Sen srebrny, czyli błędne koło
Dla jednych ten dramat jest irytującym chaosem z pozorami realizmu, dla innych - erupcją wielkiej poezji i profetyzmu patriotycznego, religijnego, społecznego. Pisząc "Sen srebrny Salomei" {#au#126}Słowacki{/#} pozostawał pod wpływem kilku źródeł inspiracji: twórczości {#au#}Calderona{/#}, Towiańskiego, poglądów Towarzystwa Demokratycznego, własnych kompleksów towarzyskich i artystycznych. Do tego był niewolnikiem coraz bardziej gorejącej wyobraźni poetyckiej.
Rzecz rozgrywa się przed pierwszym rozbiorem na Ukrainie. Nie ma głównych bohaterów. Dramat rozpisano na wiele osób. Nikt nie jest ani doskonały, ani do końca przez autora potępiony. Sny i proroctwa, o których tak wiele się mówi, nie rozjaśniają mroku całości.
Regimentarzowi (wspaniała kreacja Jerzego Radziwiłowicza), prowadzącemu akcję na scenie, tylko wydaje się, że kieruje światem, wyrokuje. Bo może już wszystko było przewidziane. Może losem ludzi kieruje Bóg, predestynując losy narodu. Wątpliwy optymizm tej sztuki to ukryta nadzieja autora, że po krwawym apogeum musi się przejaśnić - w ludziach i historii. Jednak wprowadzeniem chocholego tańca w finale przedstawienia reżyser nie ułatwia doświadczenia tej nadziei.
Tę polsko-ukraińską i prawosławno-katolicką jatkę (obydwa kościoły poświęcają szable swoich wyznawców i patriotów) łatwo można było efektownie uwspółcześnić i dobudować nowe symbole. Na szczęście zajęto się tylko rozszyfrowywaniem myśli poety i pięknem jego wiersza.
Każdy widz może dopisać własne skojarzenia. Reżyser skupił się na dramatach poszczególnych postaci, zaplątanych w wydarzenia, których nie rozumieją.
Inscenizacja była kryształowo przejrzysta. Aktorstwo niemal dobrej próby. Całość przyciąga jak magnes.