Artykuły

"Ostatnie Dobranoc Armstronga" Johana Ardena. Prapremiera w Teatrze "Wybrzeże"

Krwiste i jurne, aż tryskojące wigorem i pełne równocześnie.., kunktatorstwa. Takie jest - określając w kilku słowach - przed stawienie sztuki "Ostatnie dobranoc Armstronga", napisanej przez Johna Ardena, jednego z twórców nowego teatru elżbietańskiego", nie bez racji uważanego za jednego z najwybitniejszych współczesnych dramaturgów angielskich, mnie nawet najwybitniejszego?

Zaprezentowanie polskiej prapremiery tego "Ćwiczenia z dziedziny dyplomacji" - jak autor nazwał te podtytule swój dramat - jest jeszcze jednym udanym przedsięwzięciem Teatru "Wybrzeże". Takim, które będzie się liczyło w bilansie osiągnięć artystycznych. Tym przyjemniej jest to stwierdzić w parę dni po napisaniu krytycznych uwag o inscenizacji na scenie sopockiej molierowskiego "Don Juana".

PRZEDSTAWIENIE nasuwa skojarzenie z Szekspirem. Arden, najbardziej wsnółczesne problemy, swoje poszukiwania praktycznej moralności, świadomie przenosi w XVI wiek i rozwiązuje je sposobami Szekspira. Można znaleźć podobieństwo tego sposobu z "Rzeczą listopadową" i nawiązaniami przez Ernesta Brylla do naszych wielkich romantyków Wyspiańskiego. Podobne współzależności z przeszłością literacką zastosowali więc i Anglik i Polak, jeden i drugi pasjonujące ich sprawy w podobny sposób poddali pod dyskusję.

Podobieństw angielsko-polskich w "Ostatnim dobranoc" jest zresztą więcej. Samowola szkockich wielmożów na pograniczu z północną Anglią, walka, z którą to samowola przy pomocy bardziej mniej etycznych sposobów jest formalną treścią dramatu, przypominą naszych magnatów z XVII w., którzy na ukraińskich i białoruskich kresach równie nic sobie nie robili z postanowień prawa i woli Króla.

Arden mieszka stale w małym miasteczku Kirbymoorside w hrabstwie Yorkshire. To miasteczko właśnie złupił i spalił przed czterema wiekami bohater z pierwszej części tytułu sztuki John Armstrong of Gilnockie, bo bohaterem "ćwiczeń z dziedziny dyplomacji" jest inna postać - poetą, dramaturg, dworzanin i dyplomata sir David Lindsay. Ale to, że autor znakomicie zna krajobraz, na którvm toczy sie akcja dra matu spowodowało, iż dołączył do tekstu didaskalia bardzo szczegółowo opisujące trzy płaszczyzny działań - zamek Armstronga, pałac królewski i las, który je łnczy i dzieli zarazem. Łatwo napisać taką dyspozycję scenograficzną, ale trudniej do niej się zastosować i to tak, by była nie tylko funkcjonalna, ale również by była prawdziwym dziełem artystycznym. Marian Kołodziej znakomicie rozwiązał zadanie, budując na scenie w dalekiej głębi miniaturowe modele dwóch zamków, a gdy tego wymaga sytuacja dwa powiększone ich fragmenty ukazuje raz z jednej, raz i drugiej strony proscenium. A wśród nich spuszcza i podnosi las, sobie tylko znanymi sposobami tak go oświetlając, iż wywołuje nastrój prawdziwego boru.

ALE rzecz się zaczyna na granicznym polu, na które zjechali posłowie dwóch królów. I zaraz sie okaże, że oficjalne negocjacje to tylko parawan dyplomatyczny, a prawdziwe rokowania toczą się na pozornie niższych szczeblach, wśród skrybów i sekretarzy, gdzie mówi się wyraźnie o co chodzi, a konsekwencje tych dopiero rozmów ważą na losach ludzi, narodów, państw.

Lindsay (Zbigniew Bogdański) jest tych podskórnych rozmów i działań aranżerem. Widzimy tu całą złożoność motywów i taktyki postępowania dla osiągania doraźnych celów politycznych, ze sprzeniewierzaniem się etyce i honorowi włącznie. Postać Lindsaya pokazano nam w sposób znakomity. To chyba jedna z najlepszych ról Bogdańskiego. Opanowany, na zewnątrz zimny, w decydujących momentach potrafił wycieniowywać chwile zwątpień i załamań i następnie ich przełamywanie. I jeszcze sceny z kochanką (Halina Winiarska). Zagrali je oboje, zdawałoby się realistycznie, acz bez przejaskrawień. Tu, i przedtem w scenach z Armstrongiem, wszyscy troje, a zwłaszcza Winiarska, pokazali jak dobre aktorstwo potrafi nawet drastyczne sytuacje rozegrać pozą, gestem, mimiką, wreszcie śmiechem, wszystkim w dobrym guście.

Przeciwstawieniem i przeciwnikiem Lindsaya jest żywiołowy i sprytny, ale nade wszystko żywiołowy "laird" klanu Armstrongów - John (Andrzej Szalawski). Druga wspaniała postać w sztuce i w przedstawieniu. Narysowana realistycznymi środkami wyrazu, właśnie głównie" ona nadała ów krwisty i jurny charakter całości, ona najprawdziwiej przenosiła i nas w warcholskie czasy i rozpasania szkockiej szlachty z pogranicznych zamków, szlachty o nieokiełznanym wigorze, wybujałych ambicjach, prymitywnym sposobie myślenia, braku jakichkolwiek hamulców moralnych. Tak to napisał Arden i tak znakomicie zagrał tę rolę Szalawski.

Obok tej trójki na scenie oglądamy jeszcze ponad 3O postaci. Kilka gra poważniejsze role. Przede wszystkim król Jakub V (Henryk Bista), który kunktatorskie knowania Lindsaya, zgodnie zresztą z jego przewidywaniem, przecina jak gordyjski węzeł rozkazem powieszenia Armstronga, podstępnie schwytanego, mimo królewskiego żelaznego listu. Dalej kochająca się para - filozofujący towarzysz Lindsaya McGlass (Andrzej Piszczatowski), świadom całej perfidii prowadzonej gry politycznej i służebna kochanki jego pana (Joanna Bogacka), zatroskana żona Armstronga (Halina Koszpik-Makuszewska), inny szkocki panek Johnstone (Henryk Sakowicz), tak samo zamordowany przez Armstronga, Jak ten później ginie z rozkazu króla i cała plejada większej i mniejszej szlachty, posłów, skrybów, sekretarzy, dworzan, żołnierzy i dziewcząt, a na dodatek ewangelista (Ryszard Ronczewski) i jakby żałobne sumienie Meg (Halina Słojewska).

Reżyser przedstawienia, Tadeusz Minc, nadał temu tłumowi zróżnicowany, a mimo to jednolity charak ter, który stał się wyrazistym tłem dla biegu akcji, sprawnie i wartko rozgrywającej się i równocześnie o głębokie wymowie myślowej. Wierszowane partie tekstu (pięknie przełożone przez Franciszka Fenikowskiego) kąsał aktorom śpiewać. Stylową muzykę do tych pieśni skomponował Henryk Jabłoński, a zrobił to tak, iż zdawało się, że to staroangielskie melodie ze średniowiecznych misteriów.

Sztukę przetłumaczyła Anna Przedpełska-Trzeciakowska.

WSZYSTKO co tu napisałem pozwala na stwierdzenie, że zamysły reżyserskie, projekty scenografa, gra aktorów stworzyły przedstawienie godne, po raz pierwszy w Polsce przenoszące na scenę wybitne dzieło dramaturgiczne Johna Ardena.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji