Artykuły

Siosiasiula

"Hedda Gabler" w reż. Dariusza Starczewskiego w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Ciocia Jula zgubiła młodego Kościuka. Kościuk to aktorski tragik, co ma na imię Michał i w wyreżyserowanej przez Dariusza Starczewskiego "Heddzie Gabler" gra postać niejakiego Jörgena Tesmana - świeżo upieczonego żonkosia, który niestety przedkłada nerw naukowy nad nerw łóżkowy. Słowa: "niestety" używam głównie z powodu Heddy Tesman (Anna Rokita), świeżej połowicy swego chłopca, która śni, że celnie zakręcone sinusoidy wybranek jej kreślił będzie nie tylko ołówkiem drewnianym i nie tylko na milimetrowym papierze. Ale - zostawmy to.

W ogóle zostawmy całego Henryka Ibsena, bo wprawdzie napisał on "Heddę Gabler", ale fakt ten nic nie ma tutaj - w teatrze Bagatela - do rzeczy. Wróćmy do wstydu spoza Ibsena.

Powtórzę - Ciocia Jula bezlitośnie zgubiła Kościuka. Nie po kobiecemu, nie dając cienia szansy, poza niewieścią czułością - na odlew debiutanta po aparacie mowy wychlastała. Niczym oralna modliszka jakaś, co ducha nie ma w sobie nawet za grosz i składa się chyba z samych tylko czterech liter - na istny popiół przetrawiła chłopca o włosach jak len. Czteroliterowa ciocia! Raz - j, dwa - u, trzy - l, cztery - a. JULA - jak pancerny zad. A naprzeciw lennowłosy żółtodziób! Byłem tam, na widowni sceny na Sarego 7 przez dwie godziny bez przerwy - marłem. Uwierzcie - aż przykro było podsłuchiwać niesłychaną poniewierkę żuchw Kościuka.

Tragedia, kabaret, nędza... Obojętne, jak jeszcze sedno wieczoru nazwiemy - sednem i tak jest głuchota. Owszem, Ciocia Jula zgubiła tragika Kościuka, ale niestety - Jula to nie baba z krwi i kości. Cztery litery Juli to tylko cztery litery jej imienia. Zguba Kościuka nie jest debiutanckim fiaskiem jego ołówka nie drewnianego. Nie. Zguba Kościuka to zguba języka Kościuka, warg Kościuka, zgryzu Kościuka, barwy głosu Kościuka i słuchu Kościuka. Gdy tragik nasz w przedstawieniu "Hedda Gabler" ma wygłosić słowa: Ciocia Jula - a konieczność taka poraża szczęki jego co chwila - nigdy nie słychać: Ciocia Jula. Ciocia Jula jest za trudna dla Kościuka.

Byłem, słyszałem - wiem, co mówię. Gdy Kościuk dykcyjnie zdobywa Ciocię Julę, słyszymy: Siosia ula, Siosiula, Siusiu ulu, Ciufla, Ciola, Ciol, Ciciula, Ciociula, wreszcie (zwłaszcza w chwilach szczególnych uniesień tragika) - Ciula... Czyżby więc szło o: tę Ciulę, czyli - o Ciula żeńskiego?... Stara pieśń biesiadna się przypomina, pieśń będąca wyłącznie refrenem: Ciulalala, ciulalala, ciulala bajka... Reasumując - gdy Kościuk ma powiedzieć dwa proste słowa: Ciocia Jula, nigdy nie słychać oryginału, za to zawsze słychać owego Ciula przysłowiowego, co płeć zmienił. Ba - Ciula transwestytę słychać w aparacie mowy tragika Kościuka, słychać, ale niestety - nie widać. Nigdzie. Nie ma go. Jest tylko płonnie wieszczące przybycie jego - gaworzenie przerażonego aktora. I tak ze wszystkim. Gruntowna Siosiasiula. Nie ma niczego, co zostało powiedziane, bo wszystko zostało - wybełkotane. Nie będę więc o Ibsenie nudził w setną rocznicę jego śmierci. Na Sarego mowy o Ibsenie nie ma. Przemilczę opowieść zatytułowaną "Hedda Gabler", gdyż na Sarego dramat ten to kwintesencja nieobecności. Nie będę też rozwijał skrzydeł kabaretowych, opisując inscenizacyjne Starczewskiego "jajka z niespodziankami". A to na fioletowo świecące rurki tuż przy parkiecie, a to podkreślająca chwile szczytowego napięcia emocjonalnego muzyka tajemna, a to erotyczny sen Heddy - czyli jak mały Zenek wyobraża sobie skuteczne grupowe "barabanienie" na motywach baletu. Niechaj inni krytycy czynią z tego dowcipy.

Zostawiam to. Porzucam też fotele z przeźroczystego tworzywa sztucznego i filmy na ścianie wyświetlane, co biegnącą Heddę przedstawiają. W końcu pomijam pytanie: na co właściwie teatr się ze mną umawia, gdy w realistycznej sytuacji bohaterka rękopis wrzuca w kominkowe płomienie - a te okazują się jakością namalowaną na plastiku i podświetloną migającymi żarówkami?

Więcej powiem. Nie idzie mi o dykcję tragika Kościuka, która to umiejętność jest u Kościuka istnym współczesnym wcieleniem romantycznej poezji ruin. I pal licho fakt, że reszta wykonawców chętnie dykcyjny poziom Kościuka podchwytuje i twórczo rozwija. Mówiąc o głuchocie, mówię o głuchocie naprawdę bolesnej. O głuchocie na sensy, melodię, rytmy, kulminacje, cisze i akcenty arcydzieła Ibsena mówię. A tu już wszelki dowcip się kończy.

Jak to się stało, że Starczewski, nie byle jaki aktor przecież, a zarazem ten, co jako reżyser tak wiele ze "Szklanej menażerii" usłyszał na tej samej scenie - dziś nie słyszy, że podopieczni jego nie są w stanie ANI JEDNEGO SŁOWA IBSENA POWIEDZIEĆ PRAWDZIWIE? Niech Pan Bóg Broni, by ktoś - na przykład dyrektor Jacek Schoen - raczył mi na to odpowiadać. Tym razem - milczcie lepiej.

Milczcie skromnie, bo cóż powiedzieć możecie w sytuacji, gdy za waszą przyczyną między opowieścią Ibsena a scenicznym jej owocem wszelkie relacje - i dokładnie na każdym poziomie sztuki teatralnej - są jak w ustach tragika Kościuka urocze przejście między literą a dźwiękiem? Na Sarego 7 opowieść Ibsena stała się iście rubensowską Siosiasiulą. Tak, milczeć wam wypada. A nam mieć nadzieję, że odzyskawszy słuch - po wakacjach zdejmiecie Siosiasiulę z afisza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji