Artykuły

Polskę trzeba naprawić lub wysadzić w powietrze. Teatr niezależny wraca do gry

- Obserwujemy próbę rekonstrukcji tego środowiska. Off sięga po nowe języki, ale i do awangardy. Takie festiwale jak ten w Tychach mają być dla twórców niezależnych, jak i dla widzów polem do rozważań na temat tego, gdzie jest teraz off, jak tworzy i co oraz jak mówi o Polsce - po 2. TopOFFfestivalu mówi dyrektor programowy Łukasz Drewniak.

Przez cały miniony tydzień Teatr Mały w Tychach był centrum spotkań polskiej sceny niezależnej w ramach 2. TopOFFfestivalu. Grand Prix otrzymało "Siedem pieśni o awangardzie" kolektywu Komuna Warszawa. Docenione zostały również wszystkie aktorki Teatru Realistycznego za "Bum" [na zdjęciu] i reżyserka spektaklu "Zła matka" stworzonego pod szyldem Dzikiej Strony Wisły.

Polski teatr offowy to zjawisko przedziwne, bo nie do sklasyfikowania. Nurt ten pozostaje, co oczywiste, poza mainstreamem życia teatralnego i jest wielkim konglomeratem różnych stylistyk oraz tematów. A także ludzi, którzy go współtworzą, ponieważ można tu znaleźć i artystów nieprofesjonalnych, którzy działają w tej strefie, bo po prostu kochają teatr, jak i reżyserów i aktorów z dyplomami szkół wyższych. Zakończony w sobotę w Teatrze Małym 2. TopOFFfestival to potwierdził.

Festiwal powinien być przestrzenią do rozmowy i artystycznej rywalizacji

Imprezę powołała do życia w ubiegłym roku Dorota Pociask-Frącek, która jest od dwóch sezonów dyrektorką tej instytucji. Powstał w miejsce Tyskich Spotkań Teatralnych, które miały w mieście długą tradycję, ale były wydarzeniem zamkniętym, przeznaczonym dla wąskiego grona widzów, głównie jego uczestników, m.in. ze względu na nietypowe pory występów. Dyrektorka postanowiła, że nowy festiwal powinien być przestrzenią do rozmowy i artystycznej rywalizacji dla absolutnej czołówki ruchu teatrów alternatywnych i z własną premierą (w tym roku był to wizualnie fenomenalny, choreograficznie zaplanowany "Woyzeck" z udziałem młodych tancerzy).

Konkursową czołówkę wybiera Łukasz Drewniak - krytyk teatralny, który jeździ po Polsce, ogląda te spektakle, a potem zaprasza do rywalizacji w Tychach szóstkę jego zdaniem najlepszych.

- Wybieramy szóstkę twórców młodego i średniego pokolenia, którzy walczą o nagrodę. Off jest tak szerokim zjawiskiem, że przez kilka kolejnych edycji możemy nie zapraszać tych samych teatrów. Co roku teatr niezależny w Polsce produkuje około 300 premier! - tłumaczy Drewniak, dodając, że obserwujemy jego powolne odradzanie się po przebytym u progu XXI stulecia kryzysie.

Wywołany był m.in. przejęciem języka, którym się posługiwał przez teatry repertuarowe. Dziś to jednak ten teatr jest w kryzysie i do offu migrują ci, którzy pomimo wszystko chcą się komunikować z publiką.

- Obserwujemy próbę rekonstrukcji tego środowiska. Off sięga po nowe języki, ale i do awangardy. Takie festiwale jak ten w Tychach mają być dla twórców niezależnych, jak i dla widzów polem do rozważań na temat tego, gdzie jest teraz off, jak tworzy i co oraz jak mówi o Polsce - dodaje dyrektor programowy.

Inteligentne naigrawanie się z obozu władzy

Co takiego zatem nam mówi? W konkursie brało udział sześć zespołów teatralnych. O nagrody walczyły spektakle pogrupowane przez dyrektora w trzy kategorie: eksperymentalne "Come true" Sceny Roboczej i "Technologia jest istotą" Cloud Theatre, feministyczna "Zła matka" Dzikiej Strony Wisły i dziewczyńskie "Bum" Teatru Realistycznego oraz nawiązujące do awangardy: "Ghost dance" Teatru Brama i "Siedem pieśni o awangardzie" Komuny Warszawa. Zwyciężył ten ostatni tytuł (Grand Prix w wysokości 10 tys. zł). Jury w składzie: Łucja Ginko, Julia Mark, Weronika Murek i Wojciech Faruga nagrodziło go za inteligentną grę z językiem awangardy, kompletność i klarowność formy wchodzącej w interakcje z rzeczywistością.

To był rzeczywiście jeden z najbardziej klarownych, choć też i hermetycznych spektakli, którego przyczynkiem do powstania było stulecie polskiej awangardy obchodzone w 2017 roku w Polsce. Artyści przypomnieli nam tezy twórców sprzed prawie stu lat na temat "teatru przyszłości" poprzez ciekawą rekonstrukcję wybranych projektów teatralnych, zabawne, ujęte w ironiczny cudzysłów cytaty zapisane przez wówczas tworzących oraz mechaniczną grę aktorek. Znamienne, że wiele pomysłów, które awangardyści postulowali, zostało potem przejętych przez właśnie teatr offowy, co mogliśmy przez ostatnie dni prześledzić.

A z samych tekstów o "pierwszej awangardzie teatralnej" można było również wysnuć ideę na temat przyszłości - że należy czekać na nią, jeśli nie z radością, to przynajmniej z nadzieją na zmiany, które będą wiodły ku lepszemu. Nie brakło też w "Siedmiu pieśniach o awangardzie" inteligentnego, przekornego naigrawania się z obecnie urzędującego prezydenta RP, a więc i całego obozu władzy.

Monolog "nowoczesnej kobiety"

Wątek polityczny, na równi z feminizującym, przebijał się przez pomysłowe "Bum" Teatru Realistycznego, którego wszystkie aktorki (w liczbie czterech) zdobyły nagrody aktorskie (po 2 tys. zł każda) za koncepcję, reżyserię i sceniczną obecność oraz "za wysadzenie Polski w powietrze, impet, ironię i oryginalność".

Bohaterki zmagające się ze swoimi demonami postanawiają rozprawić się też z największym z nich - Polską, która być może jest główną przyczyną ich problemów. Postanawiają więc nie ją naprawiać, ale wysadzić w powietrze. Jest tu kilka dobrze zagranych etiud, jest rytm i energia, humor i powaga. Ale jednak zaskakuje decyzja jurorów o uhonorowaniu czterema z pięciu nagród indywidualnych zespołu Realistycznego. Tak wybitny aktorsko spektakl to raczej nie był.

Uznanie w oczach jurorów znalazła jeszcze reżyserka spektaklu także z kobietami w rolach głównych. Mowa o "Złej matce" Karoliny Porcari z jej i Małgorzaty Bogdańskiej udziałem, zrealizowanej pod szyldem Dzikiej Strony Wisły z Warszawy.

Duet profesjonalnych aktorek słowem i swoją fizycznością dywagował nad istotą współczesnego macierzyństwa. Czasem monologi te były zaskakujące, innym razem - dość banalne, niemniej warto było zobaczyć to przedstawienie dla obu świetnych aktorek i wyśpiewanego przez nie - na modłę pieśni religijnej - monologu o "nowoczesnej kobiecie".

Teatr niezależny ma się coraz lepiej

Szkoda, że przepadł "Ghost dance" Teatru Brama z Goleniowa - inspirowany rytuałami Indian, wykorzystujący pieśni i twórczość ludową, buntujący się przeciwko kapitalizmowi, mistyczny, melodyjny. Widzom za to bardzo się podobał - zespół dostał owacje na stojąco. Ale nie dostał nagrody publiczności, którą ta przyznała właściwie samej sobie! Jak to? Nagrodziła "Come true" Sceny Roboczej - eksperyment, w którym aktorami była publika. Twórca ze Sceny Roboczej Tomasz Stankiewicz postanowił bowiem poobserwować sobie nasze w teatrze zachowanie. W Tychach było ono raczej nieśmiałe i w sumie nie wiem, za co widzowie nagrodzili samych siebie. Przepadł też eksperyment wykorzystujący na scenie nowe media "Technologia jest istotą" Cloud Theater.

Teatr niezależny ma się - ponownie - coraz lepiej. Nie brakuje ludzi, którzy chcą go tworzyć. Nie brak spektakli zajmujących, ale nietrafionych również. I tak długo, jak długo będzie publiczność, będą powstawały. A ta nie zawodzi, o czym przekonałam się na własne oczy - de facto podczas każdego pokazu widownia była pełna!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji