Artykuły

Ewa Pilawska: Skandal? Nie za wszelką cenę

- W Łodzi festiwale myli się z impresariatem. Niektórzy myślą: przyjadą goście z Warszawy, bilety będą bezpłatne, Łódź będzie mieć dobry PR. Nie tak się tworzy teatr - mówi Ewa Pilawska, szefowa Teatru Powszechnego i dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.

Izabella Adamczewska: "Niebezpiecznie jest schodzić ze sceny". To hasło zbliżającej się edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.

Ewa Pilawska: - Tytuł jest cytatem z profesora Sławomira Świontka, wybitnego teoretyka teatru i literatury. Użył tych słów, komentując legendę o świętym Genezjuszu, jednak to zdanie samo w sobie jest wielopoziomowe i daje możliwość różnorodnych interpretacji. Jak zawsze - zależy mi, żeby temat Festiwalu był inspiracją, żeby prowokował do dyskusji.

Genezjusz doznał objawienia, przeciwstawił się władzy i został męczennikiem. Takie konsekwencje już niepokornych w kulturze nie czekają. Ale na przykład Krystyna Janda, którą zaprosiliście do debaty o cenzurze, przyznała, że - jako twórca niewygodny - nie jest zapraszana do telewizji publicznej. To też forma potępienia.

- Żyjemy w ciekawych czasach... Uważam jednak, że przede wszystkim powinniśmy rozmawiać - dlatego w dyskusji o cenzurze weźmie udział Krystyna Janda, ale również między innymi arcybiskup Grzegorz Ryś, który poruszy problem cenzury duchowej. Przedmiotem panelu dyskusyjnego nie będzie tylko cenzura "tu i teraz", ale cenzura w "wolnej Polsce" w ogóle. Za komuny wszyscy wiedzieli, że trzeba pewne treści przemycać w taki sposób, aby zaakceptował je cenzor. A jak jest dzisiaj? Czy zamyka się nam usta? W środowisku coraz częściej mówi się, że najbardziej dotkliwa jest cenzura urzędowa - obecna również na szczeblu lokalnym.

Przede wszystkim to chyba cenzura ekonomiczna. Na przykład odmówienie dofinansowania dla poznańskiego festiwalu Malta...

- Cenzurą ekonomiczną można zniszczyć praktycznie wszystko. A dyscyplina finansów publicznych - jeśli używa jej się do celów politycznych i traktuje instrumentalnie - to miecz, który ścina większość dyrektorskich głów.

Dwa lata temu głośno było o pornografii w "Śmierci i dziewczynie" Eweliny Marciniak. Sporo się mówi o "obrazie uczuć religijnych". Doskonałym przykładem jest "Golgota Picnic". I "Klątwa", której w Łodzi nie obejrzymy. W programie jest za to "Mefisto", który opowiada o współpracy aktora z reżimem.

- Bardzo świadomie zaprosiłam "Mefisto". Oglądałam "Klątwę" na premierze, ale uznałam, że bardziej nośny jest spektakl Agnieszki Błońskiej. To był wybór czysto artystyczny - festiwal powinien być według mnie przestrzenią istotnych wypowiedzi twórców i stawiania pytań. Według mnie repertuar XXIV edycji prowokuje do dyskusji. Nie jestem natomiast zwolenniczką kreowania skandalu za wszelką cenę.

Formą cenzury jest też kształtowanie kanonu. To działanie w białych rękawiczkach.

- Oczywiście. Jednak każda sytuacja sporna jest inna. Na przykład awantura wokół "Śmierci i dziewczyny" była działaniem PR-owym. Sami artyści również bardzo często chcą szokować. Wywołuje się histerię, która rozlewa się na społeczeństwo. W pewnym momencie zapominamy o spektaklu czy dziele, które wywołało zamieszanie. Może dlatego, że samo w sobie nie było tak szokujące, a skandal był wykreowany? Jeśli oglądała pani film "The Square", wie pani, co mam na myśli.

Hasło przewodnie nigdy nie jest kluczem do wyboru spektakli, raczej kontekstem do okołofestiwalowych debat. Mam jednak wrażenie, że w tym roku cytat Świontka scala program, który jest wyjątkowo spójny. Mam na myśli trzon: "Proces", "Wesele" i "K.". To spektakle polityczne.

- "Psie serce" też jest bardzo aktualne i może być odczytywane politycznie. Nie traktowałabym jednak polityczności jako klucza.

Chodziło mi o reagowanie na rzeczywistość. Hasło przewodnie dotyczy przecież również tego: niebezpiecznie schodzić ze sceny, lepiej grać w spektaklu "K." niż uczestniczyć w politycznej hucpie w rzeczywistości.

- Spektakle interwencyjne mogą mieć mniejszą siłę rażenia i szybciej schodzić z afisza niż historie opowiedziane na podstawie Kafki czy Bułhakowa.

Obok nowoczesnego "Wesela" w programie znalazł się klasyczny "Wujaszek Wania", "bez skreśleń".

- Najszybciej, bo w kilkadziesiąt minut, sprzedały się właśnie bilety na "Wesele" i "Wujaszka Wanię". Klata i Wyrypajew się dopełniają. Uważam, że teatr nie może być jednorodny, publiczność chce oglądać nie tylko spektakle Strzępki i Demirskiego. To jest właśnie fantastyczne! Każdy, kto przychodzi na Festiwal, powinien się tu dobrze czuć i znaleźć coś dla siebie. Zaproszone spektakle mają "zahaczać" widza tematami, stawiać mu pytania, zostawiać z lekcją do odrobienia. Ale każdy te lekcje powinien odrobić indywidualnie. Tak postrzegam misję Festiwalu.

Nie zaprosiła pani do Łodzi "Malowanego ptaka" Mai Kleczewskiej.

- Uważam, że to jeden z piękniejszych spektakli Mai Kleczewskiej, momentami porywający. Wybór był trudny. Ale z okazji 50. rocznicy Marca zdecydowałam się jednak na "Zapiski z wygnania" w reżyserii Magdy Umer, przedstawienie na podstawie powieści wygnanej z Polski marcowej emigrantki. Po przedstawieniu odbędzie się spotkanie nie tylko z twórczyniami spektaklu, ale też z autorką książki, której specjalne poszerzone wydanie ukazuje się z okazji rocznicy wydarzeń marcowych.

"Psie serce" Bułhakowa w reż. Macieja Englerta festiwalowa publiczność zobaczy w Warszawie. Dlaczego?

- Nie mamy przestrzeni, która pozwoliłaby pokazać ten spektakl bez uszczerbku dla inscenizacji. Nasza Duża Scena jest za duża, Mała Scena zbyt mała. "Psie serce" to genialnie skonstruowana maszynka teatralna, więc najlepszym rozwiązaniem będzie wizyta w Teatrze Współczesnym. To scena niezwykła, jej dyrektorem od blisko 40 lat jest Maciej Englert, którego na to stanowisko przygotowywał Erwin Axer. To ulubiony teatr części warszawskiej inteligencji.

Festiwalowe produkcje Powszechnego - "Hanna Arendt: Ucieczka" i "Lovebook" Siegoczyńskiego, na pozór do siebie nie pasują.

- Dlaczego? To fascynujące historie ludzi opowiadające o zmaganiu się z losem, o odwadze, o pójściu pod prąd, o podejmowaniu radykalnych decyzji, o walce o siebie i prawdę.

W formie sztuki przyjemnej i nieprzyjemnej?

- To zostawmy ocenie widzów. Zresztą podział, o którym pani mówi, dzisiaj zupełnie inaczej odnosi się do programu Festiwalu niż było to na początku. Na początku był on, powiedzmy, zbiorem spektakli impresaryjnych. Przez wiele lat działaliśmy jak NGO-sy, którym życzę 15 lat ciężkiej pracy bez dofinansowania, a dopiero potem stałej dotacji. Cieszę się, że Festiwal tak się rozwinął, ale żeby tak się stało, musieliśmy wykonać gigantyczną pracę.

Spektakl o Arendt będzie drugim podejściem do współpracy z Komuną Warszawa.

- Zarówno my, jak i Komuna Warszawa, bardzo cieszymy się z tej koprodukcji. Widzę, z jaką radością nasi aktorzy jeżdżą na próby do Warszawy. Ubiegłoroczna koprodukcja nie doszła do skutku, ponieważ aktorzy mieli duże wątpliwości odnośnie do braku scenariusza i niemal wszyscy z tego powodu zrezygnowali z udziału w spektaklu. Jestem przekonana, że twórczynie chciały jak najlepiej, ale tak czasem po prostu bywa. Prawa do pomyłki artystycznej i wolności twórcy zawsze będę bronić.

Nie znamy jeszcze tytułu spektaklu z zagranicy. Nie wiadomo, czy w tej edycji w ogóle będzie.

- Wstrzymałam się z zaproszeniem spektaklu z zagranicy, bo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przesunęło terminy rozpatrywania wniosków o dotacje.

Do tej pory nabór trwał do końca listopada, a o wysokości dofinansowania dowiadywaliśmy się na kilka dni przed Festiwalem. W tym roku wnioski należało złożyć do końca stycznia, a wynik konkursu poznamy zapewne dopiero pod koniec marca. Trudno mi więc dysponować środkami wirtualnymi. Chciałam w tym roku zaproponować również nowy projekt w ramach Festiwalu. W zależności od tego, czy i w jakiej wysokości otrzymamy dofinansowanie, podejmę decyzję o tych realizacjach.

Jaki tytuł brany jest pod uwagę?

- Jeśli otrzymamy dofinansowanie, poinformujemy naszych widzów. Nie chciałabym uprzedzać faktów.

XXIV edycja Festiwalu jest trudna finansowo też ze względu na problemy z dotacją miejską.

- Wydział Kultury chciał zmienić dotację Festiwalu z podmiotowej na celową. Co to dla nas znaczy i czym te dotacje się różnią? Jeśli chodzi o dbałość o finanse publiczne - niczym. Obie są tak samo kontrolowane i rozliczane. Dotacja podmiotowa jest jednak stałym finansowaniem. Gwarantuje, że kolejne edycje Festiwalu się odbędą. Dotacja celowa przyznawana jest na sfinansowanie konkretnego przedsięwzięcia. Może zdarzyć się tak, że np. w przyszłym roku Wydział Kultury oceni, że Festiwal nie zasługuje na dotację albo zasługuje na dużo niższe dofinansowanie. Wtedy Festiwal po prostu się nie odbędzie.

Dotację podmiotową mamy od 2010 roku. Jednogłośnie przyznali ją naszemu Festiwalowi radni, doceniając piętnastoletnią pracę. Kształt artystyczny Festiwalu był już wówczas zarysowany, brakowało stałego wsparcia i płynności finansowej. Kiedy dostaliśmy milion dotacji podmiotowej, mogliśmy rozwinąć się artystycznie i zacząć zapraszać twórców wcześniej dla nas niedostępnych z powodów ekonomicznych.

Oczywiście nie uchylam się od dotacji celowej. Żeby jednak zmienić sposób finansowania, potrzebny jest dialog, który pozwoli wypracować wzór umowy zabezpieczającej Festiwal. Tymczasem w ostatnich miesiącach narzucono nam zmianę, nie pytając o zdanie. Po prostu zmieniono festiwalową dotację. Wnioski o dotację celową składa się na koniec roku. Nikt nie zastanawiał się nad tym, że Festiwal odbywa się w marcu, a więc dotacja celowa przyznawana w oparciu o standardową umowę uniemożliwi jego organizację. Gdyby nie moja determinacja i zrozumienie ze strony Komisji Kultury i Rady Miasta (która przywróciła dotację podmiotową), tegoroczna edycja byłaby pod wielkim znakiem zapytania. Żeby zrobić tę edycję, musiałabym naruszyć dyscyplinę finansów publicznych, zawierać umowy bez pokrycia...

Czemu to miałoby służyć? Przecież urząd nigdy nie ingerował w dobór programu.

- Do tej pory nie. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie przekonuje mnie argument, że Festiwal Czterech Kultur też ma dotację celową, bo odbywa się we wrześniu - jest więc dużo czasu na aneksowanie i zmiany w umowie. Raz jeszcze podkreślę - umowa musi zabezpieczać organizację festiwalu i swobodę wyborów artystycznych. Niestety, w Łodzi festiwale myli się z impresariatem. Niektórzy myślą: przyjadą goście z Warszawy, bilety będą bezpłatne, Łódź będzie mieć dobry PR. Nie o to chodzi - nie tak tworzy się teatr, nie tak buduje się wspólnotę z widzami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji