Artykuły

Wielki Fryderyk, czyli konformizmy

"Wielki Fryderyk" Adolfa Nowaczyńskiego w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Stanisław Godlewski w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Spektakl Jana Klaty "Wielki Fryderyk" w Teatrze Polskim jest za długi, w wielu momentach nudny, a jednak jakoś fascynujący swoją niejednoznacznością i surowością.

Podczas premierowego pokazu "Wielkiego Fryderyka" Adolfa Nowaczyńskiego w reżyserii Jana Klaty zdarzyła się rzecz niespodziewana, a znacząca. Oto w finałowej scenie młody Tadeusz Krasicki (Konrad Cichoń dzielnie i ofiarnie pokonujący problemy z głosem podczas spektaklu) próbuje odebrać sobie życie strzałem z pistoletu. Podbiegają do niego dworzanie, próbują powstrzymać chłopaka, ale po efektownej szamotaninie w takt podniosłej muzyki, młody lejtnant popełnia samobójstwo.

Niestety, podczas premierowego wieczoru pistolet nie wystrzelił. Podobnie jest z całym spektaklem: niby wszystko się zgadza, zaczynają budować się kolejne sensy, wszystko pięknie zagrane, a ostatecznie coś jednak nie wypaliło.

A nie wypaliło głównie ze względu na tekst.

Spektakl trochę przydługi

Powieść dramatyczna Adolfa Nowaczyńskiego, znanego międzywojennego endeka i antysemity (choć sprawiedliwie należy dodać, że w czasie wojny kwestował na rzecz getta), to dzieło opasłe. Klata wykroił z niego materiału na cztery i pół godziny spektaklu, choć spokojnie mógł się uwinąć w dwie. W całym przedsięwzięciu brakowało dramaturga, który by rzecz skrócił jeszcze bardziej, usunął zbędne ozdobniki, wyostrzył postawy bohaterów. Niestety, trzeba swoje odsiedzieć (spektakl ma dwie przerwy), czasami pogrążając się w toni najczystszej nudy.

Spektakl się ciągnie i ciągnie, bohaterowie nieustannie do siebie mówią, choć momentami nie wiadomo zupełnie po co i w jakiej sprawie. W dodatku często poruszają tematy zgoła nieinteresujące, jak choćby produkcja atłasu lub stosunki handlowe Prus z Hiszpanią.

A przecież jest kilka sekwencji, które ujawniają reżyserski talent Jana Klaty, jak choćby monumentalna scena pogrzebu królewskiego charta, w której bohaterowie nic nie mówią, jedynie krążą w kondukcie, by wreszcie w histerii opaść na ziemię (choreografia Maćko Prusaka) - a wszystko do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego. Albo początek, gdy nagi biskup Krasicki śni okrutny koszmar.

W ogóle najlepsze są te momenty, gdy pojawia się reżyseria, a nie po prostu podawanie tekstu. Poza tym to spektakl bardzo klasyczny - dużo pięknie mówionego słowa, aktorzy w kostiumach, minimalistyczna scenografia Justyny Łagowskiej. Gdyby nie sposób gry, poprowadzenie niektórych sytuacji i warstwa muzyczna, można by pomyśleć, że wróciliśmy do czasów z prapremiery "Wielkiego Fryderyka".

Peszek błyszczy najjaśniej

Najwyższe uznanie należy się aktorom, którzy wypowiadają te piętrowe ilości słów w sposób zajmujący, docierając do ich sensów (wspierają się co prawda prompterami, ale trudno się dziwić przy takim ogromie dialogów). Najjaśniej błyszczy oczywiście Jan Peszek w tytułowej roli króla Fryderyka II. Peszek balansuje na granicy kabotyństwa, wdzięczy się do widowni żartami i odgrywaniem starego zrzędy, by za chwilę uderzyć w najbardziej poważne kwestie.

Szybkie zmiany tonu, niezwykła elastyczność, reagowanie na partnerów i ogromne skupienie pozwalają Peszkowi zupełnie zawładnąć publicznością. Fryderyk zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, jest irytujący, głośny, ale także jakoś "niewinny" w swojej ironii, w obnażaniu śmiesznych dworskich póz, w swoim zdrowym rozsądku. Zawsze mówi prawdę, przekłuwa balon powagi, jest świadom politycznych gierek. Obstaje przy starym porządku świata, przeciwny jest wszelkiej demokratyzacji.

Jego głównym partnerem jest Krasicki, grany przez Michała Kaletę. Ta rola to spory wyczyn - nie tylko dlatego, że na niej opiera się cały spektakl. Kaleta jest odpowiednio oślizgły i zarozumiały, z łaszącego się do króla lizusa zmienia się w cynicznego gracza, który świadomie wybiera konformizm jako strategię politycznego przetrwania do załatwiania partykularnych interesów.

Rzecz o mechanizmach polityki

Bo o tym między innymi jest spektakl Klaty - o konformizmie. Pod koniec wspominanej sceny pogrzebu Krasicki zaczyna recytować swoje bajki, które w kontekście sytuacji dramatycznej (walka polskiego biskupa o wpływy na dworze zaborcy) nabierają nieco innego znaczenia niż w opracowaniach szkolnych.

Racja jest zawsze po stronie silnego, na nic honor i wzniosłe hasła w obliczu władzy i przemocy - taki mniej więcej przekaz płynie z "Bajek". Problem poruszany przez Klatę jest zatem całkiem aktualny, a streszcza się w pytaniu: jak przetrwać? Jak jednocześnie zachować wierność sobie i swoim przekonaniom, nie prostytuując się na boku? Czy każdy opór można zniszczyć za pomocą przemocy lub gotówki?

To oczywiście jeden z wielu tematów w tym długim spektaklu. Nie ma sensu interpretować go przez obecną sytuację w kraju i podstawiać pod Fryderyka lub Krasickiego współczesnych polityków. To się tak prosto nie składa. Nie ma u nas chyba tak wielu oświeceniowców zaprzedających swoje ideały, ani też nasza władza nie tak gospodarna i zdroworozsądkowa, przy całym swym konserwatyzmie, jak król Fryderyk.

Fabuła spektaklu też jest raczej pretekstowa, kluczowe są rozważania o istocie modernizacji i kwestii wolności, regulowanej stosunkami ekonomicznymi. Jan Klata razem z zespołem stworzyli raczej dzieło o mechanizmach polityki, które zresztą od dawna znamy: wszystko opiera się na władzy silnych mężczyzn. I albo ktoś sam tej władzy ulegnie, albo zostanie siłą podporządkowany. Trzecim wyjściem jest samobójstwo. O ile pistolet wystrzeli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji