Artykuły

Pani Dulska na ponuro

Stara to prawda, że dramaturgia polska znajduje się w nieustającym impasie. Niewiele pomogła je "odwilż", która w innych gatunkach piśmiennictwa przyniosła znaczne ożywienie. Znaczy to, że źródła kryzysu tkwią głębiej; posucha dramaturgiczna wystąpiła już w dwudziestoleciu międzywojennym. Teatr nasz znalazł się w sytuacji niełatwej. Pozostała mu klasyka i współczesność zagraniczna. Ależ właściwe oblicze swoje może teatr ukształtować tylko na dramaturgii, która wyrasta z tej samej gleby, co zamysł inscenizatorski i rezerwy wewnętrzne aktora. Teatr nowohucki radzi sobie bardzo chytrze. Cokolwiek wystawia - Słowackiego czy Szekspira, Fredrę czy Synga - traktuje tekst, jak scenariusz, w który wbudowuje własne, współczesne treści. Cokolwiek gra - gra nie napisaną sztukę polską. A i skoro się taka - nominalnie i przynajmniej - pojawi, rzuca i się na nią kurczowo. A nuż będzie to właśnie owa wymarzona, współbieżna z treściami teatru? Niestety. Na marginesie "Imion władzy" Broszkiewicza grać musiał też sztukę nienapisaną. I teraz też - na marginesie "Wracamy późno do domu" Tymoteusza Karpowicza, ciekawego poety, który spróbował swych sił w dramacie.

Co napisał Karpowicz? "Panią Dulską". Ale "Panią Dulską" osobliwą: na tragiczno. Karpowiczowa Dulska dba o honor rodziny, tuszuje sprawki swojej córki. Ale okazuje się, że córka była szlachetna. Broniła honoru rodziny przed plotką, bowiem pan Dulski zdradzał panią Dulska. I do tego - niedoszła zabójczyni sama zameldowała na milicji o swym czynie. Pani Dulska, dla dobra domu dekująca córkę przed odpowiedzialnością karną, została przez nią wystrychnięta na dudka. Najpierw matka była szlachetna, córka - podła; później córka okazała się szlachetna, a matka - podła. Nie pomogły jej kompromisy moralne, by ocalić rozkładający się dom. I pani Dulska, szarpana przez Erynie w postaci trzech panów, filozofujących o moralności, urasta do wielkiej postaci tragicznej: ma w sobie coś z Medei, a coś z Fedry.

Karpowicz napisał naturalistyczną dramę o świństewkach, jakie leżą u podstaw rodziny mieszczańskiej. Do tego domieszał nieco hłaskistycznych prawd na temat młodego pokolenia i jago niezawinionej demoralizacji. W to wmontował wielką dialektykę moralną. Odpowiada jej "fantastyczny" plan sztuki: owi trzej panowie, napastujący panią Dulska w chwilach jej wewnętrznych wątpliwości. Dramie rodzinnej chciał nadać wymiar tragiczny.

Inscenizatorzy robili, co mogli, by zatuszować płaskość dramy mieszczańskiej. I na plam pierwszy wyciągnąć dramat sumienia. Robili, co mogli, by z naturalistycznej sztuczki wykrzesać metaforę moralną; misterium o grzesznej duszy. Ze zwykłego mieszkania przenieśli akcję w wymiar umowny, na nieograniczoną przestrzeń sceniczną. Kostiumy też zrobili umowne, zresztą plastycznie niezbyt fortunne. Trzej panowie wychodzą ze ścian w czerwonym świetle, co stanowi niby aluzję do ognia piekielnego. Pani Dulska rozmawia z nimi, jak Konrad z Maskami. I o dziwo!- intencja reżyserska, bardzo konsekwentnie idąca po swej linii, sprawia, iż chwilami przeżywamy złudzenie tragedii.

A przede wszystkim - gra B. Gerson-Dobrowolskiej. Prosta i patetyczna, powściągliwa na zewnątrz, i gorąca od środka. Jeśli odrywało się uwagę od głównego wątku sztuki, aktorka dokonywała cudu. transformacji - z pani Dulskiej stawała się Medeą, Fedrą, Antygoną, bo ja wiem, kim jeszcze? Na ile to było możliwe, rozwiązała dzielnie kwadraturę koła: jak zagrać tzw. wielką rolę, jeżeli w tekście są tylko jej zewnętrzne pozory. Warto dodać, iż jest to pierwsza rola artystki po kilkuletniej banicji, na jaką skazały ją miejscowe teatry.

A. Gołębiowska w roli starszej córki energiczna i sprawna, lecz nieco bezkierunkowa. Nie bardzo wiadomo, kim jest - cóż zresztą dziwnego, skoro akt moralnego jej porywu odbywa się poza sceną. M. Gdowska w roli młodszej córki trampie - choć nieco zbyt karykaturalnie - oddała charakterystyczność nadmiernie uświadomionego dziewczątka. Udała jej się nawet scena histerii, co jest w teatrze sztuką bardzo ryzykowną. D. Korolewicz jako młoda Osiecka - kulturalna i powściągliwa, a to zawsze da się strawić. O T. Luberadzkim w roli dra Ranickiego trudno coś orzec, bo sypał się zbyt często, nawet jak na premierę prasową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji