Artykuły

"Ten, który dotrzymuje słowa"

Państwowy Teatr Nowy w poszukiwaniu ciekawego i wartościowego repertuaru sięgnął po sztukę brazylijskiego pisarza Alfredo Dias Gomesa; "Ten, który dotrzymuje słowa". Sztuką tą teatr kontynuuje linię laicyzacji myślenia swoich widzów; przejawem tej działalności było i zostanie w naszej pamięci świetne przedstawienie "Historii o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim".

Założeniem Gomesa, jak wynika z jego słowa wstępnego do sztuki, było stworzenie utworu o charakterze uniwersalnym, opartym na odwiecznym konflikcie jednostki z władzą. Gomes pisze: "Pomysł napisania sztuki zrodził się we mnie przede wszystkim ze świadomości, że jestem... pozbawiony siły do korzystania z wolności, którą mi w zasadzie przyznano. "Ten, który dotrzymuje słowa" jest niejako wynikiem walki, jaką ja prowadzę ze społeczeństwem o prawo wyboru własnej drogi, a nie tej którą społeczeństwo mi narzuca. Pisałem ten dramat pod wpływem rozterki wewnętrznej, która dręczy mnie nieustannie, ponieważ wiem, że za egzystencję moją muszę płacić prostytucją całkowitą lub częściową. Ze-Osiołek zdobywa się na to, co ja pragnąłbym uczynić; umiera, żeby nie ustąpić... Każdy z nas, tak jak Ze-Osiołek, ma swoje długi do spłacenia. Bogu, Diabłu, czy jakiejś Idei.

Niebezpieczne są wszelkie wypowiedzi pisarskie na temat własnych dzieł, odsłaniające założenia i zamierzenia autorskie. Prowokują do konfrontacji założeń z osiągnięciami.

Gomes wpisał swój dramat pisarza, dramat moralny jednostki w starciu raczej z władzą niż ze społeczeństwem (bo to społeczeństwo jest podzielone w tym dramacie, a ksiądz - jak sam autor powiada - czyli kościół współdziałając z władzą administracyjną, jest cząstka tej władzy) w barwną, egzotyczną dla nas sztukę, w której bahijski chłop, Ze-Osiołek, złożywszy świętej Barbarze obietnicę zaniesienia krzyża przed jej ołtarz, w zamian, za uzdrowienie swego osła, Antonia, popada w konflikt z księdzem Olavo. Ksiądz nie pozwala Ze-Osiołkowi na spełnienie tej obietnicy, zamykając przed nim drzwi kościoła, ponieważ po pierwsze - jak twierdzi - nie godzi się powtarzać drogi Chrystusowej dla ratowania osła, a przede wszystkim dlatego, że ślub ten Ze-Osiołek złożył nie w Kościele katolickim, będąc katolikiem, lecz podczas pogańskiego święta, makumby, związanego z uroczystościami, obchodzonymi ku czci afrykańskiego bóstwa Iansan, co jest wyrazem synkretyzmu religijnego, specyficznego zjawiska u stosunkowo niedawnych wyznawców wiary chrześcijańskiej, w których pozostało jeszcze wiele elementów wierzeń pogańskich.

Konflikt Ze-Osiołka wyrasta z tego specyficznego zjawiska i to wydaje mi się jedną z przyczyn zawężenia jego wymowy. Ale można sobie powiedzieć, że ten spór z księdzem Olavo, to tylko zalążek szerszego konfliktu, który w miarę rozwijania się akcji obrasta w zdarzenia, i obejmuje coraz dalsze kręgi środowiska i społeczności. Wkrótce po stronie księdza Olavo stają przedstawiciele wyższej hierarchii kościelnej, prałat i biskup, potem władza administracyjna w postaci policjanta, tajniaka i komisarza policji. Ze-Osiołek będzie samotny. Zdradzi go żona, Roza, którą uwiedzie pospolity alfons, Laluś, a ci, którzy rzekomo staną przy Ze-Osiołku, okażą się ludźmi interesownymi, (kupiec, dziennikarz), popierającymi go dla własnych korzyści. Lud, prosty, lud obserwujący zrazu nieśmiało walkę Ze-Osiołka z silnymi przeciwnikami stanie przy nim, dopiero, gdy mu zagrozi utrata wolności, gdy Ze padnie wreszcie nieżywy. Wtedy lud dokona triumfalnego wniesienia martwego bohatera na krzyżu przed ołtarz świętej Barbary.

Już tylko te wyżej wzmiankowane specyficzne elementy rzeczywistości brazylijskiej, elementy folklorystyczne, rodzajowe, odrębności układów społecznych i odmienność powiązań instytucji kościoła, władzy itp., żeby nie wspominać o naturalistycznych, jednostkowych sytuacjach - moim zdaniem bardzo utrudniły Gomesowi osiągnięcie owej zamierzonej, uniwersalnej wymowy sztuki, a polskiemu widzowi zamąciły odbiór tych walorów. Zresztą czy można zamierzać uniwersalną wymowę dzieła, ono ma lub nie ma tej wymowy. Umiejętność wyrażania ogólnego przez jednostkowe, łączenia planu realistycznego z planem metaforycznym jest w ogóle niemałą sztuką pisarską, będącą warunkiem sine qua non uniwersalnej wymowy utworu literackiego, jaką na przykład posiada klasyczna pod tym względem "Antygona", czy sztuka bliższa nam w czasie "Święta Joanna". Wydaje mi się, że - będę tu już mówić nie o samym literackim tekście, ale o jego scenicznym wyrazie także - głównym postaciom dramatu Gomesa brak jest ich własnych pełnych racji; brak mi też ich pełnego myślowego i emocjonalnego zaangażowania się w swoją rację, brak pełnej świadomości czynów i skutków. Tych racji zresztą po trosze odmówił głównym postaciom sam autor, czyniąc te postacie właśnie takimi, jakimi są. Ksiądz Olavo jest w tekście z miejsca napastliwie podejrzliwy: interpretacja sceniczna tej postaci, owa parodia namaszczonego, kaznodziejskiego tonu jeszcze bardziej osłabia artystyczną prawdę tej nieco papierowej u Gomesa postaci i odbieraj dramatowi wagę, jaką autor chciał mu nadać. Podobnie rzecz ma się z Ze-Osiołkiem, którego cechuje raczej bezradny, ciemny, tępy chłopski upór, aniżeli świadomość własnej postawy czy fanatyczne przekonanie o jej słuszności z jakim - jeśli to ma być ten dramat postaw moralnych o uniwersalnej wymowie - winien by Ze-Osiołek bronić swego stanowiska.

Sztuka w ogóle wydaje mi się trudna do realizacji, pomijając już nawet sprawę drastyczności tekstu: w swoim brzmieniu tekstowym wydaje się być ona dopiero interesującym materiałem na spektakl, czy film, który istotnie, podobno z dużym powodzeniem, z niej zrobiono. Autor jakby chcąc od razu powiedzieć zbyt wiele, nie uhierarchizował konfliktów; główmy temat, wątły tekstowo, rozpływa się w bardzo szerokim, niemal po epicku potraktowanym tle społeczno-obyczajowym. Dla mnie osobiście najciekawszy jest konflikt psychologiczny Rozy, który rozsadza sztukę i swoim napięciem przestania zasadniczy konflikt, dla którego w istocie Gomes swą sztukę napisał. Ale być może zaważyło tu rozbudowanie sceny Lalusia i Rozy i pełna ekspresji gra Modrzyńskiej i Kubickiego.

Wydaje mi się, że reżyser łódzkiego spektaklu J. Gruda, mający na swoim koncie wiele pięknych osiągnięć teatralnych, w danym wypadku, z racji swego drugiego zawodu, literackiego, odniósł się do tekstu ze zbyt wielkim pietyzmem, zamiast go jakoś uszeregować i poskracać według jakiejś jednolitej koncepcji. Przypuszczam, że wyszedłszy od tragicznego finału, pozwoliwszy się także zasugerować znakomitej, surowej w wyrazie (tylko czy szczęśliwie rozplanowanej?) dekoracji Iwony Zaborowskiej, można było zejść w głąb tekstu i pomóc autorowi wydobyć moralitetowy charakter sztuki, właśnie eksponując przede wszystkim ów konflikt zasadniczy, całą zaś resztę, nie szczędząc ołówka reżyserskiego, cofnąć nieco w tło. Drugą możliwą, całkowicie odmienną koncepcją, byłoby potraktowanie sztuki zdecydowanie jako utworu społeczno-obyczajowego i wtedy głównym postaciom, zwłaszcza zaś księdzu Olavo, przydałoby się więcej cech - tak psychicznych, jak i nawet czysto zewnętrznych - rodzajowych, lokalnych, związanych z miejscem i środowiskiem akcji. W obecnym bowiem kształcie scenicznym "Ten, który dotrzymuje słowa" oscyluje niezdecydowanie między dramatem uniwersalnym, komedią satyryczno-obyczajową, a dramatem politycznym; Ze-Osiołek jest istotnie ciemnym bahijskim chłopem, uwikłanym w katolicko-pogańską mieszankę wierzeń, natomiast ksiądz Olavo przypomina raczej polskiego proboszcza, z jakiejś c. k. parafii, a konflikt ich wygląda na urzędniczy spór księdza z chłopem o przepisy kościelne, nie na walkę o Ideę.

W ogólnym rzucie oka na rozwiązanie sceniczne uderza wypływająca z powyższej oscylacji sztuki pewna niezborność sytuacji i kreacji aktorskich, nie podporządkowanych jakiejś jednolitej koncepcji. Najbardziej rzuca się to na przykładzie roli Lalusia. Świetny w rysunku, zwłaszcza w początkowych scenach Kubicki, potem przerysowawszy swoją rolę w niemal estradowy sposób, jakiś rozgwizdany i roztańczony, swoimi zbyt wyeksponowanymi scenami w środkowej części sztuki, wręcz rozwala jej dramatyczne napięcie. Rodzajowe sceny tego pięknego alfonsa, Lalusia (i kapusia), prostytutki Marli oraz Rozy, zbyt charakterystyczne, naturalistyczne, nie pełnią wcale roli służebnej w stosunku do naczelnego konfliktu sztuki, odrywając w ogóle uwagę od niego. Na skutek zbyt mocnego wyakcentowania ich zanika groza i drapieżność zasadniczej sytuacji, zanika napięcie i dynamizm głównego konfliktu. Tego dynamizmu zresztą najbardziej brak tam, gdzie go najbardziej trzeba, przede wszystkim w budowie postaci Ze-Osiołka. Narastać zaczyna on bardzo późno, dopiero w końcowych scenach trzeciego aktu, gdy do głosu dochodzi zbrodnia. Spektakl podnoszą dopiero, nadając właściwą wagę dziełu Gomesa - scena starcia przed kościołem, scena śmierci, zwycięstwo ludowej sprawiedliwości, scena wniesienia zabitego przez lud bahijski na krzyżu do kościoła, budząc żal, że właśnie ten tragiczny finał nie stał się podstawą koncepcji całego przedstawienia, nie rzutował wstecz na ról aktorskich i rozegranie poszczególnych sytuacji i scen.

Oczywiście, rozpatrując robotę aktorską niezależnie od tekstu literackiego, należy podkreślić szereg jędrnych, soczystych postaci jak Horawianki, Baera, Kubickiego. Roza - Modrzyńskiej, może zbyt monotonnie burkliwa, miała bardzo przekonywające sceny ulegania urokowi demonicznego Lalusia. Ludwik Benoit dzięki swemu charakterystycznemu talentowi i specyficznym tzw. warunkom życiowym zbudował sobie logiczną, samą dla siebie, lecz najmniej "siedzącą" "w tej sztuce, rolę powolnego, naiwnego, tępego, niewiele rozumiejącego swoją sytuację chłopa. Interesująca Krystyna Feldman, może tylko za mało drapieżna w swej roli dewotki, dyskusyjny w koncepcji, ale konsekwentny w zamierzonej robocie aktorskiej ksiądz, wielce utalentowanego Minca, bardzo przekonywający, wytrzymany w tonie zakrystian Skolimowskiego, prawdziwy (aż się nieprzyjemnie robi) tajniak Zatorskiego, dopełniają listy ciekawych ról w tym spektaklu.

Na marginesie nie mogę nie zwrócić uwagi na jedną z niesmacznych sytuacji, jaką jest scena, kiedy uwodzący Rozę alfons Laluś kładzie się na krzyżu. Wymowa tej sceny jest sprzeczna z zasadami tolerancji i poszanowania cudzych przekonań, o co przecież walczy i Gomes, i teatr. Wydaje mi się, że ta bezceremonialność do znaków i symbolów jakiejkolwiek z wiar (czy będzie to protestantyzm, czy judaizm) wywołuje skutek przeciwny zamierzeniom. Po co więc?

Spektakl sztuki Gomesa "Ten, który dotrzymuje słowa", przy całej swojej dyskusyjności i nierównościach, jest propozycją repertuarową, która na pewno wywoła duże zainteresowanie i skłoni tak widzów jak i ludzi związanych bliżej z warsztatem teatralnym do wielu przemyśleń. A to już niemało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji