Artykuły

Udany eksport "Nocy listopadowej i "Biesów"

Sześć przedstawień, cztery w Berlinie, dwa w Weimarze. Przy pełnej sali. Dwa razy "Noc listopadowa" Wyspiańskiego, cztery razy {#re#9967}"Biesy"{/#} Camusa - Dostojewskiego. W Weimarze po jednym spektaklu obu sztuk, w Berlinie raz "Noc", trzy razy Dostojewski. Ostatniego dnia pobytu spektakl dodatkowy "Biesów", popołudniowy: I jeszcze transmisja telewizyjna: cierpliwy zapis ustawionych na przedstawieniach kamer.

Aplauz widowni, gorące oklaski, wywoływania Wajdy.

Świetne recenzje, liczne zdjęcia w gazetach, wywiady z Andrzejem Wajdą, Janem Nowickim, dyrektorem Gawlikiem.

Uznanie organizatorów Berliner Festtage, zadowolone miny pilnie uczęszczających do teatru licznie tu reprezentowanych Polaków.

Kwiaty, żywe i powiązane w suche bukiety. Całe kosze kwiatów. Poczucie sukcesu, wielkie zmęczenie, mordercze tempo życia przez te dni.

Siedem dni tournée Starego Teatru z Krakowa po Niemieckiej Republice Demokratycznej, zorganizowanego przy okazji i w ramach oficjalnego polskiego udziału w XXI tegorocznych Berliner Festtage (30.9-16.10.1977).

*

Wyjeżdżało się z Krakowa, trzema autokarami, w niedzielę 2 października. W samo południe 106 osób - bagatelka. Zespół artystyczny, techniczny, garderobiani, inspicjenci, rekwizytorki, elektrycy, opiekunowie z Pagartu, zespół muzyczny z aparaturą nagłaśniającą i taśmami, ekipa organizacyjno-administracyina. Każdy miał swoje zadania i obowiązki jeszcze w Krakowie ustalone. W Weimarze i Berlinie okazało się, że tych zadań przybywa, że nie sposób je z góry określić, że trzeba dużego samozaparcia, by wszystko zagrało. Ale w końcu grało. I grali.

W Weimarze przez pierwszą noc po przyjeździe (a przyjechało się około 24-tej, trzeba było w National Theater przygotować scenę do prób akustycznych, prób świateł i prób aktorskich "Nocy listopadowej". Próby trwały od rana, przedstawienie dawano wieczorem o 19.30. Aktorzy i cała reszta zainteresowanych mieszkali w czterech różnych miejscach i miejscowościach (z Buchenwaldem włącznie), synchronizacja dojazdów do teatru często szwankowała, ten się zaziębił, ów rozchorował na serce, ktoś trzeci zachrypł. Normalne, powszednie sprawy na dużym wyjeździe - pocieszali się dyrektor, wicedyrektor, koordynatorzy. Widziałam ile te normalne sprawy zjadają nerwów, czasu i energii.

Ale przecież - nie śpiąc, nie jedząc - przygotowano ustawienie dekoracji, przeprowadzono próby i zagrano spektakl. Tuż po gigantycznych brawach (mierzono je stoperami na czas), po uściskach rąk, po przyjęciu wszelkich możliwych komplementów - trzeba było zabierać się do demontażu "Nocy" i ustawiania dekoracji do "Biesów".

Historia powtórzyła się i miała się powtarzać przez resztę tygodnia: zespół techniczny nie spał wcale, rano aranżowano próby - wieczorem dawano spektakl. Potem pakowano rekwizyty i kostiumy, potem jechały dalej, potem je rozpakowywano, montowano, ustawiano - aż do ostatniego zapakowania i zaplombowania przez celników na berlińskim Ostbahnhof.

W międzyczasie: dyskutowano, grano, spotykano się na oficjalnych cocktailach i nieoficjalnych pogawędkach przy piwie. Na zwiedzanie Weimaru i Berlina ani aktorzy, ani nikt z zespołu wyjazdowego nie miał czasu. Ołtarz Cranacha w weimarskim Herderkirche, dzieło wspólne obu właściwie Cranachów, ojca i syna, oglądać trzeba było w przelocie, po drodze do domu Goethego i Schillera, do muzeum Liszta, między wizytą w teatrze a wizytą u burmistrza. Berlińskie Pergamonmuseum trzeba było opłacić rezygnacją ze spaceru po mieście i z porcji snu.

I tak dalej, i temu podobnie. Nie chodzi tu przecież o żale ani wywołanie u czytelnika współczucia. Sytuacja była normalna, o ile normalną jest sytuacja zagonienia w jakim to stanie zwykle pracuje się za granicą, gdzie wszystko limitowane jest ograniczeniami czasu, pieniędzy, środków transportu i wszelkich innych. Polak za granicą, choćby i tą najbliższą - wiadomo. Nie Krezus i nie leń. Czyli w porządku.

W końcu - chodzi o to, co z tej wizyty zostanie. Tam i tutaj, dla obrazu polskiej sztuki w NRD i dla pożytków własnych Starego Teatru. Otóż - zostać powinno dużo. Dużo i na trwałe.

Pisali enerdowscy krytycy: "teatr wizji tak sugestywnej, że aż nieprawdopodobnej, poetycki teatr przewartościowywania historii" - to o "Nocy listopadowej".

"Wielkie aktorstwo, wielki teatr psychologiczny, namiętności panujące i emanujące ze sceny" - to o "Biesach".

Inscenizacja "Nocy listopadowej" powstała w roku 1974, "Biesów" w 1971. W obu przedstawieniach jest już wiele zastępstw, dublur, oba grywane są raczej rzadko. Oba też objechały już świat, zbierając nieprawdopodobne owacje ("Biesy") i kurtuazyjne serdeczności ("Noc...").

W Weimarze i w Berlinie o kurtuazji w ogóle nie było mowy. Przyjmowano występy Starego Teatru jako wydarzenie. Ten nastrój oczekiwania na wydarzenie artystyczne dawano na kredyt, z góry. Polski teatr cieszy się tu opinią znakomitą, a o Starym Teatrze z Krakowa dyrektor festiwalu berlińskiego Wolfgang Lippert (pisałam o tym rok temu w "Kulturze" z okazji relacji z XX Berliner Festtage) marzył od dawna. Po występach powiedział tylko: nie mam słów, to jest to, proszę Pani. I tego jeszcze na żadnych Festtage w ciągu tych 21 lat nie było.

Za tymi słowami stały owacje i okrzyki publiczności. Wybrednej - jak określił weimarską publiczność burmistrz tego miasta i wyrobionej, berlińskiej, bo - chociażby poprzez konfrontacje festiwalowe - nawykłej do oglądania różnorakich europejskich produkcji. Wybrednej publiczności weimarskiej chyba bardziej spodobały się "Biesy", berlińskiej natomiast - o dziwo - polska i arcypolska w symbolice, chłodno dotąd przyjmowana za granicą "Noc listopadowa". Rzadko przeżywa się w teatrze taką lawinę braw, jakimi nagrodzono "Noc", graną przecież po polsku (podobnie jak "Biesy"), ja w każdym razie w NRD takich minut (15-tu, 12-tu?) nie przeżyłam nigdy.

Oba przedstawienia mają - jak wiadomo - dużo muzyki, w "Nocy" jest ona kluczem do stylu inscenizacji, w "Biesach" pointuje ostro poszczególne obrazy sceniczne. Znamy tę muzykę: ekspresyjną, dominującą wspaniałą muzykę Zygmunta Koniecznego. Umuzycznienie spektakli ułatwiło chyba wrażliwej na muzykę niemieckiej publiczności percepcją treści, na pewno dodało im handicapu. Być może dlatego tak podobała się "Noc listopadowa", zrytmizowana, śpiewana i recytowana, czytelna przecież, bo malarsko plastyczna, operująca sugestywnymi symbolami. Wzdychano potem... "bajka, cudo, kolorowa filmowa taśma, z polską historią"...

"Biesy" wymagają skupienia na treści. - Tutaj przeszkadza bariera językowa - zwierzali się widzowie, ale przecież wystarczy tylko patrzeć jak to jest grane! Jakich wy macie aktorów! Istotnie. To było grane.

Po latach, po przerwie oglądałam kolejne przedstawienia ze starym, dobrze znanym dreszczem. Role Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej (Joanna w "Nocy" i Dasza w "Biesach") i Jana Nowickiego (książę Konstanty w "Nocy" i Mikołaj Stawrogin w "Biesach") olśniewają po staremu. (Rozwój talentu aktorskiego Nowickiego w ostatnich latach to zresztą temat na osobne studium). A przecież "Biesy" to oprócz genialnej koncepcji reżyserskiej jeszcze i cała plejada aktorów wydobywających z każdego. epizodu maksimum. Aktorów słyszalnych dokładnie, wyrazistych w największym ściszeniu, wspaniale kontaktujących ze sobą na scenie, zgranych: Jerzy Bińczycki (wprowadzony niedawno) jako Lebiedkin - kreacja wielkiej klasy. Edward Lubaszenko jako Kiriłow dobrowolny samobójca, wreszcie Izabela Olszewska jako Maria Timofiejewna Lebiadkina - bezbłędnie nienaganna w każdym przedstawieniu doskonale równa, dysponująca wspaniałą techniką. Świetna Elżbieta Karkoszka - Maria Szatowa.

A w "Nocy listopadowej" Zofia 7123 jako Demeter, Anna {#os#853}Dymna jako Kora i Małgorzata, ekspresyjna Pallas-Atena Barbary Bossak, by nie wspomnieć raz jeszcze o głównych bohaterach: Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej i Janie Nowickim. Więc aktorstwo. Czytelność wizji, uroda obrazu scenicznego, lekkość tej urody. Więc klimat i nastrój, odpowiednie stężenie tego nastroju - te elementy najbardziej podkreślano w recenzjach i rozmowach.

Rozmów było dużo. Dużo i różnych. W klubie środowisk twórczych "Mowe" gdzie wypytywano Gawlika i Wajdę o stopień obróbki pierwowzorów literackich obu inscenizacji, w studio telewizyjnym, gdzie ich poddawano serii interwievs, w foyer, przy barze. Dyrektor Gawlik niezmiennie opowiadał o profilu, historii i zadaniach Starego Teatru, Andrzej Wajda o czymkolwiek by nie mówił, konkluzja była jedna: to aktor decyduje o jakości teatru. - Chowamy się przecież, my reżyserzy, za ich plecami. Trzeba o te plecy dbać!

Efekty tej postawy są widoczne na scenie. Nadal i trwale widoczne. Te przedstawienia nie zestarzały się, o dziwo, nie rozsypały, nie straciły na blasku. Nadal wzruszają i nadal próbują zirytować i wstrząsnąć.. To nie jest kurtuazyjny komplement "z okazji", lecz szczerze zdziwiona - przyznaję - obserwacja tego, co dane mi było przeżywać z bliska.

Fakty zresztą, fakty stamtąd mówią same za siebie: "Biesy" zarejestrowano w całości na taśmie telewizyjnej, w kolorze i jest to eksperyment ze wszech miar udany (oglądałam już na monitorach). "Noc listopadową" chce wystawić w inscenizacji Wajdy Naitional Theater w Weimarze. "Noc..." po niemiecku, dla Niemców - nie lekceważyłabym tego...

Na zakończenie cytat z berlińskiego komentarza radiowego: występ teatru z Krakowa to niewątpliwa ozdoba Berlinger Festtage, a kto wie, czy nie chwila przełomowa dla teatru w NRD.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji