Artykuły

Widzowie szybko przestają szperać w telefonach. Mają ściśnięte gardła. Krystyna Janda hipnotyzuje

"Zapiski z wygnania" Sabiny Baral w reż. Magdy Umer w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - dodatku Wysokie Obcasy.

Żaden, nawet najbardziej wymyślny pomysł inscenizacyjny nigdy, przenigdy nie dorówna Krystynie Jandzie, która stojąc na gołych teatralnych deskach, mówi proroczymi słowami Sabiny Baral: "Nas już tu nie ma. A wy zostaniecie z tym waszym antysemityzmem"

Na wyciemnionej scenie Teatru Polonia stoi mikrofon. Za mikrofonem ubrana na czarno aktorka. To może nawet nie jest kostium, aktorka wygląda, jakby przyszła przed chwilą z domu. Czarna bluzka, czarna spódnica, zupełnie zwyczajne buty. I chyba nawet nie jest przesadnie uczesana. Ot, ogarnęła włosy przed wyjściem do ludzi. Zresztą nie widać jej zbyt dobrze, bo w miejscu kurtyny wisi siatka, na której wyświetli się niebawem jej twarz i kilka czarno-białych archiwalnych projekcji. Aktorka zaczyna mówić, ale jakoś tak niezbyt głośno. Trzeba się kompletnie wyciszyć i skupić, żeby słyszeć każde jej słowo. A słowa jakby kapały, jedno po drugim. I nic więcej. Nic więcej się nie dzieje. Nic a nic. Nic na scenę nie wjeżdża, nic z niej nie zjeżdża, światło się nie zmienia, żadnej właściwie scenografii nie widać. Tylko cienie muzyków akompaniujących aktorce, która kiedy nie mówi, to śpiewa: "w zaplombowanych wagonach/ jadą krajem imiona" albo "że jedna łza opada w dół/ to jeszcze nic, to jeden ból". I tak przez prawie dwie godziny.

Widzowie szybko przestają się kręcić i szperać w telefonach. Nikt nie rozwija cukierków z szeleszczących papierków i nie wymienia się uwagami z osobą towarzyszącą. Oczy widzów w pękającej w szwach sali patrzą tylko na aktorkę, a w powietrzu czuć takie napięcie, jakby ktoś miał wzrokiem przesuwać przedmioty. Nikt nawet nie drgnie, chyba że w końcu musi sięgnąć po chusteczki, bo wypełnione łzami oczy muszą zrobić miejsce na nowe. Tak, toczą się łzy po policzkach i kapią na teatralne fotele. I zaczyna się coraz częstsze smarkanie, bo nos, jak oczy, też nie wytrzymuje. Tak samo jak gardła. Ściśnięte gardła. I tak przez prawie dwie godziny.

"Emigracja to rodzaj pogrzebu, po którym życie dalej trwa" - od tych boleśnie prawdziwych słów Tadeusza Kotarbińskiego zaczyna swoje "Zapiski z wygnania" Sabina Baral. W marcu chyba żadnej książki w Polsce nie przekazywano sobie częściej z rąk do rąk. "Masz może pożyczyć Baral?" - słyszałem to nieskończoną liczbę razy. Słyszała to też pewnie niejeden raz aktorka, która Sabinę Baral poznała bodaj dwa lata temu podczas spotkania autorskiego w zrównanym dzisiaj z ziemią Teatrze Żydowskim. Wtedy czytała fragmenty książki, dzisiaj mówi je ze sceny własnego teatru. Ale co ja plotę. Właściwie nie mówi, tylko hipnotyzuje. I tak przez prawie dwie godziny.

"Zapiski z wygnania" to nie jest żaden naukowy buch, żadne opracowanie, żaden komentarz do "wydarzeń marcowych". To napisane znakomitą polszczyzną i gęstymi emocjami refleksje młodej dziewczyny, której świat rozpada się na kawałki. Dziewczyny z Wrocławia, którą wyrzuca własna ojczyzna. Wyrzuca ją, bo jej mama ma na imię Estera, a dziadek - Zacharje. To są niedobre imiona w Polsce w 1968 roku. Niedobre imiona i niedobry wygląd. Zresztą czy kiedykolwiek były dobre? Czy byłyby dobre dzisiaj? Te pytania zdają się kołatać w głowach wszystkich widzów. I aktorki za mikrofonem też. A w mnożeniu pytań jest bezlitosna, nie przestaje nawet na chwilę. Tylko mówi i mówi, i mówi, i śpiewa, ale jakoś tak beznamiętnie, jakby siły nie miała, jakby chciała zaraz zrezygnować. I tak przez prawie dwie godziny.

Choć opowieść Sabiny Baral sama w sobie jest niezwykle przejmująca i nieraz wstrząsająca, wypowiedziana przez tę aktorkę nabiera takiej siły, jakiej nie dałaby tym słowom żadna inna polska aktorka. Żadna. To jest także wielki, wręcz spektakularny w swojej niespektakularności triumf słowa w teatrze. Żaden, nawet najbardziej wymyślny pomysł inscenizacyjny nigdy, przenigdy nie dorówna tej aktorce, która stojąc na gołych teatralnych deskach mówi proroczymi słowami Sabiny Baral: "Nas już tu nie ma. A wy zostaniecie z tym waszym antysemityzmem". Widzowie wtedy wstrzymują oddech i serca bić przestają. Przysięgam. Bo tą aktorką jest Krystyna Janda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji