Artykuły

Być jak sam John Travolta na muzycznej scenie

"Gorączka sobotniej nocy" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Kto film widział - niech go sobie może nie odświeża. Polska prapremiera musicalowej wersji "Gorączki sobotniej nocy" to jedno, a kultowy film z Johnem Travoltą - to drugie.

Teatr bowiem to nie kino i tę samą historię opowiada po swojemu. A po drugie i ważniejsze - każdemu teatrowi i każdemu aktorowi trudno by się było puszczać w zawody z legendarną rolą Travolty, od której rozpoczęła się gwiazdorska kariera tego aktora.

Teatralna maszyna

Teatr to nie kino, ale trzeba oddać chwałę reżyserowi, Tomaszowi Dutkiewiczowi, że poprowadził je niemal jak film, według zasad filmowego montażu. Sceny płynnie przechodzą tu jedna w drugą, a gdy gdzieś tam z tyłu trzeba coś przesunąć czy przestawić, reżyser wymyśla miniscenkę - np. ulicznego grajka, koncertującego na saksofonie, albo piosenkarkę, śpiewającą raptem parę taktów soulowego songu. I nie są to żadne scenki zapchajdziury: np. owo soulowe solo to w wykonaniu Karoliny Trębacz prawdziwa perełka.

Musical biegnie w filmowym tempie, bo Dutkiewicz wraca do sprawdzonego patentu, jaki testował już na gdyńskiej scenie, przygotowując razem ze scenografem Wojciechem Stefaniakiem premierę musicalu "Ghost". Tak wtedy, jak i teraz Stefaniak i Dutkiewicz ustawili pośrodku wielkiej obrotówki Muzycznego piętrową konstrukcję, która w "Gorączce sobotniej nocy" może być tak samo dobrze Mostem Brooklińskim, dyskoteką, sklepem z farbami czy mieszkaniem rodziny Tony'ego. Wystarczy rzutować na nią światła wielkiego miasta albo opuścić dyskotekową lustrzaną kulę. Raz, właśnie jak w filmie, kolejne sceny nałożyły się nawet na siebie, bo przez ścianę sali, w której ćwiczyli Tony (Krzysztof Wojciechowski) i Annette (Maja Gadzińska) majaczyła już ćwicząca przy baletowej poręczy Stephanie (gościnnie Agnieszka Przekupień). Od razu widać było, co chodzi Tony'emu po głowie. Świetny pomysł.

Buty na koturnie

Nie można też nie skomplementować pracy pary choreografek Sylwii Adamowicz i Magdaleny Soszyńskiej. Zwłaszcza wszystkie układy zbiorowe kipiały energią. Po "Płoń mała płoń" ręce same składały się do oklasków. Niejednemu na widowni mogły się przypomnieć młode dyskotekowe lata z piosenkami Bee Geesów, zwłaszcza że autorki kostiumów (Aneta Suskiewicz) oraz projektów peruk i fryzur (Aleksandra Dzióbek) zadbały o to, by nienatrętnie, na zasadzie z lekka pastiszowych stylizacji przypomnieć nam ówczesne mody. Sam im wówczas nie hołdowałem, ale muszę przyznać, że kiedy u jednego z kumpli Tony'ego zobaczyłem buty "na słoninie", czyli z grubym koturnem, autentycznie się rozrzewniłem. Jak ja tych butów wtedy innym zazdrościłem...

Gdzie jest Tony

Gdyńska musicalowa "Gorączka sobotniej nocy" ma więc wiele dobrych stron i może być spokojna o powodzenie u publiczności. Pytanie, z jakim po trzech godzinach wychodziłem w sobotni wieczór z budynku przy placu Grunwaldzkim, było właściwie tylko jedno: czemu właściwie, przy wszystkich jego zaletach, to widowisko mnie nie porwało? A coś takiego przecież zdarzało mi się w Gdyni.

Może to kwestia samej historii, trochę jednak infantylnej. Reżyser coś z tym zrobił? Może jedno: leitmotivem całego przedstawienia jest powracająca scena spacerujących we wszystkich kierunkach albo - odwrotnie - zastygłych w bezruchu ulicznych przechodniów. Główni bohaterowie sprawiają wśród nich wrażenie beznadziejnie zagubionych i samotnych. Ten obraz i ta myśl pozostają w pamięci. Ale czy coś jeszcze?

Problem w tym, że kolejne sceny taneczne, jakkolwiek są żywe i barwne, z czasem nie wystarczają. Chciałoby się jeszcze, dla pełniejszego przeżycia, indywidualnych emocji bohaterów. A tych jest mniej. Przekonująca jest Agnieszka Przekupień jako niby pewna siebie, a w rzeczywistości zagubiona Stephanie. Możemy się przejąć miłosnym zawodem, przeżywanym przez Annette Mai Gadzińskiej. Jest parę innych aktorskich epizodów, zgoda. Ale już banda Tony'ego, z upodobaniem puszczająca wulgarne wiązanki, z czasem zaczyna irytować. Chciałoby się też, aby Tony Krzysztofa Wojciechowskiego nie był wciąż tym samym, zuchowato-lękliwym chłopakiem. Żeby odsłaniał coraz więcej różnych emocji.

No tak, ale to tylko premiera, spektakl na pewno jeszcze się rozkręci. A poza tym - Travolta może być tylko jeden.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji