Artykuły

Fałszywa księga cytatów

Bolesnym nieporozumieniem wydaje mi się "Xsięga bałwochwalcza" na scenie wrocławskiego Teatru Współczesnego. Mylący jest już tytuł. Związek przedstawienia z Schulzem i jego, "Xięgą" jest naskórkowy. Są to raczej "wariacje wokół" lub "z inspiracji" Schulza. Pewnie lepiej pomyślane, niż zrealizowane.

Realizacja Bunscha miała zapewne wprowadzić widza w głąb wyobraźni, niepokojów, obsesji, a nawet podświadomości niewykłego artysty z Drohobycza - w tajemne rejony wewnętrznej kipieli, źródła jego wizji, lęków, mitów. Wyszła zaś "księga cytatów" z twórczości literackiej Schulza oraz zabałaganiona, mało przejrzysta wystawa prac plastycznych Jadwigi Mydlarskiej - Kowal (samych w sobie interesujących, a w pomyśle wyjściowym nawet frapujących), które zamierzonej funkcji nie spełniły.

Bruno Schulz i jego twórczość nie po raz pierwszy skusiły ambitnych twórców teatralnych. Każdemu reżyserowi, który specjalizuje się w przenoszeniu na scenę utworów najwybitniejszych autorów naszego stulecia, wręcz wypada zmierzyć się z Witkacym, Gombrowiczem, Kafką, Beckettem, no i z nieteatralnym (ale jakże wizyjnym i wizjonerskim) Schulzem. W tym ostatnim przypadku o powodzenie jest jednak chyba najtrudniej. Właściwie pamiętam tylko jedną satysfakcjonującą próbę, w wykonaniu półprofesjonalnego Teatru Snów z Gdańska. Odznaczała się daleko posuniętą powściągliwością i pokorą młodych artystów, którzy środkami podpatrzonymi w "teatrze ubogim" wykreowali poetyckie widowisko, "montujące się" i scalające w wyobraźni widza. Przedstawienie imponowało graniczącą z ascetyzmem prostotą; wszystko, co nie jest niezbędne, zostało z niego wyeliminowane.

We wrocławskim przedstawieniu jest dokładnie odwrotnie. Wszystkiego jest w nadmiarze. Dbałość o efekty zamienia się w efekciarstwo, momentami tandetne. Nie ma zaś Schulza. Pozornie niby jest, bo scenariusz to łańcuch wątków z całej nieomal twórczości pisarza, a po scenie - wśród macew, łóżek podestów i kukieł - plączą się aktorzy udający postaci z "Sanatorium Pod Klepsydrą", "Sklepów cynamonowych" i innych utworów. Cóż z tego? Nadbudową reżyserskich i scenograficznych pomysłów można ewentualnie naiwniejszego widza oszukać. Nie sposób jednak wypełnić zasadniczej i dotkliwej pustki tego widowiska.

Wydaje mi się, że w twórczość Schulza, owszem, można się "wmyślić" i napisać o niej esej. Ale do jej ożywienia na scenie konieczne jest uruchomienie trudnego - nieomal misteryjnego - procesu, wymagającego od reżysera i wykonawców wyjątkowych i rzadkich dyspozycji. Potrzebna zapewne również specjalna motywacja, może nawet sięgająca własnych obsesji i zmagania z losem. Żeby znaleźć dla tej twórczości w pełni wartościowe ekwiwalenty sceniczne, chyba nie wystarczy jej intelektualne przeżucie; trzeba ją odebrać niejako odsłoniętymi nerwami.

Możliwie, że nieudolnie lub niemądrze usiłuję określić istotę nieporozumienia, z jakim mamy tu do czynienia. Gdybym był wystarczająco mądry i zdolny pewnie sam bym robił teatr zamiast o nim pisywać. Próbuję po prostu dociec głównej przyczyny klęski, jaką wedle mnie - mimo ogromu ambicji i pracy całego zespołu realizatorów - stała się najnowsza premiera we Współczesnym. Z upływem lat jestem krytykiem coraz łagodniejszym. Jeśli używam dziś sformułowań ostrych to dlatego, że muszę. Nie potrafię w zgodzie z sumieniem obronić tej zupełnie chybionej propozycji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji