Artykuły

Igraszki smocze

W Nowej Hucie urocze przedstawienie, lekkie, dowcipne, drwiące. Przekorny sens splata się z dwuznacznymi nonsensami, świat dobrze znany pokazuje się w masce groteskowej, groza paraduje uśmiechnięta i bajkowa, uśmiech staje się groźny a baśń okrutna. Baśń o świecie musi być taka. Jej bohaterowie są marzeniem i tęsknotą, ich wrogowie i przeciwnicy - zazwyczaj prawdą. W bajce podział ten jest zawsze ostry, jednoznaczny, dlatego bajki mogą czytać zarówno dorośli jak dzieci. Dzieci wierzą w fikcję i marzenie, bohaterowie baśni są ich bohaterami. Dla dorosłych zostaje cząstka druga, gorzka, okrutna i prawdziwa. Dorośli o wiele szybciej wchodzą w zażyłość ze światem, przeciwko któremu walczy piękny i idealny bohater.

Także i w tym wypadku. W "Smoku" Eugeniusza Szwarca odczytano już wszystko. Okrucieństwo i głupotę władzy, bezsilną tępotę stadnych instynktów tłumu, wieczny konflikt pomiędzy euforią zdobywcy a powolnym konformizmem poddanych, konformizmem ludzi po prostu, dla których wartością jest życie, a nie działanie, kontemplacja i spokój a nie walka. Odczytano przede wszystkim faszyzm, brunatną, czarną, dyktaturę polityczną, aktora dla utwierdzenia siebie nie gardzi żadnymi środkami, która - wsparta swą siłą i zabobonnym lękiem tłu- -mu - demoralizuje zarówno smoka władzy, jak mniejsze podległe mu smoczki, jak wreszcie wszystkich, którzy godzą się z istniejącym stanem, ponieważ nie mają ani ochoty, ani ambicji, a może tylko dostatecznej energii, instynktu, żądzy, aby samym stać się smokiem czy choćby tylko smoczkiem.

Nikt natomiast nie zainteresował się bohaterem, który walkę ze smokiem podjął. Czyżby ten bohater, Lancelot, nie przypominał naprawdę niczego rzeczywistego, czyżby nie był żadną aluzją, żadną metaforą, czyżby ta metafora nie miała w świecie żadnej konkretyzacji? Lancelot, którego jedyną konkretyzacją jest marzenie i wyobraźnia dziecka, to brzmi naprawdę smutno. Mimo. że na widowni raz po raz wybuchają oklaski i serdeczny śmiech.

Lancelot jest szlachetny, walka ze złem daje mu satysfakcję moralną. Ale daje mu też szansę odebrania smokowi dziewczyny, w której, jak przystało na osobnika szlachetnego i pięknego, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Miłość jest tym drobnym honorarium, jakie otrzymuje za przeciwstawienie się złu. Cechą baśni jest moralistyki naiwna. Nie klęska i cierpienie, ale szczęście jest ceną walki. Wzruszające. Eugeniusz Szwarc, znany dramaturg radziecki, pisał swoją sztukę w roku 1943, po zwycięstwie stalingradzkim. Zwycięstwo było piękną ideą, więc wierzył w nią. Lancelot był metaforą, więc wierzył w niego. I smok był metaforą, więc pognębił go. Tylko następcy smoka - nazywający siebie wolnymi demokratycznymi prezydentami - byli bardzo konkretni. Wiec autor, kierując się prawami baśni i marzenia, kazał nam uwierzyć, że i oni zostaną pognębieni.

Komedia jest lekka, dowcipna, drwiąca. Przejrzysta w swym sensie i w tym, czemu sensu nie umiemy, nie chcemy lub nie mamy odwagi przypisywać. Walka dobra ze złem jest stara jak literatura i jak życie. Po co mamy mówić wprost, skoro wiadomo, że kolor czerwony oznacza miłość, a czarny żałobę, fiolet smutek, a biały niewinność. Obawiam się, że tej symbolice Szwarca dopomógł jeszcze przekład Jerzego Pomianowskiego, który, jak wiadomo, ma pióro zręczne, przychylne pointom, dwuznacznościom, aktualizacji.

Zabawa. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to wszystko jest puste, aktualizacja mitu, baśni. Każdą baśń, każdy mit można od nowa czytać w nowych warunkach, nowych sytuacjach, rzecz tylko w tym, czy równocześnie odnajdziemy w starym naczyniu nowy dramat. Czy zabawa będzie grą towarzyską ^polegającą na podsuwaniu starych imion rzeczywistym osobom, czy też pozwoli wśród tych osób i w nowej rzeczywistości odkryć jakieś istotne, niedostrzegalne dotąd konflikty. Wtedy zabawa staje się interesująca, przestaje być tylko podawaniem numerów oznaczających znane wszystkim dowcipy. Wtedy zabawa idzie już o czyjeś życie, o czyjś spokój, groteska staje się bronią, a farsa zmierza do rozwiązań tragicznych. Wtedy, ale tylko wtedy, sztuka staje się współczesna, do końca niewiadoma, nie rozegrana, otwarta.

Jerzy Krasowski zrobił w Hucie przedstawienie lekkie, dowcipne, drwiące. Ale mając dość inwencji i poczucia sytuacji dwuznacznych swoją interpretacją pozamykał, farsę na wszystkie spusty. Określił ją do końca i jednoznacznie, bardzo śmiesznie, ale przecież wąsko. A więc smok występuje w hełmie pruskim albo w czarnym faszystowskim mundurze; strażnicy są żołdakami na najlepszą pruską manierę; następcy smoka chodzą w mieszczańskich tużurkach i melonikach; a Lancelot ma wyrzucony na płaszcz szeroki romantyczny kołnierz. Zarówno reżyser jak scenograf (Marian Garlicki) dowiedli tym swojej znajomości konwencji literackich, zrozumienia aluzji politycznej, a także dużego poczucia humoru. Jestem pewny, że rozszyfrowując tekst baśni Szwarca bawili się wyśmienicie. Tak jak bawi się publiczność oglądając przedstawienie. Ale zarówno reżyser jak scenograf rozszyfrowując tekst musieli myśleć, składać całą mozaikę pozorów. Widz bawiąc się i opuszczając teatr może pozostać w stanie absolutnej bezmyślności. Wszystko zostało powiedziane, przypowieść ściągnięto na ziemię, nałożono jej maskę polityczną. Trafną? Na pewno. Śmieszną? Na pewno. Ale czy w baśni Szwarca zamiast o Hitlera i Mussoliniego nie mogło chodzić np. o świętą inkwizycję? O Ludwiką francuskiego, Króla-Słońce? Nie o władcę i poddanego, ale o moralność i amoralność, o dobro i zło, o zbrodnię i poświęcenie, o cnotę i rozpustę. "Smok" jest baśnią, a wszelka dosłowność zabija baśń. Dosłowne wyjaśnienie podsunie nam własna wyobraźnia. Autor czy reżyser, jeśli nie chcą zostać posądzeni o naiwność - muszą podać tylko bajeczny schemat. Tak jak kot, przyjaciel Lancelota, pozostał tylko przyjemnym zwierzakiem, tak i Smok nie może stać się nagle generałem. Bo wtedy albo o smoku powie się zbyt wiele, albo o generale za mało.

Metafora w teatrze jest zresztą zagadnieniem ogólniejszym, bardzo delikatnym, a dziś nadmiernie wykorzystywanym. Czy naprawdę zadaniem reżysera jest mówić wyraźnie, powtarzać własnymi słowami: "co autor chciał powiedzieć"? To są tematy szkolnych wypracowali. Obawiam się, że w teatrze naszym nadużywa się dziś interpretacji. Można się z nią zgodzić, jeśli tekst jest dostatecznie wieloznaczny, jeśli zmusza do wyboru postawy ideowej, filozoficznej, artystycznej, jeśli potrafi unieść myśl własną i cudzą, to znaczy jeśli bywa Szekspirem. Ale jeśli tekst jest stosunkowo prosty i jednoznaczny, jeśli dramat rozgrywa się w baśniowej płaszczyźnie dobra i zła, cnoty i występku, moralności i polityki, to znaczy jeśli jest "Smokiem" czy bajką o Czerwonym Kapturku, to wydaje mi się, wszelkie współczesne interpretowanie koloru tego kapturka jest naiwnością albo grubą przesadą. Skraca perspektywy i historia o okrutnym wilku zostaje tylko historią o okrutnym wilku. A wilki przecież są okrutne.

Wydaje mi się, że stąd sam teatr nie ma już wyjścia ani ucieczki. Robi przedstawienia ładne, lekkie, dowcipne, tymi samymi przymiotnikami określi się potem scenografię, tymi samymi - aktorów. (Smok - Tadeusz Szaniecki i Stanisław Michalik, Burmistrz - Edward Rączkowski: i Ryszard Kotas, jego syn, Ferdynand Matysik - Lancelot.) Wszystko zostało dopowiedziane do końca. Można jeszcze pisać, że Lancelot bohaterski był lepszy niż sentymentalny, że Burmistrz groteską żonglował do kresu wytrzymałości - ale ani to cokolwiek wyjaśni, ani cokolwiek oświetli. Wszystko zostało powiedziane od razu i zarówno subtelności jak przerysowania aktorskie nie posuną przedstawienia ani o krok dalej, ciekawiej, zaskakująco. Będą cieniowaniem, będą akademizmem. Czyżby nowe niebezpieczeństwo dla teatru współczesnego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji