Artykuły

"Noc listopadowa" w ostrym świetle

Jadąc do Krakowa na premierę "Nocy listopadowej" myślałem o osobliwych losach twórczości Wyspiańskiego, a właściwie o niezwykłej karierze jego dzieła teatralnego w naszych czasach. Historycznie bowiem rzecz ujmując - w dużych skrótach i wielkim uproszczeniu - na początku tuż po śmierci poety pierwsi endecy chcieli wpisać jego dramaturgię w krąg swojej ideologii. Marzyło się narodowym demokratom kreowanie czwartego wieszcza z ich poręki: dzieło, podejmujące ważne z punktu widzenia egzystencji narodu problemy miało wyrażać ich postawy i poglądy. Wprawdzie z wieloma utworami było sporo kłopotu, ale któż by się zastanawiał nad szczegółami. Grunt, że etykieta przylega. Po odzyskaniu niepodległości sytuacja się nieco zmieniła, przybył nowy kandydat do schedy. Wyspiański był wszak piewcą czynu zbrojnego. Któż więc inny, niż legioniści ma prawo jego twórczość sobie przypisywać?!

Na dobrą sprawę były to spory gabinetowe, wyrażały się co najwyżej w publicystyce, nie znajdowały żadnego odbicia na scenie. Wszystko w teatrze pozostawało bowiem po dawnemu, prawie w takim kształcie, jaki nadał swoim utworom sam autor. Licytacja polityczna nie dawała o sobie znać próbami teatralnego komentarza. Teatr międzywojenny pozostał bezradny w odkrywaniu nowych treści dzieła Wyspiańskiego. Szacunek dla twórcy sprawił, że nikt nie ośmielił się zmieniać formy teatralnej, cóż dopiero podejmować rewizję intelektualną utworu. Nieznacznie zmieniała się wymowa "Wesela", rzadko zresztą grywanego. Wołanie bowiem o czyn należało już do historii, powtarzanie zaś nie miało większego sensu ideowego. Wszak czyn się już dokonał. Nie mogła ulec zmianie forma "Wyzwolenia" tak jednoznacznie określona przez autora. Podobnie rzecz się miała z .,Nocą listopadową". Twórczość Wyspiańskiego pełniła funkcje "literatury patriotycznej", jak pisał Boy, "Noc listopadową" zaś wystawiono w 1920 roku "dla dostrojenia teatru do powagi chwili".

Dopiero ostatnich dwadzieścia lat przyniosło nowe spojrzenie na poszczególne utwory Wyspiańskiego. Każda, nawet najmniejsza premiera "Wesela", które zawędrowało pod strzechy, rozpalała od nowa wielką dyskusję na tematy polityczne. Każde nowe "Wyzwolenie" zamieniało się w rozrachunek ze spuścizną romantyzmu politycznego i aktualny spór historiozoficzny. Przedstawienia tych sztuk, nie tracąc nic ze swej rangi artystycznej, nabierały często cech namiętnych wystąpień publicystycznych. Stając się autorem popularnym został Wyspiański autorem współczesnym, upowszechniającym wielką dyskusję o burzliwych dziejach i naukach stąd wynikających. Jego przedstawienia są dziś wielką konfrontacją postaw, wynikających z aktualnych dyskusji. Pewnie, na namiętność owych sporów w niemałej mierze wpływa wyjątkowa "gęstość" historii ostatnich lat i doświadczenia, jakie stąd wynieśliśmy. Ale zaryzykuję twierdzenie, że dopiero dzieło teatralne Wyspiańskiego nauczyło nas historycznego myślenia dialektycznego.

*

Spod zabiegów rewizyjnych wymykała się dotychczas "Noc listopadowa". Wielka apologia czynu powstańczego - tak ją powszechnie komentowano, w otoczce takiego mitu trwała w naszej świadomości - nie poddawała się dyskusji. Zbyt bliskie - jak się wydaje - były doświadczenia ostatnich zrywów zbrojnych, aby podejmować rewizję mitu, otaczającego "Noc". Było "laurowo i ciemno", woleliśmy nie zrywać laurów i nie rozdzierać ciemności.

A nadeszła pora. Andrzej Wajda, napiętnowany przez Strzelewicza w "Życiu Literackim" jako "wierny swojej młodości", czyli antymitotwórczy - sprowadził symbole i hasła do ich właściwej miary i funkcji. Wielkie wołanie do czynu mitycznej Pallas Ateny odzywa się na scenie utrzymanej w półmroku, niby we mgle. Atena góruje wzrostem nad innymi mitami - Napoleonidów, Nike spod Salaminy, czy tej spod Cheronei. Jest w szyszaku złocistym i "gorgonowe węże" spowijają jej postać. Mit chwały wojennej spływa na (teatralną) Warszawę i belwederczyków w formie secesyjnego ozdobnika. Wajda podkreśla jeszcze jego nienaturalność: Pallas Atena ma dwa metry z hakiem, ktoś niesie artystkę na ramionach.

Słów Ateny nie słychać. Zacierają się w śpiewie. Do naszych uszu dociera tylko okrzyk "do broni!". Reszta zamazuje się i roztapia w szmerach, które niosą głośniki, niby sztucznie rozdęte echo. Wejście wielkich j mitów na scenę jest jak operowa uwertura tragedii, która spełni się w płaszczyźnie realistycznej. Nawet scenografia jest tylko sztafażem, podkreślającym teatralną umowność: namalowany pomnik króla Jana majaczy w zarysach poprzez "gałązki zmartwiałe i głuche". Jak przez mgłę.

Gdy owe mityczne figury znikną w głębi i otwierają się drzwi do gabinetu Wielkiego Księcia, Jan Nowicki stoi w ostrym świetle, gra na skrzypcach. Książę artysta? Marzyciel? Co mu się marzy? Nadchodzi Joanna (Teresa Budzisz-Krzyżanowska). Cała scena nasyca się ostrym światłem, jakby reżyser chciał przeniknąć w głąb myśli tych ludzi. Rozwija się przed nami dramat człowieka, któremu marzyły się dziwne rzeczy - oderwanie od cara, korona króla polskiego. Rozdarty między miłość do Polki, dla której zrzekł się pretensji do tronu carskiego, między urzeczenie żołnierzem a świadomość, że nie ma przecież swobody ruchów, że jest ze wszystkich stron zaszpiclowany, otoczony "wielkimi uszami" - przypomina Konstanty w tym momencie szekspirowskiego Ryszarda III. Joanna zachowuje się, jak lady Anna. Ta scena, wraz z cielesnym zbliżeniem Konstantego i Joanny kojarzy się natrętnie z wstępem do szekspirowskiej kroniki. Ma chyba rację Jan Paweł Gawlik widząc w "Nocy listonadowej" odbicie motywów i sytuacji szekspirowskich (pisze o tym w programie przedstawienia).

Bo "Noc listopadowa" w przeciwieństwie do innych utworów Wyspiańskiego nie jest dyskusją o historii, o Powstaniu Listopadowym. Wierny w szczegółach przekazom świadków (Mochnackiego, Barzykowskiego), podejmuje w niej Wyspiański apologię czynu powstańczego, nie zaś analizę racji politycznych. Na plan pierwszy wysuwa więc Wajda to, co się działo w Belwederze, bo tam trzeba szukać odpowiedzi na pytanie: jak to się stało? Na wnętrze pałacu rzucił reżyser snop światła, na to co się dzieje wokół Konstantego. Powstańcy, belwederczycy - to po prostu "dzieci", jak ich zresztą nazywa Wysocki; ani są przygotowani do walki, ani tym bardziej nie mają żadnej koncepcji politycznej powstania. Płacą za to swoim młodym życiem, jak ich następcy w 1944. Gdy niedobitki schodzą ze sceny niosą już wielkie mity - Pallas Atenę i inne - mity feretrony kościelne. Sic transit...

Myślę, że przedstawienie Wajdy - bardzo piękne w swojej świadomej szpetocie, w rozdzieraniu mitów i ich cielesnych kształtów - otworzy nowy rozdział w dziejach inscenizacji "Nocy listopadowej'" Pozornie jest to tylko fakt artystyczny. Od niego rozpocznie się dyskusja polityczna. I od niej nie można będzie się uchylić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji