Artykuły

Okiem Jerzego Stuhra: Uroki czasu przeszłego i wspomnień

- Teraz najważniejsze jest, by ocalić własne wspomnienia. Na przekór polityce. Prawda wspomnień pozostanie - mówi Jerzy Stuhr w rozmowie z Marią Malatyńską w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Coraz więcej pojawia się na rynku książek wspomnieniowych, różnych pozycji zwróconych ku przeszłości. Czy to jest wynik odwrócenia się od teraźniejszości, czy też naturalna chęć uświadomienia sobie własnych korzeni, własnej drogi?

- Odwrócenie się od obecnej chwili - na pewno. Zauważyłem, że nawet zawodowi komentatorzy współczesności są już lekko znudzeni. I tematyką, i bezwyjściowością rozwiązań społecznych, którym jesteśmy poddawani, i pokrętnością propagandowych wyjaśnień, i świadomym oddzieleniem się władzy od ludzi.

Na szczęście większość z nas pochodzi z czasów, gdy, jak mówił pan premier, Polski nie było, więc dużą przyjemność może sprawiać wszelkie zanurzenie się w przeszłości. Z punktu widzenia indywidualnych doświadczeń, bo dopiero wtedy powstaje bogata panorama różnorodności, barwy i prawda o własnym życiu.

A więc pielęgnujmy wspomnienia, nie bacząc na teatrzyk, w którym władza bawi się sama ze sobą. Niech się bawi! Ja wciąż nie mogę skończyć wspomnień pomarcowych. I to zarówno w ich części poważnej, jak i nieco anegdotycznej. Np. pracowałem całe życie na to, żeby wyrzucić z mojej głowy pojęcie "żydek", które, jak pamiętam z dzieciństwa, używaliśmy żartobliwie, między sobą, nie czując, że może to o czymś świadczyć.

Dopiero w '68 zrozumieliśmy, jakie to może mieć znaczenie dla naszych kolegów. Taki przykład: siedzimy kiedyś pod Florencją w Parco di San Donato, na tarasie kawiarni, z Ludką Rybą, moją koleżanką z krakowskiej szkoły teatralnej, która musiała wyjechać w 1968, a z którą spotkaliśmy się niespodziewanie na planie włoskiego filmu. Przekomarzamy się po polsku, był to czas "karnawału Solidarności", codziennie w La Reppublica, w Corriere Della Serra tak cudownie o Polsce pisali! Dyskutujemy, a przy sąsiednim stoliku siedzi starsza pani z małą dziewczynką. Coś się z Ludką żartobliwie "skłóciliśmy" i powiedziałem: idę do wody, nie będę z tobą dalej rozmawiał! Ależ fantastycznie się wtedy rozmawiało! Czuliśmy, że jesteśmy uwolnieni od wszelkich animozji. Obcy ludzie nam ściskali ręce, świat był podniecony Solidarnością!

Idę do basenu, a starsza pani zatrzymuje mnie: jak to miło słyszeć polski język! Ja: najmocniej przepraszam, że może nie był to wyszukany język. Nie wiedzieliśmy...

- Pan pozwoli, że się przedstawię: hrabina Tyszkiewiczowa z Londynu. Gadu, gadu, ona, co w tej Polsce, ja mówię, teraz wiem tyle, co gazety doniosą. A ona: mam prośbę, jak będzie pan tu przyjeżdżał, to czy mógłby mi pan prasówkę zrobić, przetłumaczyć, co tam piszą.

Nie było wtedy jeszcze komórek, Internetu, żeby sobie mogła sama przetłumaczyć... I ja jej opowiadam: Solidarność tu, Solidarność tam, nowe rzeczy się tworzą, wielka sprawa. Tak słuchała, słuchała i nagle odezwała się spokojnie: proszę pana, oni to zaprzepaszczą, bo to są Polacy...

Jak teraz dawałem uwagi aktorce w Szewcach, która miała taki tekst w roli "wy Polacy nie umiecie się zorganizować", to chodziło mi o taki ton, jak powiedziała do mnie hrabina w San Donato, z taką lekką, zawiedzioną pogardą.

- Proszę pana - mówiła hrabina - z tym antysemityzmem to też dziwna dyskusja. W naszej posiadłości na wschodzie intendentem na dworze był Żydek. Inteligentny człowiek. I nagle, w '39 zniknął. Za kilka dni pojawił się u nas nocą w mundurze rosyjskiego lejtnanta i mówi: pani hrabino uciekajcie dzisiaj, bo my tu jutro będziemy. I ten Żydek uratował nam życie.

Takie opowieści snuła. Oni nim pogardzali, a on, komunista, ich uratował. Potem ja to Ludce referuję, a ona z tego całego wywodu zapamiętała jedno: - Powiedziała Żydek!?

Tylko to! Czyli, jak to musiało głęboko siedzieć! A przecież historia jest wręcz filmowa!

Jeszcze inne wspomnienie: po Marcu 18 osób z mojego roku było aresztowanych! Ale nie było tak, że jak ci koledzy wrócili do nas z aresztu, to myśmy ich unikali. A tak mówiła ówczesna propaganda. Odwrotnie. Pamiętam, jak Jurek Simon, nieżyjący już kolega ze szkoły podstawowej w Bielsku, razem studiowaliśmy potem polonistykę, był w stanie wojennym redaktorem podziemnego pisemka. Ukrywał się. Nawiązał ze mną kontakt i poprosił, żebym incognito pisał do tego pisemka recenzje teatralne. I pisałem o różnych sprawach. I o tym, dlaczego skończyliśmy bojkot. A wtedy sporo się działo! Wznawialiśmy np. "Hamleta" w stanie wojennym, Wajda miał do mnie pretensje, bo to był jego "Hamlet", ale ja dopiero wtedy zobaczyłem, jak "Hamlet" jest aktualny, bo przecież wszyscy byli w takim stanie, jak tytułowy duński książę: musieli udawać wariata, żeby przeżyć i mieć świadomość tego, co się dzieje. I czułem więź z publicznością, jak chyba nigdy wcześniej. A to był efekt marca, że dojrzewaliśmy szybko. Zresztą, cała moja niechęć do władzy zrodziła się właśnie po Marcu głównie z powodu jej antysemickiej postawy.

Teraz najważniejsze jest, by ocalić własne wspomnienia, na przekór polityce. Dobre imię Polaka starałem się przez całe życie za granicą lansować - politycy zburzyli mi to. Moje relacje polsko-żydowskie, praca, żeby udowodnić, że wszyscy jesteśmy tacy sami - też zostało zburzone. Po kolei burzą nam wszystko, ale prawda wspomnień pozostanie. Tak trzymać!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji