Artykuły

Zdzisław Kozień: Na scenie był taki jak w życiu codziennym. Wspomnienie

Świetny aktor i pogodny, ciepły człowiek - takim zapamiętali Zdzisława Kozienia jego znajomi z teatru w Rzeszowie. Od śmierci odtwórcy roli Zubka w serialu "07 zgłoś się" w niedzielę minie 20 lat.

Aktor, który długo był podporą Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, dla kina został odkryty bardzo późno. Na dobrą sprawę dopiero wtedy, gdy na karku miał już pięćdziesiątkę. Zarolę nieuleczalnie chorego trenera bokserskiego w "Skazanym" (1976) zgarnął laury na festiwalach w Gdańsku, a także w San Sebastian, gdzie murowanym faworytem do zdobycia nagrody głównej wydawał się być niejaki Gregory Peck...

"Nie poznaje pan Zubka?"

Od tamtej pory Zdzisław Kozień raz po raz stawał przed kamerą i zdążył zagrać w plus minus 60 filmach i serialach. Jako porucznik Antoni Zubek ścigał przestępców w "07 zgłoś się", a w całkiem innym, historycznym serialu "Królowa Bona" wcielił się w postać króla Zygmunta Starego. Wystąpił też m.in. w "Człowieku z marmuru", "Szaleństwach panny Ewy" czy "Panu na Żuławach".

Na usta ciśnie się określenie "wielka gwiazda", pytanie tylko, czy pasuje ono do Kozienia... - Nawet kiedy miał już za sobą role w masowo oglądanych filmach, pozostał ciepłym, otwartym człowiekiem. Nie uderzyła mu do głowy woda sodowa - mówi "Nowinom" Jerzy Lubas, niegdyś kierownik techniczny, a dzisiaj producent w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

Kozieniowi często okazywano dowody sympatii. Współpracownicy z rzeszowskiego teatru lubili z nim jeździć na występy za granicę. Nie tylko ze względów artystycznych. Dzięki obecności "Zubka" ewidentnemu skróceniu i uproszczeniu ulegały - wówczas na ogół długotrwałe i skrupulatne - kontrole celno-paszportowe.

- Kiedy zbliżał się moment kontroli na granicy, Zdzichu był sadzany na pierwszym miejscu w autobusie; on trzymał paszporty i załatwiał wszystkie sprawy. Pogranicznicy, widząc znanego aktora, niczego nie sprawdzali, nawet nie wchodzili do autobusu - uśmiecha się Jerzy Lubas.

Pan Jerzy pamięta również, jak pewnego razu wybrał się ze Zdzisławem Kozieniem do restauracji na śledzika i na kieliszek czegoś mocniejszego. Usłyszeli jednak, że wysokoprocentowych trunków knajpa nie podaje. Kozień wtedy zwrócił się do kelnera: "Przepraszam, nie poznaje pan porucznika Zubka?". Kelner "zgłupiał", udał się na zaplecze. Po chwili zjawił się kierownik lokalu i zaprosił obu panów do osobnej sali. Tam już niczego nie brakowało i można było biesiadować do woli...

"Wróżba" Zelwerowicza

Areną, na której Kozień w głównej mierze spełniał się zawodowo, był jednak nie plan filmowy, tylko teatr. Pierwsze kroki na scenie stawiał w objazdowym Teatrze Wojska Polskiego oraz w półzawodowym Teatrze Kolejarza w Krakowie. W latach 1972-83 pracował z kolei we Wrocławiu, gdzie parę razy uhonorowano go "złotą iglicą" dla najlepszego aktora. Ale najdłużej, ćwierć wieku artysta był związany z rzeszowskim Teatrem im. Wandy Siemaszkowej.

Pierwszą profesjonalną rolą, jaką po latach wspominał, był Zbyszko w "Moralności pani Dulskiej" (1953). Rok później premierę miał "Grzech" z Kozieniem jako dozorcą murarzy. Obok na scenie był zasłużony aktor, reżyser i pedagog Aleksander Zelwerowicz, który przy okazji napisał dedykację na wspólnym zdjęciu: "Koledze Kozieniowi z dobrą wróżbą na piękną przyszłość aktorską". W przyszłości Kozień istotnie stworzył na rzeszowskiej scenie cały szereg znakomitych kreacji. Był m.in. Cześnikiem w "Zemście", Czepcem w "Weselu", Piotrem w "Wojnie i pokoju", Wojewodą w "Mazepie". Niejednemu z widzów, którzy w "Siemaszce" bywali w latach 80., jeszcze dziś brzmi w uszach kozieniowe "Jezdem", wypowiadane na początku "Emigrantów".

- W "Pieszo" Mrożka też był rewelacyjny - ocenia Jerzy Lubas. - Chociaż kiedyś niechcący przewrócił się tak, że przez chwilę tylko nogi mu było widać. Wstał z uśmiechem i wyszło to bardzo naturalnie. Na widowni chyba nikt się nie pokapował, że upadku nie było w scenariuszu.

Ostatni raz na deskach teatru przy obecnej ul. Sokoła nasz bohater wystąpił w spektaklu "Imieniny we Lwowie, czyli nieco dziwny wodewil" w reżyserii i opracowaniu muzycznym Zbigniewa Rymarza. Przedstawienie, które weszło na afisz 4 marca 1989 r., pokazano m.in. we Lwowie.

- Przypomina mi się taka historia: trwa próba, przygotowujemy "Imieniny", śpiewamy piosenkę, nagle słyszę, że ktoś chlipie, popłakuje - opowiada Zbigniew Rymarz. - Odwracam się, patrzę: to Zdzisio Kozień. On tak wzruszył się nostalgicznymi piosenkami o Lwowie. A razem z nim płakał cały zespół.

- W "Imieninach" miałam okazję tańczyć z panem Kozieniem - nadmienia Anna Demczuk, od 1985 roku aktorka "Siemaszki". - Ta "góra mięsa", ten ogromny człowiek tańczył cudownie. To nieprawdopodobne, z jaką lekkością się poruszał, jak wróbelek.

Cenił go Wajda

"Są ludzie, którzy ćwiczą przed lustrem. Ja uważam, że człowiek powinien być na scenie tak samo normalny, luźny jak w życiu. Po prostu prawdziwy" - podkreślał. A że z natury był pogodny, dowcipny, więc i na scenie niekiedy pozwalał sobie na żarty.

- W jednej ze sztuk miałam zjeść leżące w koszyku jajka. Zawsze jadłam ugotowane, ale kiedyś Zdzisiek podrzucił mi jaja surowe. Rozbiłam je, cała się upaprałam, śmiechu było co niemiara - wspomina aktorka Anna Kujałowicz, która w Teatrze Siemaszkowej występowała w latach 1964-2001.

Kozień był dobroduszny, ale pewnych zachowań nie tolerował. - W Rzeszowie wystawialiśmy "Kamień na kamieniu" Myśliwskiego - opowiada Anna Demczuk. - Grupka widzów nie dość, że spóźniła się na spektakl, to jeszcze wchodząc do teatru bardzo głośno się zachowywała. Pan Zdzisław wypalił ze sceny: "Gdzie wyście przyszli, do obory? Tu jest teatr".

Sam Andrzej Wajda uznał go za "wielkiego aktora budującego rolę z materiału, który tkwi w nim samym, w jego wielkiej osobowości". - Zdzichu był aktorem pełną gębą - przytakuje Anna Kujałowicz. - Miał intuicję, wspaniale prowadziło się z nim dialog, był tak sugestywny... Można go było "jeść łyżkami". Przy tym wszystkim chętnie służył radą i pomocą młodszym aktorom.

W teatrze pomagał nawet. . .bawić dzieci. - Pracowała u nas garderobiana, pani Fredzia, która miała sześć córek. Z opowieści wiem, że gdy czasem przechowywała te dziewczynki w garderobie, to pan Kozień je tam lulał - przekazuje Anna Demczuk.

"Wielcy nie odchodzą"

W 1988 r. świętował 35-lecie pracy na zawodowej scenie. Niestety, dawały mu się już we znaki problemy zdrowotne. Problemy różnorakie, m.in. chorował na cukrzycę.

- Zdzisio genialnie grał Strzygę-Strzyckiego w "Porwaniu Sabinek". Nie pamiętam już, czy na próbie generalnej, czy na premierze nagle zszedł na moment ze sceny. Jak się okazało, musiał uzupełnić niedobór cukru. Mimo kłopotów ze zdrowiem był szalenie pracowity, zdyscyplinowany - zaznacza Zbigniew Rymarz

- Gdy leżał w rzeszowskim szpitalu "na górce", wyciąłem pewien numer - przypomina sobie Jerzy Lubas. - Wziąłem teatralny gong, pojechałem do szpitala i na korytarzu uderzyłem w ten gong. Z sal wyszli lekarze, pacjenci, dopytywali, co się dzieje. "W teatrze pełna widownia, a wy tu trzymacie Kozienia - tłumaczyłem. - Oddajcie go do teatru, tam jest jego miejsce". Zdzichu z radości i wzruszenia aż się popłakał.

W ostatnich latach życia, po amputacji nogi, poruszał się na wózku inwalidzkim. - Pamiętam, jak byłam w szpitalu po operacji, a pan Zdzisław, który leżał w sąsiedniej sali, przyjeżdżał do mnie na wózku i grał mi na keyboardzie szmoncesy, rozweselał mnie. Prosiłam go: niech tatuś stąd odjedzie, bo mi nie wolno się śmiać. W teatrze grał mojego ojca, dlatego czasami mówiłam do niego "tatuś" - wyjaśnia Anna Demczuk.

Rano 25 marca 1998 roku Zdzisław Kozień zmarł w swoim rzeszowskim mieszkaniu. Żył 73 lata. Jego pogrzeb na Cmentarzu Wilkowyja w Rzeszowie odbył się akurat w Międzynarodowym Dniu Teatru.

"Zdzichu! Byłeś moim wspaniałym kolegą i nauczycielem. Zagrałam z Tobą wiele ról. Dlatego popatrz, te kwiaty nie są smutne. Bo wielcy nie odchodzą - oni po prostu są" -mówiła na pogrzebie Anna Kujałowicz.

Rzeszów pamięta o Zdzisławie Kozieniu. W mieście jest ulica jego imienia, o zmarłym 20 lat temu artyście przypomina również tablica na murze Starego Cmentarza. W 2008 roku wybitny aktor został patronem małej sceny Teatru im. Wandy Siemaszkowej.

***

Korzystałem z wydanego przez Teatr im. Wandy Siemaszkowej wykazu premier w latach 1944-2010 oraz archiwalnych materiałów Radia Rzeszów i Nowin.

Zdzisław Kozień był dwukrotnie żonaty; po śmierci pierwszej żony, Janiny (miał z nią dwóch synów), wziął ślub z Moniką, która była sekretarką i koordynatorką w rzeszowskim teatrze (zmarła w 2009 roku). W wolnym czasie lubił łowić ryby, gotować, rzeźbić. Z Rzeszowa na plan filmowy często zawoził go taksówkarz Jerzy Płonka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji