Artykuły

Z wyglądu raczej urzędnik niż amant

WITOLD DĘBICKI. Aktor. Świetny. To był jego sezon. Ryszard III, Jan Sebastian Bach, Senator Nowosilcow... Wczoraj Loża Patronów Teatru Nowego [w Poznaniu] - jego teatru - przyznała mu Srebrną Maskę.

"- To niesłychanie spokojny i taktowny człowiek - mówi Marek Kondrat. - Choleryczny wariat! Na jednym z bankietów obciął mi nożyczkami krawat, bo mu się nie spodobał - mówi ze śmiechem Marek Bargiełowski. - Witek? O Witku można w nieskończoność. Jest niepowtarzalny - mówi reżyser Wojciech Wójcik.

Urodził się w 1943 r. w Dubnie na Wołyniu. W tym samym roku jego rodzice uciekli z piekła i osiedlili się w Warszawie. Dzieciństwo to stary Żoliborz, parafia Stanisława Kostki, w której kazania głosił potem ks. Jerzy Popiełuszko, plac Wilsona, plac Inwalidów, podwórka, piaskownice, szkoła... Opowiada: - Moja mama wciąż tam mieszka, a ja wracam z nostalgią. Ostatnio szedłem z pęczkami świeżych konwalii, ktoś wziął mnie pod rękę i zapytał: "Mogę powąchać?". To był Jurek Milowicz, stary przyjaciel, który wyprowadził się za Wisłę, ale też na Żoliborz wraca. Ot, żeby się przejść. W Warszawie mam córkę - lekarza weterynarii i czworo wnuków. Mam przyjaciół. Mam pracę. To moje miejsce.

Aktorstwo? W życiu! Przecież się nie będę wygłupiał! - odpowiadał na pytania znajomych mamy - aktorki lalkarki. Do czasu. Jak to było? - Powtarzałem X klasę, bo... prywatki, dziewczęta prześliczne i mnóstwo innych ciekawszych niż szkoła spraw. Wtedy poznałem bibliotekarkę, która prowadziła kółko dramatyczne. I mnie wzięło. I brało coraz bardziej. Złożyłem papiery na politechnikę (tak chciał ojciec, inżynier sanitarny), na politologię (bez sensu)... Do szkoły teatralnej dostałem się za drugim razem.

- Poznaliśmy się jeszcze na egzaminach. Nie dostałbym się, gdyby mi nie pomógł w rosyjskim - opowiada przyjaciel Marek Bargiełowski.

Po studiach postanowili z Bargiełowskim wyjechać ze stolicy. Roman Kordziński, kolega reżyser, polecił ich do Teatru im. Wilama Horzycy, do Hugona Morycińskiego. I zakochali się w Toruniu. Grali tam po dziesięć ról w sezonie. Bargiełowski - Hamleta, Dębicki - Kordiana.

- Ech... To dopiero była szkoła! Granie w każdych warunkach, pierwsze wielbicielki, sublokatorski pokój, gdzie wiaderko węgla kosztowało dwa złote, a ja nie zawsze miałem dwa złote, bo szastałem pieniędzmi, więc sypiałem w swetrze, budrysówce, ciepłych skarpetach i po wódce - wspomina. A była to zima stulecia.

Do Warszawy wrócił po dwóch latach. Ożenił się (potem rozwiódł). Grał w "wędrownym" Teatrze Ziemi Mazowieckiej. - Trafiliśmy kiedyś na taką wieś, gdzieś za Siedlcami, że kiedy się po spektaklu ukłoniliśmy, to widzowie wstali i też się nam ukłonili, bo nie wiedzieli, że bije się brawo. A potem przynieśli jajka, kury, sery, mleko... - opowiada. Dobrze wspomina czas w Rozmaitościach kierowanych przez Andrzeja Jareckiego, czas Osieckiej, Młynarskiego, Dobrowolskiego, Tyma, Strzeleckiego... Czas zniszczony - niestety - przez cenzurę i politykę. Grał też w Komedii u Olgi Lipińskiej, ale wtedy przyszedł zawodowy kryzys. - Poczułem, że teatr to tylko papier i tektura, i pojechałem w trasę z Kabaretem 60 Minut na Godzinę. Gdzieś nad morzem złapał mnie telefon od Zygmunta Hübnera, który chciał mnie ściągnąć do Powszechnego. Myślałem, że to żart, i zastanawiałem się, który z kolegów kabareciarzy mi to robi, ale Hübner naprawdę mnie chciał i miał na mnie pomysł. Tylko że prawie zaraz potem zmarł. I znowu był papier i tektura. Wtedy urodził się Poznań. Miałem robić zastępstwo w spektaklu Wiśniewskiego. Przyjechałem. Jego teatr mnie porażał, a do tego poznałem Marysię. Ech... Marysia!

A Marysia, czyli aktorka Maria Rybarczyk, na to: - My się poza wszystkim bardzo przyjaźnimy. Choć jesteśmy kompletnie różni, mamy tę samą hierarchię wartości. Nie jest nam idealnie, ale spotkanie z nim i to, że się razem kulamy przez życie, to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie spotkały. Szanuję wszystkie jego walki.

Więc został w Poznaniu na lata całe. I mówi, że mu tu dobrze. - Ale planujemy przenieść się w Bieszczady. Jeszcze trochę... - marzy. Tymczasem spędzają tam wakacje. Są jeszcze konie i żaglówki. Są Mazury z chatą bez prądu i wody.

Wydrukowałem sobie z intemetu swoją filmografię. Tego jest strasznie dużo, małe role, duże, różne - opowiada Dębicki. Mówi Marek Kondrat, który w "Ekstradycji" gra jego podwładnego, Halskiego: - Na planie, kiedy zdjęcia się ciągną, ważne jest towarzystwo, a Witek jest świetnym towarzyszem: nie nachalnym, umiejącym zniknąć, kiedy czuje, że mógłby przeszkadzać, niezwykle taktownym. Jeśli opowiada żart, to we właściwym momencie.

Reżyser "Ekstradycji", Wojciech Wójcik: - Niezwykły gość, z wyglądu raczej urzędnik niż amant. Wielki aktor: wielki talent, wielka wrażliwość i delikatność. Nie lubi broni. Kiedy pirotechnicy przywozili na plan te wszystkie sprzęty, większość panów rzucała się na nie. Witek nie: jakby to były zgniłe gruszki. Jest w "Ekstradycji" tylko jedna scena, w której ma w rękach pistolet (w kaburze zresztą), ale i tak oddaje go Halskiemu. Dostaję czasem od niego SMS: "Widzę, że u ciebie się pali światło, przejeżdżam obok, wszystkiego dobrego".

Jerzy Moszkowicz, reżyser: - Poraża profesjonalizmem. Pracowaliśmy razem nad mało ważnymi - w kontekście jego kariery - sprawami, ale to dla całego zespołu była wielka przygoda. Zawsze ciepły, serdeczny, koleżeński. I nigdy nie dał odczuć, że jest ze świecznika.

Nasza telefoniczna rozmowa zaczyna się od tego, że za oknem pachnie mu maciejka. A kończy - po kilku godzinach - tym, że można by gadać w nieskończoność. Bo tyle jest do opowiedzenia. A do zrobienia jeszcze więcej."

Na zdjęciu: Witold Dębicki

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji