Artykuły

Każdy ma swoją górę do zdobycia

"Wanda" Wiesławy Sujkowskiej w reż. Marii Sadowskiej i Joanny Grabowieckiej w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

"Wanda". Żeby zobaczyć ten monodram, grany w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej od jesieni minionego roku, trzeba rezerwować bilety nawet z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Albo zapisywać się na listę oczekujących.

Narracja - co warto zaznaczyć - zbudowana przez same kobiety, sprawia, że jesteśmy po prostu ciekawi tego spektaklu.

Jeśli piszę o jego kobiecej stronie, nie mam na myśli tylko autorki scenariusza Wiesławy Sujkowskiej, ale również obydwie reżyserki - debiutującą w teatrze Marię Sadowską i wspierającą ją w tej pracy Joannę Grabowiecką, scenografkę Ilonę Binarsch, no i oczywiście aktorkę, która każdego wieczoru spotyka się z widzami twarzą w twarz, reprezentując też swoje koleżanki - Anitę Jancię-Prokopowicz w magnetyzującej roli Wandy Rutkiewicz.

Góra tylko dla bóstw

Miała 49 lat, kiedy zaginęła na Kanczendzondze. Podobno jest to góra "zarezerwowana" dla bóstw. Te niechętnie się nią dzielą z ludźmi. Z Wandą Rutkiewicz, dla której miał to być dziewiąty ośmiotysięcznik, też nie chciały się podzielić. Była najpopularniejszą polską himalaistką. Jako pierwsza z polskich alpinistów zdobyła Mount Everest i K2. Na K2 wspięła się jako pierwsza kobieta na świecie. Była ładna, wysportowana, o pięknym uśmiechu. Ale i uparta, zawzięta, zamknięta, nieustępliwa, zdeterminowana. Osobna. To garść epitetów na jej temat zapisanych we wspomnieniach. Między innymi również w znakomitej książce Anny Kamińskiej "Wanda: opowieść o sile życia i śmierci" wydanej w 2017 roku. Wiele informacji z tej biografii pojawia się również w tekście Wiesławy Sujkiewicz, choć jest on napisany nielinearnie.

Sujkowska zaczyna swoją "Wandę" od metafory związanej z ciałem. Ciało - co to za dziwna rzecz, przypadłość wszystkich tych, którzy żyją. Same z nim kłopoty. Jak umiera w tych wysokich górach, to takie ciało (przeważnie, ale nie zawsze) znika. Tak właśnie stało się z ciałem Wandy - znikło.

Opowieści o ciele

Takie oto dywagacje prowadzi bohaterka w dość dziwacznej pozie - naga, skulona niczym embrion w przeźroczystym pudełku. Jakby była już nie człowiekiem, ale zatopionym w przeźroczystej tafli lodu właśnie ciałem, pozostałością. Sama wędruje już po innym świecie. Interesująca to rama kompozycyjna dla całego spektaklu, zwłaszcza, że mówi się tu o atrakcyjnej kobiecie, dla której ciało zawsze było ważne (by chodzić po górach, ale też po to, by się podobać). Jest tu jeszcze jedna, wstrząsająca opowieść o ciele, która stała się udziałem Wandy - wykopała leżące od czterech lat zwłoki przyjaciółki leżące pod stertą kamieni, by przenieść je niżej. Rozkładające się ciało niosła sama, nikt nie chciał jej pomóc.

Potem jest dynamicznie, energicznie, ale i refleksyjnie. Dostajemy porcję faktów z życia himalaistki i sporą dawkę emocji. Słuchamy też niedorzecznych, a jednak prawdziwych opowieści z wypraw w góry, czasem dowcipnych. Poznajemy we fragmentach towarzyszy jej wypraw. W układzie mozaikowym, a więc nienużącym. To, co jest opowiadane, frapuje nas do samego końca, do momentu, w którym pojawią się łzy wzruszenia i burza oklasków. Kibicujemy Wandzie w zdobywaniu Mount Everestu-góry symbolu, współczujemy jej niełatwych relacji z innymi wspinaczami, zazdrościmy wytrwałości w pokonywaniu kolejnych życiowych przeszkód, radujemy, kiedy udaje się jej spełniać marzenia i znajdywać nieliczne bratnie dusze, smucimy dowiadując się o tym, ile razy otarła się o śmierć. Była nią jakoś naznaczona. W górach straciła kilkudziesięciu (!) bliższych lub dalszych przyjaciół i znajomych, ale nie tylko tam spotykała śmierć. W dzieciństwie niewypały rozszarpały jej brata, w dorosłym życiu - obcy ludzie zamordowali jej ojca.

Anita Jancia-Prokopowicz zgrabnie lawiruje między tą wielością tematów. Z alpinistki w żółtym kombinezonie przeistacza się w kobietę pracującą i odwrotnie. Stuka obcasami w spódnicy i białej bluzce, ale po chwili zrzuca ten uniform i wskakuje w swój ulubiony górski kostium. Niełatwą ma rolę. Dużo tekstu i sporo działań scenicznych. Pozornie tylko wydają się proste. Jest fizyczność, bliskość z widzem, kontakt wzrokowy i drobne interakcje. Wspinanie się po górach (a jakże by inaczej), czyli po balkonie scenie kameralnej, skakanie, wieszanie się, balansowanie na nierównych powierzchniach. To wszystko mocno angażuje aktorkę, która poświęca się swojej roli stuprocentowo. I to procentuje. Staje przed nami Wanda wyobrażona, ale jest człowiekiem - odważnym, ale i wystraszonym, kruchym, ale też silnym. Złożonym ze sprzeczności, ale tacy przecież są ludzie, tacy jesteśmy my. Jancia-Prokopowicz wspina się w "Wandzie" na wyżyny swojego aktorstwa, potrafi być drapieżna i delikatna jednocześnie.

Mit niezłomnej Wandy

Klimat "Wandy" udało się stworzyć także poprzez udaną, choć znakową scenografię Ilony Binarsch, która zbudowała na małej przestrzeni góry. Trzy białe ściany, które są także tłem nastrojowych projekcji, kilka wybrzuszeń w podłodze, czyli pagórki, przeźroczysty sześcian spełniający różne funkcje, uchwyty do wspinania na ścianie. Do tego kilka kolorowych akcentów.

Publiczność lubi ten intymny wręcz spektakl, bo nie jest nadęty, patetyczny, nie stawia nikomu pomników ani nikogo nie gani. Nie o to w nim chodzi. Ale o to, by ożywić na chwilę mit niezłomnej Wandy Rutkiewicz. Pokazać, że możemy pięknie się różnić, na przykład poprzez posiadanie marzeń tak szalonych jak wyprawy w wysokie góry. Zastanowić się nad kruchością losu. Zachęcić do znalezienia własnego K2. Jeśli chcecie obejrzeć ten spektakl, a warto, pospieszcie się z kupnem biletów. Są jeszcze wolne miejsca na czerwiec (między 12 a 17 czerwca). Kosztują 25 i 35 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji