Uwagi laika konsumenta sztuki (artykuł dyskusyjny)
Od dawna wybierałem się na "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Gombrowicza. W końcu spełniłem swój zamiar. Ale nie recenzja jest moim zamierzeniem. Na marginesie sztuki i reakcji publiczności nasunęło mi się szereg uwag ogólniejszej natury, związanej z zagadnieniem masowości i elitaryzmu w kulturze.
Podpisuję się oburącz za masowością, za tendencjami dotarcia wszelkich objawów kulturalnych aż do przysłowiowych "strzech". Jednak muszę stwierdzić, że tzw. komunikatywność - a więc podstawowa cecha powszechności kultury - jest pewnym nieporozumieniem. Bo czy ludowość w Wielkiej Sztuce poza zwodniczo brzmiącym źródłosłowem "lud" określa jej przystępność, łatwą strawność bez uprzedniego przygotowania?
Sztuka, ta przez wielkie S, o ile nawet wiąże się źródłowo z ludowością, to w tej formie w jakiej ją przejmujemy, jest już zjawiskiem wtórnym, przekształconym w warsztacie twórczym w produkt mniej lub więcej elitarny. A co dopiero mówić o twórczości literackiej, bądź plastycznej, bądź muzycznej zdecydowanie już hermetycznej, dostępnej przede wszystkim znawcom i ekskluzywnym środowiskom. Wracam do punktu wyjścia, tj. do "Iwony" Gombrowicza. Pierwsze co mnie zaskoczyło - to publiczność. Liczyłem, że spotkam tu smakoszy dobrej kuchni literackiej o wrażliwym, wyrafinowanym podniebieniu intelektualnym, wśród których czuć się będę jak intruz. Tymczasem natknąłem się na publiczność bardzo mieszaną, ale daleką od mych wyobrażeń. Zainteresowałem się tymi konsumentami Gombrowicza. Obserwowałem ich spontaniczne reakcje w postaci oklasków i śmiechów w trakcie przedstawienia.
Są różne rodzaje śmiechu. Ten śmiech na widowni był nieraz niewłaściwy, w jakiejś fałszywej tonacji niepokrywającej się z atmosferą sztuki. Np. fakty w rodzaju pośliźnięcia się na pestce i przewrócenia na niej Walentego wywoływały kaskady śmiechu. Niewątpliwa vis comica tej sztuki-groteski inna w aluzyjnych zamierzeniach autora zupełnie błędnie załamała się w świadomości dużej części publiczności.
Do czego zmierzam? Otóż jak widać, ten zróżnicowany i bogaty ale bardzo fragmentarycznie ujęty materiał związany z warsztatem twórcy jest dostępny całkowicie tylko specom i fachowcom! Dla dużej reszty pozostaje na ogół reakcją w postaci przeżycia bardziej zewnętrznych warstw estetycznych, czy fabularnych i ewentualnie problemowych. Ale czy odczytanie w książce tylko wątku miłosnego, powierzchowne zadowolenie się dziejami bohaterów bez żadnych uogólnień, kontakt z dziełem malarskim lub muzycznym sprowadzony do biernej uwagi, czy to daje pełną satysfakcje? Sprowadzenie wszelkich wrażeń jakie się odebrało do powiedzmy takich sformułowań: "jakie to cudowne", "co za barwy", "jaka bajeczna harmonia dźwięków" z pewnością pozostawia u ludzi zwłaszcza o większych aspiracjach jakiś osad niepełności. Wszak człowiek to jednostka społeczna, która pragnie dzielić się swymi wrażeniami, spostrzeżeniami i myślami. Jest to jego potrzebą. A tu nagle napotyka zaporę braku fachowości, która uniemożliwia mu wyrażenie tego, co właściwie wywołało w nim te wrażenia estetyczne, dlatego mu się to a to podobało lub nie podobało. Z literaturą, rzecz jasna, jest trochę prostsza sprawa dzięki językowi, który jest materiałem bardziej komunikatywnym niż tworzywo stosowane w muzyce czy plastyce. Stąd bardziej masowa popularność książki i pokrewnych przez swój materiał słowny dramaturgii i filmu.
II
Duże nieporozumienia Spotykamy też w dziadzinie sztuki abstrakcyjnej. Często z towarzyszącym wzruszeniem ramion słychać w salonach tego malarstwa i rzeźby słowa "co to jest", "co to przedstawia". I na gwałt dane indywiduum szuka jakiś analogii z przedmiotami realnymi w świecie. Nie znajdując ich wychodzi rozczarowany, lub, co gorsza, rzuca anatemy i stek niewybrednych obelg pod adresem tej sztuki i jej twórców. Przykre nieporozumienie polega na tym, że właśnie te dzieła nie mają aspiracji naśladowniczych. I nie w tym ich artystyczna rola.
W uwagach tych nie chodzi mi o wypowiedzi na temat plastyki i innych dziedzin jako takich, nie jestem bowiem ani krytykiem ani fachowcem. Interesuje mniej jedynie ten mechanizm odbioru. Muzyka poważna, ta najbardziej chyba elitarna gałąź sztuki napotyka podobne trudności jak plastyka. Znamienna jest też niechęć do muzyki poważnej zwolenników wyłącznie muzyki lekkiej wszelkich odcieni. Wzgardliwie używane określenie "opusy" pod adresem utworów muzyki poważnej symbolizuje cały stosunek do tej muzyki. Ale czyż większość nawet zwolenników "opusów" zna się naprawdę na tej muzyce? Głowę daję, że ckliwy, sentymentalny, łatwo wpadający w ucho utwór Adinsella "Concerto Warsaw" niedawno wykonany w Filharmonii Warszawskiej wzbudził w wielu słuchaczach większy zachwyt niż niejeden pełnodojrzały utwór, ale wymagający większej koncentracji, osłuchania i czynnego uczestnictwa. A więc i ta jakoby "elita" w zakresie muzyki też jest w zasadzie zróżnicowana.
Absolutnego elitaryzmu nie ma, choć jest pewna grupa ludzi, którą określa się specjalnie mianem elity kulturalnej. Każda też odkrywczość, nowość w sztuce prowadzi do swego rodzaju elitaryzmu. Ale przecież w elitaryzmie jest gradacja, zarówno dzieł jak i ich odbioru. Najogólniej można powiedzieć, że masowość to tendencja wzwyż, to nie jakiś niezmienny, zastany fakt, to dialektyczna zasada rozwoju prowadząca - tak, tak proszę wybaczyć nieco drażliwe, paradoksalne sformułowanie - ku elitaryzmowi. Utopia? Ależ skąd! W umasowieniu różnych zjawisk kulturalnych chodzi przede wszystkim o nie stwarzanie barier nieprzystępności w sensie j elitaryzmów ekskluzywnych.
III.
Artykuł mój może spotkać się z i zarzutem wielotematowości i braku wniosków. Z pierwszym zarzutem mogę się zgodzić, bo jest słuszny. Ale... Przecież tematów tych nie traktowałem jako zagadnień samych w sobie, lecz tylko jako kanwę dla spraw ujętych w tytule. Zagadnienia te są skądinąd dyskutowane od dawna, toteż nie mogłem uniknąć pewnego powtarzania.
Zarzut braku wniosków praktycznych jest o tyle niesłuszny, że nie stawiałem sobie podobnych postulatów. Żeby jednak zapełnić tę ewentualną lukę rzucę kilka z nich.
Słuszna byłaby polityka częstszego organizowania cyklów odczytów popularyzatorskich w rodzaju "Od piramid do Picassa", "Malarstwo współczesne", czy radiowych audycji Swolkienia o muzyce. Przydałyby się podobne imprezy z literatury i innych dziedzin. Dużą lukę w zakresie muzyki wypełnia książka Waldorffa "Sekrety Polyhymnii". Brak analogicznych pozycji z innych gałęzi kulturalnych odczuwa się dotkliwie. Co prawda z podobnych odczytów i publikacji itp. korzystają tylko pewne środowiska już z góry zainteresowane tymi sprawami. Cóż robić, cudów nie ma, choć mądra polityka kulturalna możne działać cuda. Jedną z najważniejszych spraw jest jednak wychowanie przyszłych pokoleń, przygotowanie ich na możliwie jak najbardziej wrażliwych odbiorców różnych zjawisk kulturalnych. W tym zakresie szkolnictwo ma poważne zadanie przed sobą. A więc: podstawowe wiadomości z muzyki i sztuk pięknych w szkołach, bardziej regularne popularyzatorskie audycja muzyczne i wycieczki na wystawy. Nie upraszczajmy jednak i nie wulgaryzujmy tego zagadnienia. Nie stosujmy tej bezplanowej a masowej maskarady, polegającej na oprowadzaniu wycieczek niemal dzieci po wystawach i zabytkach architektonicznych z mniej lub bardziej fachowymi komentarzami.
Te luźne uwagi napisałem jako przeciętny konsument i obserwator twórczości i innych zjawisk kulturalnych. Toteż nie roszczę sobie pretensji do wyczerpania tematu. Sam borykam się z trudnościami odbioru i przez to - co prawda nieupoważniony - sądzę, że będę wyrazicielem tych wszystkich, których dręczą podobne problemy, a które przez fachowego publicystę traktowane będą zawsze z piedestału, dystansu zawodowego.