Artykuły

Na deskach teatru frontowego

Jaka wiedza płynie z pierwszej za kadencji Marka Mikosa premiery na dużej scenie Starego Teatru? Masara, która miała być ucieczką od Klaty, zamieniła się w nieudaną kopię stylu jego spektakli.

„Płaska, toporna publicystyka”, „Najświętsze uczucia w błocie wyobraźni”, „Jego bohaterowie robią miny debilów. Tarzają się po scenie, rżą i macają”, „Ten rechot, typowy dla obecnego teatru, wyraża bezradność wobec historii. Gdy nie umie się z niej korzystać, szukać w niej uniwersalnych sensów, zagłusza się ją grepsami”. To tylko kilka cytatów ze skierowanych przeciwko Klacie filipik Piotra Zaremby, prawicowego publicysty, teatrologa i niestrudzonego orędownika odwołania poprzedniego dyrektora Starego Teatru.

Plan został wykonany — Klaty w Krakowie już nie ma. Zaremba przyjechał w sobotę do Krakowa, żeby obejrzeć premierę Masary, sztuki zapowiadanej jako nowe otwarcie sceny narodowej, początek innej (czytaj: lepszej, bardziej przystającej do rangi miejsca) narracji. Narracji, która będzie czymś więcej niż „rechotem” i „szarlatanerią”. Masara, dla której punktem wyjścia stało się zestrzelenie w 2014 r. przez separatystów ze wschodniej Ukrainy samolotu malezyjskich linii lotniczych — miała dać odpór wszystkim okropieństwom teatru współczesnego, tak krytykowanym przez Zarembę et consortes bezeceństwom, bluźnierstwom, nieobecności powagi, wysokiego tonu, jednym słowem — decorum. Na tym przecież opierał się program, z którym do wygranego konkursu stanął Marek Mikos. Na dodatek międzynarodowe towarzystwo (autor tekstu Marius Ivaškevicius to znakomity litewski pisarz, reżyser Stanisław Mojsiejew przyjechał z Ukrainy) miało być dowodem, że drzwi sceny narodowej nadal otwarte są szeroko na świat.

Apel, akademia, wiec

Jaki spektakl zobaczyliśmy w sobotę? Gdybym był złośliwy, posłużyłbym się słowami sztuki i powiedział, że była to „chujowa chujnia”: Masara jest opowieścią brutalną, pełną przemocy, wulgarną, utopioną we krwi. Aktorzy duszą się sznurami, katują na śmierć, defekują w spodnie, wydłubują sobie oczy i wpychają do ust surowe mięso, gwałcą ukrzyżowaną dziewczynę. Unurzani we krwi „tarzają się po scenie”, ryczą, rzężą i wrzeszczą. Takiego natężenia przekleństw i wyzwisk, okraszonych nadzwyczaj obrazowymi szczegółami, na deskach Starego sobie nie przypominam. Historia o wojnie rosyjsko-ukraińskiej, słabości rozleniwionej Europy i Szekspirowskiej żądzy władzy została opowiedziana językiem teatru, który pospołu krytykowali Mikos w swojej aplikacji konkursowej i Zaremba w publicystyce. I co teraz? Klata był zły, bo kazał Dantonowi wyginać się w rytm Children of the revolution (zarzut Zaremby), Mojsiejew zasłużył na oklaski, bo kazał aktorom symulować stosunek kazirodczy?

Dalej: jeśli (niesprawiedliwie) uznać, że teatr Klaty i związanych z nim autorów operował „płaską, toporną publicystyką”, to słów brakuje na określenie epistoł, jakie znalazły się w tekście litewskiego autora. Jestem ostatnim, który miałby do teatru żal o publicystykę, ale Masara osuwa się chwilami w słuszną propagandową czytankę o złym Putinie i konieczności współpracy zagrożonych przez niego narodów. „Proszę, błagam was, pomóżcie nam. Przecież wiele nam nie trzeba — tylko widzieć, że jesteście z nami, wasze braterskie ramię, wasz niezłomny duch i wspólnie pokonamy to przekleństwo. Tego potwora z Mordoru, zło, które przyjęło ludzkie oblicze. Niech ono nas się boi, drży przed naszą jednością, skoro już dziś przypadł nam w udziale ten honor, ten los, by stanąć wobec agresji mroku i nie dać, nie pozwolić mu zgasić światła na tej Ziemi” – krzyczy w histerycznej improwizacji Paulina Puślednik i jest to apel słuszny, tyle że nadający się na deski teatru frontowego albo na wieczornicę patriotyczną. Tak oto realizują się kulturalne marzenia dobrej zmiany: apelem, akademią, wiecem. Na teatralną publicystykę tekst jest już za stary, elementy uniwersalne i intertekstualne (w tym czytelne aluzje do Makbeta) – topią się w sosie odniesień do tego, że Facebook jest zły, YouTube jeszcze gorszy, a w wojnie chodzi tak naprawdę o cenę ropy. Nie są to, przyznajmy, odkrycia na miarę teatralnego przewrotu kopernikańskiego.

Okrucieństwo bez puenty

Jeśli Masarę uznać za nowe otwarcie, to mimo bardzo dobrej gry aktorskiej zespołu, otwiera ono drzwi do przeszłości. Owszem, język Masary jest językiem teatru współczesnego i dotyka palącej jak ogień współczesności. Ale środki, jakimi operuje Mojsiejew, są bezlitośnie anachroniczne, a Masara sprawia wrażenie spektaklu żywcem przeniesionego z lat 90. Krew i wrzask nie zastąpią braku odwagi scenicznej i pomysłowości. W pierwszej scenie dramatu Ivaškeviciusa na scenę spada trup półnagiej kobiety w fotelu lotniczym. W spektaklu na linie wjeżdża manekin, co zamiast wstrząsu budzi niezamierzony śmiech. Dalej: skoro Marek Mikos przygotował nas na nowe otwarcie teatru narodowego i przywrócenie godności scenie narodowej, dlaczego ze sceny leci rynsztok wyzwisk (nie przeszkadzają mi one, pytam jedynie o zamierzenia artystyczne)? Dlaczego zamiast harmonii widz otrzymuje bałagan i wymyślne tortury? Dlaczego reżyser zmienił scenę w chaos, wrzucając do jednego worka Holandię, Rosję, Polskę, Litwę, Szekspira i Dantego, a sam spektakl w festiwal okrucieństwa bez puenty i rozwiązania? Czy dyrektorzy Starego przeczytali sztukę, czy obejrzeli próby?

Trzeba było dogadać się z Klatą

Nie znam odpowiedzi na powyższe pytania, ale istotniejsze wydaje się, jaka wiedza płynie z pierwszej premiery na dużej scenie Starego Teatru. Tu Masara przynosi bezwzględną i jednoznaczną odpowiedź. Spektakl jest koniem trojańskim albo (co bardziej prawdopodobne) nikt nie panuje w tej chwili nad sceną narodową i kierunkiem, w jakim zmierza. Ta sztuka odbija w krzywym zwierciadle to, co działo się na deskach Starego w ostatnich latach, kopiuje rozwiązania, pomysły, środki sceniczne, choć nie ma w niej ręki znakomitego reżysera. I o to przecież chodziło: nie o nowe otwarcie, inną narrację czy tym podobne zaklęcia. Władzy i stowarzyszonym z nią dziennikarzom chodziło o usunięcie Jana Klaty. Cała reszta jest rzeczą wtórną. Może po prostu trzeba było dogadać się z Klatą i zespołem dramaturgicznym, żeby zaczęli robić gorsze spektakle?

Oddajmy raz jeszcze głos Zarembie. W listopadzie ubiegłego roku publicysta pisał: „Wierzę w teatralną zmianę, która niekoniecznie musi być polityczną dobrą zmianą, a może po prostu oznaczać więcej smaku, sensu i zdrowego rozsądku”. Po słusznym politycznie spektaklu, który nie miał ani smaku, ani sensu, ani zdrowego rozsądku — bił długo brawo.

Jakie miał zresztą wyjście?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji