Artykuły

Drzemka

Gdy spektakl się kończy, powoli przychodzi otrzeźwienie. Widz wraca ze snu na jawę i tutaj, w świecie twardego konkretu łapie się na zasadniczym pyta­niu. Czy sen, który właśnie prześnił, sen nazwany przez twórców "Snem srebr­nym Salomei", nie jest aby snem znanym skądinąd? Pędzi do domu, otwiera tom dramatów {#au#126}Słowackiego{/#} na odpowiedniej stronie - i udziela odpowiedzi. Tak, sen, który prześnił, zwany "Snem srebrnym Salomei", jest snem znanym, jest miano­wicie dramatem Juliusza Słowackiego.

W żadnym wypadku nie należy w tym miejscu wyciągać wniosku pochopnego i błędnego zarazem, że oto inscenizacja dzieła Wieszcza tak dalece odbiega od pierwowzoru, iż trudno uwierzyć w ich zależność. Nie. Wręcz przeciwnie. Skąd zatem wzięło się owo poczucie rozdwoje­nia, nieprzystawalności tego co pisane i tego co teatralne? Problem zacznie się powoli wyjaśniać, gdy przeczytamy do­wolny fragment dramatu. Na ten przy­kład jedną z kwestii Leona:

"To już ostatnia będzie schadzka nasza.

Ostatni raz czekam na nią.

Człowiek skarb serca rozprasza.

Każda chce mu zostać panią

Wieczną - a tego nie zgadnie,

Że gdy raz łatwo upadnie,

To później chyba pod kłódkę

Człowiek zamknie taką żonę."

Jasne i zrozumiałe - ale niestety tylko w czytaniu. W słuchaniu zaś, czyli ze sceny, zabrzmiało cokolwiek obco, nie było bliskie, na wyciągnięcie ręki. Ot i ca­ły problem - wrażenie obcości. Otóż "Sen srebrny Salomei" w Teatrze Starym cały jest właśnie taki - obcy i daleki, cały rozgrywa się jakby za pancerną szybą. Przytłumione światło, głuche brzmienie słów, wiersz, z którego dociera jedynie suchy szkielet rytmu, odległe idee, minio­ne światy, jacyś Kozacy, jacyś Polacy, jakaś krew, jakieś sny, jakaś miłość wre­szcie. Wszystko jakby nie z tego świata, a raczej nie tylko z tego świata. Całe to zawieszenie między realnym i niereal­nym, między snem a jawą nie byłoby takie złe, ba - byłoby nawet pożądane, gdyby nie precyzja jego wykonania. Oto bo­wiem, miast tropić ślady zawrotnego Du­cha z "Genezis...", z "Księdza Marka", czy ze "Snu..." właśnie, miast raz jeszcze ogar­niać historiozofię Słowackiego - tym ra­zem odbitą w konkrecie koliszczyzny i pa­ru romansów - widz zmuszony jest wal­czyć, z odległością, monotonią, szarościami, czasem chłodem zmieniających się obrazów. Musi walczyć dlatego właśnie, że jakości te chcą być doskonale zestrojo­ne. Wynik jest z reguły remisowy. Nie ma mowy o śnie, ale nie ma też i mowy o zapar­tym tchu. Pozostaje tytułowa drzemka.

Jak już wspomniałem, powodem tej zasadniczej niemożności jest precyzja. A raczej chęć bycia precyzyjnym. Po­wszechnie wiadomo, że Jerzy Jarocki jest Mistrzem w każdym calu wypracowa­nych konstrukcji. To zawsze zachwycało i nie wymaga jak sądzę dowodzenia. Nie inaczej miało być i tym razem. W czytaniu Jarocki usłyszał w dramacie Słowackiego całą muzyczną partyturę. Rozpisał ją na aktorów, po czym spróbował wtłoczyć w nich to wszystko, co usłyszał: precyzyj­ny akcent, nieomylną pauzę, oddech, wszystkie te kadencje i antykadencje, fra­zy, okresy, w końcu całe monologi - goto­we i nie znoszące sprzeciwu. Po drodze zapomniał jednak o rzeczy dosyć istotnej, o tym, że taki Regimentarz, to nie tylko Regimentarz, ale także, a może przede wszystkim Jerzy Radziwiłowicz. I tak oto wielcy aktorzy, bo i Radziwiłowicz, i Seg­da, i Hudziak, i Trela, i Linde-Lubaszen­ko, plus młodzi - Rybotycka i Poniedzia­łek, zostali z tymi z lekka uwierającymi i obcymi konstrukcjami akcentów i melo­dii, szukając w zdaniu tyleż sensu, co wyuczonego brzmienia.

Nie wymieniłem do tej pory Krzysztofa Globisza (oraz Artura Dziurmana - dla tych samych racji). Z bardzo prostego powodu - otóż Globisz najwyraźniej jest niesforny i nie wyuczył się tego, co było zadane. Efekt - Semenko. Jedyny by tak rzec, żywy instrumentalista w tej scenicz­nej orkiestrze.

Kolega Piotr Gruszczyński (nie ten z dramatu Słowackiego, ale ten z Warszawy, krytyk) zdążył już pochwalić ak­torów Starego za umiejętność mówienia wiersza. No cóż, osobiście wolę jednostko­we dokonanie Globisza. Jego Semenko, choć prosty Kozak, wie, iż ważne jest to, co ma do powiedzenia, a że akurat przy­szło mu mówić wierszem, to należy tak to zrobić, aby wiersz nie zagłuszał sensu. Myślę identycznie. Później, owszem, moż­na całość modelować - jak Globisz - w myśl prawideł Polskiej Szkoły Mó­wienia Wiersza, ale to grubo później. Niby oczywistości wypisuję, ale akurat takie oczywistości, które w tym wypadku do­prowadziły do wydarzenia w spektaklu - do Semenki.

A gdzież jest tragedia i groteska Słowac­kiego? - spyta ktoś. Gdzie mistycyzm i realizm, gdzie śmierć i miłość, gdzie coś, co można nazwać mieszanką przeci­wieństw, gdzież w końcu melodramat i hi­storiozoficzne perspektywy? Owszem, wszystko jest, ale zanim się osiągnie ten poziom refleksji, trzeba rozbić granit pre­cyzji, nie każdy zaś ma na to ochotę. Nie będę więc sugerował istniejących sfer my­śli, gdy świat formy sprawia tak piekielne kłopoty. A poza tym ktoś, kogo Jarocki ani ziębi, ani grzeje, śmiało może nazwać całe to przedsięwzięcie nudą, a wobec takiej recenzji mówienie o sensach jakoś nie uchodzi. No cóż, ta akurat próba or­kiestry pod batutą Jarockiego nie wypad­ła najlepiej. To martwi. Zwłaszcza po {#re#19557}"Ślubie"{/#} i zwłaszcza przed "Miłością na Krymie" Sławomira {#au#87}Mrożka{/#}.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji