Artykuły

"Ci ułani, ach ułani! Jakie oni mieli wąsy, jakie szable, jakie lance..."

"Ułani" Jarosława Marka Rymkiewicza w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Wojciech Giczkowski w Teatrze dla Was.

To pierwsze słowa "Ułanów", komedii serio Jarosława Marka Rymkiewicza, wypowiedziane przez Anię i Franię - pokojówki z białego dworu - jeszcze na schodach Teatru Narodowego przy Wierzbowej. Elementy scenografii i osobliwe eksponaty, które je zapełniają, w całości zaprojektował Andrzej Witkowski. Nie chcę ich opisywać, bo stanowią zaskakujący element tego przedstawienia. Są tak dowcipne, że każdy natychmiast robi zdjęcia i wysyła je jako memy do swoich przyjaciół.

Komedia powstała w 1974 roku, a prapremiera krakowska miała miejsce w Teatrze im. Słowackiego już w roku 1975. Natomiast Marek Okopiński zrealizował ją w Toruniu w 1982 r. i w 1987 r. w Teatrze Dramatycznym w stolicy. Potem o niej zapomniano i dopiero teraz Piotr Cieplak wraz z Andrzejem Witkowskim odkrył ją na nowo. Jak informuje: "...obecny stan ducha w Polsce sprawia, że brzmi ona nadzwyczajnie - tak, jakby została stworzona dzisiaj. Niesłychanie dowcipnie, przenikliwie i gorzko opisuje rodzaj galimatiasu, który towarzyszy dzisiejszej rozmowie Polaków o nas samych".

Ta dyskusja, wyzwalanie ze stereotypów myślowych, wiekowych przyzwyczajeń i narodowych tradycji, była rozpoczęta przez Witolda Gombrowicza w "Pornografii". Tam dwaj główni bohaterowie, starsi już panowie, jadą podczas wojny na wieś do znajomych i postanawiają zeswatać erotycznie dwoje młodych. Przypisują znaczenie każdemu gestowi i doprowadzają domowników do obłędu. Czytelnik obserwuje upadek obyczajów, narodowych mitów, a do tego także próbę nie tyle przywrócenia sobie młodości przez głównych bohaterów, co raczej próbę związania starości z młodością i dowiedzenie, że jeden świat ma wstęp do drugiego. "Ułani" to także komedia drwiąca z narodowych świętości, a przecież wyrosła z tych właśnie tradycji. Komediową syntezą romantyzmu nazwała ją kiedyś Maria Janion i dlatego uważny widz tropi ślady nie współczesnych pisarzy, ale cytatów z Mickiewicza, Słowackiego czy Wyspiańskiego. Pierwsza rzecz, którą widzimy od samego początku, to nawiązanie do "Dam i huzarów" Fredry. Opowiadające o swoich erotycznych przygodach pokojówki Ciotuni, Ania i Frania, są żywcem zapożyczone z tamtej sztuki. Jednak panienki mówią już innym językiem. Mają wymagania i tęsknoty, których wcale nie chcą przed nami ukrywać. Panienka z białego dworku tymczasem na próżno rozgląda się za wymarzonym narzeczonym, a jedyne oferty matrymonialne spływają od grafa obcokrajowca, który chce ją zabrać do Wiednia. Stara ciotunia, typowa matka Polka, co to z niejednego pieca chleb jadła, za wzniosłymi hasłami ukrywa strach o swoją starość, a sama skorzysta na tym, że wdowiec major smali do niej cholewki. Element gejowski, którym Rymkiewicz wyprzedził kilka epok literackich, jest pokazany szczególnie ostro i boleśnie, bo dotyczy intelektualistów. Miłość - czy raczej prokreacja - pozostaje dla prostaków, którym chce się jeszcze zadawać z pannami. Nasza spuścizna narodowa i oczekiwanie na Mesjasza nie mają być komu przekazane. Na scenę powraca duch Księcia, który zginął na koniu w nurcie rzeki, aby zmotywować młode pokolenie, odrzucić kalkulacje, obudzić się i wyzwolić jednocześnie. W finale okazuje się, że wyzwolicielem zostanie krzepki i prostacki ordynans albo cudzoziemski erotoman. W trzecim akcie dowiadujemy się, że brakuje nam odwagi mówienia i myślenia o sobie w sposób szczery i krytyczny, dlatego zdiagnozują nas inni. W finale kabaretowe echa z dwóch aktów przebrzmiewają i aktorzy oraz widownia zastygają zaniepokojeni, że coś znów nam umknęło. Jak w "Weselu" tkwimy w chocholim tańcu.

Skojarzenia literackie, których Rymkiewicz dostarcza, nie sprawiają kłopotów w odbiorze dzięki znakomitej reżyserii Piotra Cieplaka i wyśmienitej obsadzie złożonej z artystów Teatru Narodowego w Warszawie. Aktorzy mówią w sposób mistrzowski, bawią się słowem, które podsunął im poeta z Milanówka. Anna Seniuk jako Ciotunia tworzy wspaniałą kreację postaci matrony, doskonale zorientowanej w realiach polskiej polityki. Za sędziwym obliczem kryje się przekornie żywa dusza kobiety, która tęskni za uczuciem i wsparciem na męskim ramieniu. W roli panienki ze dwora wystąpiła prześliczna Dominika Kluźniak. Artystka zadziwia wiarygodnym obrazem dziewczyny nieukrywającej swoich potrzeb erotycznych. Objawia się widzom jako promienna dziewica na próżno szukająca partnera do stworzenia zbawiciela Polski. Owa jasność, towarzysząca jej cały czas, wynika z umiejętności tworzenia bohaterki czystej wewnętrznie nawet wtedy, gdy mówi na tematy bynajmniej nie salonowe. Jerzy Radziwiłowicz nawet przez chwilę nie wypada z roli starego erotomana, Grafa. Ten znakomity aktor bawi się rolą, która jest napisana dla kogoś innego. Na przekór wszystkim jego austriacki żołnierz i bon vivant ma jego postać, ale kipi żarem chęci użycia sobie na wojnie i podczas pokoju. Cudna rola aktora, któremu bardzo udanie wtórują Anna Ułas i Paulina Korthals - Ania i Frania są subretkami, ale takimi, jakie widzimy zwykle we francuskich sztukach, a nie w opowieściach o skromnej służbie w patriotycznym dworze. Brawo za odwagę i niezwykły urok. Wszystkich zadziwiła przemiana aktorska Piotra Grabowskiego. Zwykle kreujący amantów artysta tym razem stworzył symbol - postać ułana Majora. Zatroskanego o Polskę, ale żyjącego także codziennymi sprawami. Ten żołnierz wzbudza naszą czułość i wesołość, bo tacy są nasi najlepsi, najukochańsi dziadkowie i wujaszkowie. To wspaniała rola tego aktora. Lubomir w wykonaniu Huberta Paszkiewicza to dość cyniczny gej, który jest ułanem z obowiązku, bo ojczyzna wzywała. Przystojny aktor zagrał bardzo nowoczesnego mężczyznę, który wyszedł już z zaścianka, ale jego ironia jest także pełna goryczy. W roli jego ordynansa Jana zobaczyliśmy Arkadiusza Janiczka, który mówi w przedstawieniu bardzo ważną kwestię: "Ja zostaję, bo ja muszę patrzeć panie, żeby mi te łapy obce nie zdusiły mego dziecka, kiedy dziecko będzie rosło". Ta wypowiedź brzmi bardzo aktualnie i patriotycznie. Zza drzwi garażowych we dworze ukazuje się zjawa Księcia. Zagrał go Mariusz Benoit, który swoim arystokratycznym wyglądem idealnie pasuje do roli.

Rymkiewicz w lekkiej i zgrabnej komediowej formie zawarł humor, który wciąga każdego widza niczym w kabaretowym show. Interaktywność przedstawienia jest tak wielka, że na premierze widz z pierwszego rzędu zaczął podpowiadać odpowiedź Dominice Kluźniak. W przerwie podczas zwiedzania muzeum można było dotykać eksponaty, a nawet ich używać. Poczęstowano też widzów tradycyjnym polskim bigosem, którego smak chwaliły obecne na premierze wybitne polskie aktorki - Ewa Wiśniewska i Magdalena Zawadzka. Takiego przedstawienia dawno nie było. Można je tylko porównać ze "Ślubami panieńskimi", granymi do dziś na zapleczu głównej sceny Narodowego. Do jego obejrzenia będę namawiał nie tylko moich znajomych, którzy pasjonują się jeździectwem. Namawiam każdego, bo to przednia zabawa - nie tylko intelektualna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji