacyjnej Żydowskich Organizacji Społecznych i Opiekuńczych. Komisja ta, której współorganizatorem był historyk Emanuel Ringelblum, miała niemałe znaczenie, gdy neutralne w pierwszych latach wojny Stany Zjednoczone przysyłały pomoc dla ludności chrześcijańskiej i żydowskiej, a władze okupacyjne "żądały stanowczo, by podziałem transportów zajęli się przedstawiciele samej ludności". W ten sposób powstała Żydowska Samopomoc Społeczna (Jüdische Sozialle Selbshilfe albo JSS) obok polskiej Rady Głównej Opiekuńczej (RGO). Weichert został członkiem prezydium, a następnie przewodniczącym. Pomoc JSS otrzymywały dziesiątki szpitali i ambulatoriów, setki sierocińców, kuchni ludowych, schroniska dla wysiedleńców i domy starców. Artykuły uważane za luksusowe, jak kawa, herbata, czekolada, kakao, konserwy rybne, Samopomoc wymieniała na "mąkę i zupę Avo", by móc dożywiać jak najwięcej głodujących w gettach i obozach. Podobnie postępowano z droższymi produktami farmaceutycznymi. Weicharta oskarżano później, że w wyniku tych transakcji artykuły "luksusowe" trafiały do Niemców, ale czy było lepsze rozwiązanie? Narażał się działaczom innych organizacji charytatywnych, z którymi wygrywał konkurencję również przez to, że miał niemieckie staranne wykształcenie, mówił bezbłędnie po niemiecku i nie wyglądał jak Żyd. "Długi Michał nasuwa niekiedy [opaskę] Czerwonego Krzyża na gwiazdę Dawida, a czasem ściąga ją w dół, zależnie od sytuacji" - krytykował go Ringelblum w swojej "Kronice getta warszawskiego" 9 stycznia 1940 roku. W marcu miał mu za złe, że "w czasie łapanki do robót [widziano] pana Długiego Michała w towarzystwie Niemców i Amerykanów z Czerwonego Krzyża". Żadnego innego Żyda nie krytykowano za to, że w zależności od sytuacji zakładał lub zdejmował gettową opaskę albo że go nie łapano do robót.

Węgrzyniak wskazuje, że "całkowicie odmiennie układały się relacje Weicherta z polskimi działaczami, jak prezes RGO hrabia Adam Ronikier czy książę Janusz Franciszek Radziwiłł ze Stołecznego Komitetu Sapomocy Społecznej, którzy zgadzali się, żeby Żydzi, choć stanowili dziesięć procent ludności Generalnego Gubernatorstwa, ze względu na szczególne położenie i traktowanie przez okupanta otrzymywali siedemnaście procent pomocy zagranicznej. Janusz Machnicki z tegoż Komitetu w oświadczeniu złożonym w 1946 roku podkreślił, że Weichert z samozaparciem prowadził beznadziejną walkę o ratowanie swoich współziomków (sic) i że swoje osobiste bóle i troski umiał podporządkować wielkiemu celowi, jakiemu tak gorliwie służył". Karolina Lanckorońska, która zaproponowała Weichertowi "współpracę na terenie więzień", pisze w swoich "Wspomnieniach wojennych", że był człowiekiem "wielkiego serca i ogromnej odwagi, [który] dokonywał cudów na tej straszliwej placówce" i że "Komitety Żydowskie odtąd punktualnie i regularnie dostarczały nam prowiantów, a myśmy dożywiali Żydów w więzieniach".

W lipcu 1942 roku, "w szczytowym momencie zagłady Żydów na polskich ziemiach", zlikwidowano Żydowską Samopomoc Społeczną. Weichert był jednym z trzech członków prezydium, którzy zostali przy życiu, lecz zamordowano jego siostrę, szwagra i całą rodzinę żony. Mieszkał w "małej izdebce" w zmniejszonym krakowskim getcie i pracował w biurze warsztatów rzemieślniczych. Węgrzyniak przytacza informację z pracy Ruty Sakowskiej "Ludzie z dzielnicy zamkniętej", że pomimo oficjalnej likwidacji szczątkowe prezydium ŻSS "przy wydatnej pomocy RGO kontynuowało swoją działalność, wysyłając do obozów pracy przesyłki żywnościowe z darów zagranicznych". W marcu 1943 roku podczas ostatecznej likwidacji krakowskiego getta organizacja wznowiła działalność jako Jüdische Unterstützungsstelle (JUS) i "rozdzielono znaczną ilość żywności, leków i odzieży z darów zagranicznych nadesłanych za pośrednictwem Międzynarodowego i Niemieckiego Czerwonego Krzyża". JUS miała wtedy pod opieką osiem szczątkowych gett i 44 obozy, w tym podkrakowski Płaszów, dokąd dwa razy w tygodniu dostarczała "chleb wypiekany w Krakowie i wysokokaloryczną zupę dla więźniów przebywających w szpitalu".

Węgrzyniak twierdzi, że Weichert starał się o kontakt z żydowskim podziemiem, ale Żydowska Komisja Koordynacyjna w osobach Leona Feinera i Adolfa Bermana (brata Jakuba) "oceniła JUS negatywnie () i przekazała swą opinię działaczom żydowskim w Londynie oraz Radzie Pomocy [Żydom]", która w sprawozdaniu dla Londynu wezwała do "wstrzymania jakichkolwiek przesyłek pod adresem JUS, uzasadniając, że jest to niemiecka propagandowa impreza". Icchak Cukierman, jeden z dowódców Żydowskiej Organizacji Bojowej, w swoich wspomnieniach utrzymywał, że z powodu działalności JUS i związanej z tym korespondencji alianci nie wierzyli w relacje o zagładzie Żydów. "Mordując Żydów, Niemcy powierzyli jednocześnie Weichertowi zadanie zaalarmowania świata żydowskiego za granicą o pomoc: leki, żywność itp. (...) Listy Weicherta za granicę, wysyłane w miesiącach i tygodniach przelewu krwi, wielkiego morderstwa, wywoływały za granicą wrażenie, że pieniądze te są potrzebne i przeznaczone dla głodujących". Dodał, że "wszyscy czuli, że Weichert jest zdrajcą i działa w służbie Niemców", a ponadto był on "jedynym Żydem, który [legalnie] chodził bez opaski, bez gwiazdy Dawida", zatem "robił to, co mu kazali". Cukierman podkreślił, że żydowskie podziemie wysłało Marka Arczyńskiego z RPŻ, "by przekonal [Weicherta] do wycofania się z tej haniebnej działalności i zaproponował mu zejście do podziemia". Arczyński w 1947 roku zeznał, że gdy przedstawił mu "uchwały w tej sprawie ze strony władz Polski Podziemnej [?] i organizacji żydowskich, dr Weichert zmienił natychmiast swoją postawę i wyraził gotowość poddania się decyzjom władz podziemnych, prosząc jedynie, aby go potraktowano z wyrozumiałością i zabezpieczono jemu i rodzinie bezpieczny azyl w Warszawie", jednakże podczas drugiego spotkania na początku marca 1944 "stanowczo odmówił podporządkowania się decyzji Komisji Koordynacyjnej i Rady Pomocy Żydom", mówiąc, że "nie uznaje żydowskich władz podziemnych, że jego władze znajdują się w Londynie przy rządzie londyńskim i Radzie Narodowej, że [swoją] akcję uważa za potrzebną, że będzie ją nadal prowadził".

Węgrzyniak komentuje, że "krakowski oddział Rady Pomocy Żydom zwracał się do Weicherta o pomoc w przekazywaniu korespondencji i informacji o sytuacji w obozach, zwłaszcza płaszowskim, w celu przesłania za granicę", podczas gdy Komitet Koordynacyjny i warszawska RPŻ uporczywie dyskredytowały jego i JUS, bo "chciały mieć monopol na pomoc finansową potrzebną do ukrywania ich podopiecznych, a płynącą od charytatywnych organizacji działających na Zachodzie, przede wszystkim w USA".

Tadeusz Pankiewicz, którego "aryjska" apteka "Pod Orłem" w obrębie krakowskiego getta pomagała Żydom, pisał, że "z dużą pomocą w dostawie leków dla ludności żydowskiej przychodził dr Weichert, na którego ręce napływały leki i żywność z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie", i że ocalił on w ten sposób "zdrowie i życie wielu ludziom". Po stronie Weicherta jest również wspomnienie profesora Tadeusza Seweryna z krakowskiego oddziału RPŻ, który pisał, że za pośrednictwem austriackiej firmy Juliusa Madtrischa, która zatrudniała żydowskich krawców w płaszowskim obozie, udawało się dostarczać tam "mąkę do wypieku chleba, fasolę, kaszę i mąkę do kotła, w którym gotowano () JUS-Suppe", a po zlikwidowaniu obozu pozostałe w magazynie RGO ubrania, buty i żywność JUS-u zostały "w obecności dra Michała Weicherta przekazane [krakowskiej] Radzie Pomocy Żydom, a następnie wysłane pociągiem do Brünlitz dla 1200 Żydów wywiezionych tam i ocalonych przez Oskara Schindlera. W "partyzanckim" stylu przedstawił to zdarzenie przewodniczący krakowskiego oddziału RPŻ Stanisław Dobrowolski w polskim dodatku do jidyszowej gazety "Fołks Sztyme": "Za przyzwalającą wiedzą dyrekcji RGO dokonaliśmy skoku na owe składy i ze spieniężenia zdobyczy mieliśmy znów środki na kontynuowanie, a nawet stałą rozbudowę naszej działalności". Gdy w 1944 roku Weichertowi groziło aresztowanie, Dobrowolski ukrył go u swojej siostry, a następnie u innej osoby i "do wyzwolenia utrzymywany był z funduszy RPŻ" - cytuje Węgrzyniak z antologii Władysława Bartoszewskiego i Zofii Lewinówny "Ten jest z ojczyzny mojej"(syn Weicherta ukrył się osobno, a żona i córka na wsi udawały uciekinierki z powstania warszawskiego). Dyrektor RGO Edmund Seyfried w oświadczeniu złożonym w 1949 roku relacjonował, że nawet gdy Weichert się ukrywał, "za jego wskazówkami szła pomoc dla Żydów w obozach ze strony RGO", a poza tym "z przejętych zapasów JUS () szła pomoc dla ukrywających się Żydów za pośrednictwem Rady Pomocy Żydom oddział w Krakowie", który je "otrzymywał z polecenia dra Weicherta". Rozprzedając pochodzące z magazynu JUS-u artykuły "luksusowe", jak kawa, herbata, sardynki, uzyskano około dwóch milionów złotych.

Węgrzyniak przytacza trzy anonimowe donosy, które zaraz po odejściu Niemców przyszły do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. "Dr Michał Weichert, były kierownik Teatru Młodych w Warszawie, podczas okupacji niemieckiej współpracował w Warszawie z Gestapo. Przed powstaniem uciekł do Krakowa". "Dr. Michał Wajchert (sic), obecnie zamieszkały w Krakowie przy ul. Gertrudy 27, podczas okupacji niemieckiej zorganizował tzw. Juden Hilfstelle (sic). Pod firmą tej instytucji dostawał od zagranicznych instytucji charytatywnych pomoc w postaci środków leczniczych w dużych ilościach, które były przeznaczone dla ludności żydowskiej, a faktycznie były przez Wajcherta oddawane szpitalom niemieckim. Po likwidacji Żydów Wajchert nadal utrzymywał kontakt z w. wspomnianymi tow. charytatywnymi, wsprowadzając je w błąd co do faktycznego stanu rzeczy - ukrywając przed nimi fakt masowego niszczenia ludności żydowskiej przez Niemców. Na tej podstawie otrzymywał nadal ogromne transporty medykamentów, które w całości szły dla potrzeb szpitali niemieckich. Za w. wspomniane czyny Wajcherta podziemna Żydowska Organizacja Bojowa wydała na niego wyrok śmierci, który jednak z przyczyn technicznych nie był wykonany". Według trzeciego donosu Weichert, "aktor i reżyser teatru żyd. i eksperymentalnego w Warszawie () był w najlepszej komitywie i bratał się z Gestapowcami, w szczególności z komendantem obozu koncentracyjnego w Płaszowie, słynnym masowym mordercą Götem oraz szefem policji żyd. w obozie Hilowiczem. () Po zlikwidowaniu getta w Krakowie jako też i przedtem miał drugie mieszkanie poza dzielnicą żyd., gdzie mieszkał z żoną, synem i córką" i "aczkolwiek byli Żydami, chodzili bez opasek z gwiazdą Dawida. Nie nosili ich tylko ci Żydzi, którzy byli konfidentami Gestapo". Na podstawie akt procesowych Weicherta w krakowskim IPN Węgrzyniak pisze, że naczelnik Wydziału I MBP porucznik Jan Górski, "a w istocie przedwojenny aktor jidyszowy z zespołu Idy Kamińskiej Jakub Gincberg" (?), przesłał do krakowskiego UB "informację dotyczącą Dr Michała Wajcherta (sic) do operatywnego wykorzystania", a następnie przekazał pisemne zeznania działacza RPŻ Adolfa Bermana oraz Icchaka Cukiermana, jednego z dowódców Żydowskiej Organizacji Bojowej, która wydała wyrok śmierci na Weicherta.

Węgrzyniak pisze, że oprócz Weicherta pod zarzutem kolaboracji z Niemcami postawiono przed polskimi sądami czterdziestu trzech Żydów, z których trzydziestu skazano, w tym dziesięciu na karę śmierci. Prokurator oskarżył Weicherta, że wbrew "wyraźnemu nakazowi zwierzchniej organizacji podziemnej tzw. Komisji Koordynacyjnej () kontynuował nadal agendy Organizacji Pomocy Żydom (), pozwalając się w ten sposób wykorzystać Niemcom, którym chodziło [o stworzenie] pozorów zmierzających do podważenia opinii świata o świadomej eksterminacji Żydów w Polsce - przez co szedł na rękę niemieckim władzom okupacyjnym, działał zaś na szkodę Państwa Polskiego". Arczyński z RPŻ zeznał, że "działalność JUS-u była wybitnie szkodliwa dla sprawy polskiej i żydowskiej, pomoc zaś jej niesłychanie znikoma, gdyż większość przesyłek wpadała w ręce Niemców", a poza tym "Komisja Koordynacyjna doszła do przekonania, że tzw. niesienie pomocy Żydom w obozach przeciągało tylko agonię konającej ludności żydowskiej". Na pytanie, czy Weichert miał obowiązek podporządkować się rozkazom KK", odpowiedział: "To była jego indywidualna sprawa. I wśród Polaków byli tacy, którzy uznawali władze podziemne, i tacy, którzy ich nie uznawali". Świadek Adolf Berman przyznał, że "zginęła kwota 17 tys. dolarów przeznaczona dla Lwowa" i że "nie dotarła również suma 150 tys. [dolarów], przesłana na rzecz pomocy Żydom z Londynu do Warszawy". Icchak Cukierman potwierdził, że "ŻOB wydał wyrok śmierci na Weicherta, jednak ze względów technicznych nie został on wykonany". Berman wyjaśnił, że wprawdzie "bojowcy powzięli myśl zlikwidowania Weicherta, ale organizacje cywilne sprzeciwiły się temu". Działacz RPŻ Dobrowolski wyznał: "Nie mogłem się pogodzić z poglądem, że dla ratowania grupy ludzi trzeba aż tak daleko idącego kompromisu. Dla nas pomoc ta była odkarmianiem prosiaka przed zarżnięciem [!], przedłużaniem egzystencji Żydów, którzy od początku skazani byli na zagładę". Kompromitujące drugie zdanie jego wypowiedzi, gdyby było słuszne, podważałoby również sens istnienia Rady Pomocy Żydom. Tym niemniej nawet Dobrowolski musiał przyznać, że "część osób wyżyła i przetrzymała katorgę dziękim zastrzykom i dożywianiu" JUS-u. Świadek obrony dr Aleksander Biberstein, który był lekarzem w płaszowskim szpitalu, podkreślił, że "pomoc JUS-u była bezwzględnie konieczna". "Ja bym raczej oskarżył dr Weicherta, gdyby zrezygnował z pomocy, którą nam mógł dawać. Z żadnej innej strony nie mieliśmy pomocy" - dodał. 7 stycznia 1946 roku Specjalny Sąd Karny w Krakowie orzekł, że w trakcie procesu nie ujawniono "żadnego faktu, który dyskwalifikowałby osk. pod względem etycznym lub moralnym" i że "ani formy działania osk., ani osoba osk. tej konkluzji nie nasuwają, by osk. szedł lub godził się na współpracę z okupantem w sensie zarzuconego mu czynu (), w następstwie czego Sąd z zarzutu oskarżenia oskarżonego uniewinnił". Prokurator zaapelował do Najwyższego Trybunału Narodowego, lecz prokurator NTN apelację odrzucił ze względu na "brak dostatecznych powodów dla zaskarżenia wyroku".

Ale żydowski ostracyzm trwał nadal i uniemożliwiał Weichertowi powrót do jego prawdziwego życia. W bundowskim miesięczniku "Fołkscajtung" ukazał się napastliwy artykuł Leona Finkelsteina, publicysty, który przeżył wojnę w Rosji. "Przed niespełna dwoma laty opowiadano mi w Moskwie o nikczemnych czynach, które miał w Polsce popełnić znany pisarz i reżyser dr Michał Weichert. Opowiadano nawet, że Weichert jest kolegą szkolnym obermordercy [Hansa] Franka, że żyją sobie w serdecznej przyjaźni, że podczas gdy Polska była dla Żydów piekłem, żył sobie Weichert niebywale dobrze (). Wkrótce dotarły do Związku Radzieckiego informacje z Ameryki (), że Weichert służył Niemcom, że do Ameryki wysyłał fałszywe wiadomości o sytuacji Żydów w Polsce". Finkelstein nie chciał wierzyć w to, co mówili mu "przyjaciele, przeważnie ludzie teatru", nie mógł pogodzić się z myślą, że Weichert, z którym przed wojną współpracował w organizacjach kulturalnych, "byłby zdolny do takiej podłości", lecz gdy wrócił do Polski, z kimkolwiek rozmawiał, słyszał: "Lepiej nie mów pan o nim, on jest obrzydliwym zdrajcą". Autor artykułu zarzuca członkom kierownictwa Żydowskiej Komisji Historycznej, że przyjmują Weicherta "bardzo życzliwie", a pewna żydowska pisarka twierdzi, że "Weichertowi dzieje się nawet krzywda". Finkelstein domyśla się, "za jaką cenę" Weichertowi "udało się uratować siebie i swoją rodzinę" i konkluduje, że powinien on "natychmiast i niezwłocznie stanąć przed trybunałem żydowskiego społeczeństwa, albo wziąć na siebie piętno krwawego zdrajcy. (...) Jeśli to się nie stanie, należy imię Weicherta wykreślić z żydowskiej społeczności. Żadnemu Żydowi nie wolno znajdować się w zasięgu człowieka, który wykorzystał imię żydowskiego pisarza i działacza kulturalnego, by siać spustoszenie we własnym narodzie. Obrzydliwość, brzydź się nią, gdyż jest on wyklętym". Nie inaczej brzmi chejrem, żydowska klątwa religijna. Weichert napisał do redakcji sprostowanie, którego mu, wbrew przepisom i obyczajom, nie zamieszczono. Dwutygodnik lewicowych syjonistów "Nasze Słowo" poparł atak Finkelsteina w artykule redakcyjnym pod jednoznacznym tytułem "Zdrajców pod sąd!", utrzymując, że Weichert "dotychczas nie oczyścił się z ciężkich zarzutów zdrady narodowej". Artykuł Finkelsteina przedrukował w Montrealu "Keneder Odler", który wprawdzie zamieścił Weicherta sprostowanie, lecz dopiero po roku. W Tel Awiwie wyszła książka Melecha Neustadta o zagładzie Żydów Warszawy, po hebrajsku, a następnie w jidysz, zawierająca owe trzy oskarżycielskie listy wysłane z Warszawy do Londynu w 1944 roku. "Działacze żydowscy związani z polskim państwem podziemnym byli bowiem przekonani, że kontynuowanie przez Weicherta działalności w JUS ogranicza dotacje finansowe otrzymywane przez nich od rządu w Londynie" - wyjaśnia Węgrzyniak. Ocalali działacze JUS-u oraz lekarze i farmaceuci, którzy z nimi współpracowali, opublikowali na łamach "Keneder Odler" i nowojorskiego jidyszowego dziennika "Forwerts" list otwarty, w którym kategorycznie dementowali oskarżenia wobec Weicherta i organizacji, lecz autor książki podtrzymał je w liście do redakcji "Forwertsa".

Powołany przez CKŻP Sąd Obywatelski, później zwany Społecznym, rozpatrzył do końca 1949 roku "siedemdziesiąt osiem spraw Żydów oskarżonych o niegodne zachowania w czasie Zagłady" - podaje Węgrzyniak za Andrzejem Żbikowskim. Tak się jednak złożyło, że w zdominowanym przez komunistów CKŻP zasiadali autorzy owych trzech listów oskarżycielskich. Co więcej, na dwa tygodnie przed rozprawą organ CKŻP "Dos Naje Lebn" - wbrew wszelkim regułom prawnym - opublikował akt oskarżenia. Prokurator w mowie oskarżycielskiej twierdził, że "przez swoje legalne istnienie JUS osłabiało wolę walki z okupantem, gdyż fałszywie wskazywało na możliwość przetrwania w razie biernego zachowania się" i że takie "faktyczne propagowanie () bierności mas żydowskich wiedzionych na zagładę, świadomie lub nieświadomie pomogło okupantowi w jego akcji wyniszczania Żydów". Zarzucił on ponadto Weichertowi "oderwanie się od ruchu podziemnego, reprezentującego jedynie słuszną drogę walki zbrojnej" oraz że "przez swoje zachowawstwo, bierność, odgrodzenie się od moralnej współodpowiedzialności za rzeczywistość, której był użytkownikiem [?], stał się kolaboracjonistą". Zakończył otwartym szantażem, że "wyrok winien być wyrazem solidarności z bojownikami getta warszawskiego, którzy poświęcili swe życie w obronie godności narodu". Adolf Berman obciążył Weicherta ścisłą współpracą z polską Radą Główną Opiekuńczą, na której czele "stał super-reakcjonista hr. Ronikier", w dodatku uczestnik "sławnej prowokacji katyńskiej". Węgrzyniak wyjaśnia, że w kwietniu 1943 roku po odkryciu przez Niemców masowych grobów polskich oficerów udali się tam przedstawiciele RGO.

Uściślając swoje zeznanie z procesu krakowskiego, Berman powiedział, że gdy w dowództwie ŻOB-u "dojrzała myśl o wydaniu wyroku śmierci na dr Weicherta, aby w ten sposób zmyć piętno hańby", Komisja Koordynacyjna sprzeciwiła się temu "z powodów polityczno-taktycznych i technicznych". "Doszliśmy do wniosku, że mamy do czynienia z wypadkiem moralno-politycznej aberracji, która jest następstwem braku kośćca ideologicznego" - wyjaśnił Berman, z wykształcenia psycholog. Marek Edelman, który w zeznaniu złożonym dziewięć miesięcy przed procesem twierdził, że "w drugiej połowie 1943 roku zapadła jednomyślna decyzja Komendy Głównej ŻOB-u wykonania wyroku śmierci na dr. Michała Weicherta" i że "nie został on wykonany ze względów li tylko technicznych, gdyż nasza krakowska grupa bojowa była już rozbita", teraz na procesie powiedział, że wyrok - który wydali Cukierman, Cywia Lubetkin, Tuwie Borzykowski i on - zapadł w lutym 1944 roku po doniesieniach ze Szwajcarii, że Weichert w listach sugeruje, iż informacje o zagładzie Żydów są przesadzone, a poza tym z raportów od polskiego podziemia wynikało, że leki dla JUS-u są w całości przejmowane przez Niemców. Nie zgadza się to z pierwszym zeznaniem, które złożył w MBP w 1945 roku Cukierman, że wyrok wydano po wiadomości, że "w Szwajcarii zostało zdeponowane 2 000 000 dolarów przeznaczone dla JUS-u". Było to wtedy dużo pieniędzy, zwłaszcza na czarnym rynku, i ŻOB niewątpliwie by wolał, żeby przyszły do nich.

Po stronie obrony zeznawało 101 świadków, w tym siedemdziesięciu byłych więźniów obozów, którzy potwierdzili pomoc z JSS i JUS-u. Po stronie oskarżenia tylko jedenastu, z których czterech przyznało, że otrzymywali w obozach pomoc z obu tych organizacji. Weichert powiedział, że jest pokrzywdzony przez oszczercze oskarżenia i torturowany psychicznie za niepopełnione czyny. Działając w interesie Żydów, gotów był pertraktować nawet z diabłem i nie do przyjęcia jest dla niego twierdzenie, że pomoc dla Żydów w obozach była "odkarmianiem prosiaków przez zarżnięciem". Węgrzyniak nie wyjaśnia, dlaczego Weichert uznał "częściowo szkodliwość swojego postępowania", prosząc o taki wyrok, który by mu "umożliwił powrót do normalnej pracy po pięciu latach ciężkich przeżyć moralnych" (w tym dziesięciu miesiącach w więzieniu). 28 grudnia 1949 roku zapadł wyrok: "Sąd Społeczny stwierdza, że organizacja pod nazwą Jüdische Unterstützungsstelle (JUS) powołana została do życia przez władze hitlerowskie i w interesie tej władzy. Sąd Społeczny stwierdza, że dr Michał Weichert przez przyjęcie nominacji na kierownika tej organizacji kolaboracjonistycznej w samym swoim założeniu, przez działalność na tym stanowisku oraz trwanie na nim mimo wezwania organizacji podziemnych, dopuścił się współpracy z władzą hitlerowską. Uznając winę dr Michała Weicherta jako kolaboracjonisty, Sąd Społeczny surowo go piętnuje". W uzasadnieniu wyroku sąd orzekł, że "współpraca dr Weicherta z okupantem hitlerowskim przypada na okres, gdy () w warszawskim getcie Żydowska Organizacja Bojowa bohaterskim i niezłomnym oporem wytyczała drogowskazy dla walki z wrogiem, gdy niemal we wszystkich obozach organizował się ruch oporu, a w kraju oddziały Gwardii Ludowej toczyły zbrojną walkę z okupantem".

Weichert nie mógł złożyć apelacji, bo Sąd Społeczny i CKŻP były już trakcie likwidacji. W listach prywatnych komentował, że w komunistycznej Polsce działacze żydowskiego podziemia jak Berman starali się zataić swoją "kolaborację z rządem londyńskim" i dla uwypuklenia swoich zasług "szukali jako tła Quislinga". A niełatwo go było znaleźć, bo członkowie Judenratów zostali przez Niemców wymordowani.

Ocalali dowódcy ŻOB-u potrzebowali kogoś takiego z jeszcze innego powodu. Matthew Brzezinski (syn Zbigniewa) w książce "Isaac's Army", poświęconej Żydowskiej Organizacji Bojowej pisze, że podziemie warszawskiego getta okazało się zupełnie nieprzygotowane i bezradne wobec masowej deportacji latem 1942 roku, gdyż nie słuchało przestróg Anielewicza, który pod koniec 1941 roku wrócił z Wilna i wiedział, co Niemcy robią z Żydami na Wschodzie. Uznano go za niebezpiecznego podżegacza i właściwie zmuszono do ponownego opuszczenia getta. Wrócił po raz drugi, gdy było już za późno. Z garstką kolegów rzucił się na Niemców, przerywając kolejną deportację w styczniu 1943 roku, młodzież go uwielbiała. Dlatego został komendantem, a nie dlatego że "bardzo chciał" - jak komentował później Edelman. Owszem, ŻOB-owcy walczyli o honor w spóźnionym powstaniu kwietniowym, ale przede wszystkim o swój. A później potrzebowali winowajców swojego wielkiego błędu.

Adolf Berman, któremu groziły duże nieprzyjemności za okupacyjną działalność pod auspicjami rządu londyńskiego, zaraz po żydowskim sądzie nad Weichertem wyjechał do Izraela, gdzie - żeby nie zaszkodzić swym wyjazdem Jakubowi - został działaczem partii komunistycznej. Weichert też chciał wyjechać, ale cztery razy odmówiono mu paszportu. Węgrzyniak sugeruje, że mógł być potrzebny do ewentualnego procesu "agentów" zachodnich organizacji. Z powodu ostracyzmu wśród Żydów szukał współpracy z polskim teatrem. Leon Schiller pisał dla niego listy polecające do Ministerstwa Kultury i Sztuki, popierał go również Bolesław Drobner, uzyskał nawet rekomendację Zofii Nałkowskiej - wszystko bez skutku. Powracający po wojnie żydowscy artyści, jak Jakub Rotbaum i Zygmunt Turkow, pytali: "Co on takiego zrobił?". Odpowiadano im: "Lepiej nie pytać". Wcale mu to nie pomagało, że był najwybitniejszym reżyserem żydowskim w Polsce, z którym trudno byłoby konkurować. W 1955 roku wystosował skargę do Witolda Balickiego, dyrektora Centralnego Zarządu Teatrów w Ministerstwie Kultury i Sztuki, że od dziesięciu lat nie jest dopuszczany do pracy artystycznej, literackiej i naukowej. Jego memoriał poparli Antoni Słonimski, Mieczysław Jastrun, Adolf Rudnicki, Artur Sandauer - z jidyszowej strony tylko Salomon Łastik. Pisali, że "odebranie na stałe pisarzowi lub artyście prawa do pracy w jego dziedzinie jest najsurowszą represją karną, na jaką nie skazał dra Weicherta ani Sąd Państwowy, ani Sąd Społeczny". Argumentowali również, że stratę ponosi nie tylko on, lecz "życie teatralne w Polsce". Po roku dowiedział się od Romana Brandstaettera, że Balicki nie może mu pomóc, bo "istnieją żydowskie siły, które całkowicie paraliżują jego plany". Pracował jako buchalter, potem referent, w końcu mógł wrócić do swojego zawodu - jako radca prawny.

Widocznie po Październiku "żydowskie siły" osłabły, bo w lipcu 1957 - z rekomendacji Wilama Horzycy i Erwina Axera - przyjęto go do Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu. Jeszcze w tym samym roku został członkiem Związku Literatów Polskich, któremu przewodził Słonimski, a wybitni kryminolodzy Jan Sehn i Jerzy Jasiński wprowadzili go do Stowarzyszenia Prawników Polskich. Zatem po latach śmierci cywilnej uzyskał prawo powrotu do swojego prawdziwego życia. Uważając się za zrehabilitowanego, skorzystał z otwarcia granic. Zatrzymał się w warszawskim hotelu, żeby pożegnać się z dawnymi znajomymi. "Z Wrocławia przyjechał Jakub Rotbaum z siostrą Leą, która niedawno wróciła ze Związku Sowieckiego jako reżyser operowy. Z zespołu aktorskiego Państwowego Teatru Żydowskiego () pojawili się dyrektor Melman, co znamienne bez żony [Idy] Kamińskiej, Chewel Buzgan wywodzący się z Trupy Wileńskiej () oraz Szwejlich z Jung Teater". Jednakże uciekał w niewłaściwym kierunku, bo w Izraelu nie chciano jego jidyszowej kultury, która się kojarzyła z Zagładą (i "biernością"), a co gorsza, był tam Cukierman, który oświadczył: "Nie chcę sądów, ale ostrzegam, że tego dnia, w którym nazwisko Weicherta pojawi się jako nazwisko działacza, przewodniczącego jakiejkolwiek instytucji, będzie sąd! Nie przyłożę ręki do sądów, jeśli będzie siedzieć cicho!". A nie były to czcze pogróżki, bo - jak przypomina Węgrzyniak - rok wcześniej w Tel Awiwie ktoś zastrzelił Rudolfa Kastnera, który "za sprawą negocjacji i transakcji z Eichmannem uratował życie ponad 1600 węgierskich Żydów". Notabene wybranych aktywistów syjonistycznych z najbliższymi rodzinami.

Umarł w 1967 roku w Tel Awiwie, lecz spór się nie skończył. "W swym pamiętniku opublikowanym w Izraelu zarzucił nam, to znaczy Żegocie, kradzież i to całych 600 000 dolarów żydowskich" - protestował Dobrowolski w wydanych w 1989 roku "Memuarach pacyfisty", gdzie - jak pisze Węgrzyniak - na blisko dwudziestu stronicach dyskredytował swojego ocalonego. Weichert tego manka nie zmyślił. Historyk Dariusz Stola obliczył, że Londyn przekazał Żegocie łącznie milion trzysta tysięcy dolarów, a "potwierdzenia odbioru () dają w sumie około 600 tys., czyli mniej niż połowę wymienionej kwoty" - cytuje z jego książki "Nadzieja i zagłada" Anna Bikont w "Sendlerowej". A więc wciąż szło o pieniądze. Historyk i ŻOB-owiec Israel Gutman tendencyjnie pominął nazwisko Weicherta nawet w opisie Żydowskiej Samopomocy Społecznej. "YIVO Encyclopedia of Jews in Eastern Europe" błędnie podała, że skazano go zarówno w 1946, jak i 1949 roku. W "Polskim słowniku judaistycznym" (2003) jest przedstawiony między innymi jako "pianista i dyrygent chóru". Nie pominięto go w "Leksikon fun jidysze szrajbers" ("Leksykonie pisarzy jidyszowych" z 1986 roku), lecz nie ma go w słowniku biograficznym "Żydzi polscy. Historie niezwykłe" (2010 i 2015), choć jego historia jest jedną z najbardziej niezwykłych.

Teatrolog Rafał Węgrzyniak konkluduje, że eksperymenty Weicherta, które przed wojną miały "spory rezonans w polskim środowisku teatralnym", były kontynuowane w polskim teatrze po odrzuceniu socrealizmu, zwłaszcza przez Kantora i Grotowskiego w ich poszukiwaniu "rozwiązań zdolnych unaocznić katastrofę wywołaną w Europie Środkowo-Wschodniej przez obie wojny, rewolucję i Zagładę". I postuluje, by "przywrócić Weichertowi należne mu miejsce w historii teatru nie tylko jidyszowego", a jego Teatr Młodych "potraktować jako poniekąd zapomniane ogniwo w dziejach dwudziestowiecznej awangardy teatralnej w Polsce".

---

Henryk Grynberg

Prozaik, poeta, eseista i dramaturg urodzony w 1936 roku. Od roku 1967 mieszka w Stanach Zjednoczonych. Utwory Grynberga tłumaczono na wiele języków. Autor otrzymał m.in. nagrody im. Tadeusza Borowskiego (1966), Fundacji Kościelskich (1966) oraz Stanisława Vincenza (1991). Stale współpracuje z dwutygodnik.com.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji