Artykuły

Z ulicy na scenę

"Morosophus" w reż. Tomasza Gilewicza w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.

W sobotę w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku odbyła się premiera "Morosophusa" - staropolskiego dramatu przełożonego na język tańca breakdance

"Morosophus" to mariaż kultury ulicy i kultury wysokiej (oficjalnej). Pierwsza dała energię i pasję - druga zaplecze techniczne. Efekt okazał się wyborny.

Grupa młodych zajawkowiczów (od zajawka - pasja) postanowiła pokazać, że to, czym się zajmują, czym żyją, nie jest ani gorsze, ani lepsze od kultury oficjalnej - jest inne, ale równie wartościowe.

Kultura jest jedna

Pomysł był karkołomny: połączyć harmonijnie breakdance, skateboarding, graffiti, slam (poezja improwizowana na żywo), film i historię sprzed kilkuset lat. W bohaterze XVI-wiecznego dramatu Wilhema Gnapheusa odnaleźli siebie - odrzuconych przez społeczeństwo Mądrych Błaznów (Morosophus tłumaczy się jako Błaźnimędrzec). Historyczny Morosophus grał na flecie i studiował astrologię. Gdyby żył współcześnie, byłby pewnie DJ-em, malowałby graffiti, jeździł na desce czy tańczył breakdance. Morosophus wyczytał w gwiazdach, że spadnie deszcz, od którego wszyscy zgłupieją. Chciał ostrzec społeczeństwo. Zlekceważono go.

Współcześni Morosophusowie też często czują się lekceważeni. Domagają się uwagi, zrozumienia. W programie spektaklu czytamy: "Kultura uliczna nie jest sztucznym ani zamkniętym światem. Skupia wokół siebie to, co jedni cenią, a inni nienawidzą". Zajawkowicze postanowili pokazać, że breakdance to nie tylko akrobatyka, graffiti nie musi być wandalizmem, a jazda na desce to nie lekkomyślne narażanie zdrowia. Udowodnili, że to, co robią, to nie bezsensowne marnowanie czasu, lecz forma ekspresji, sposób wyrażenia siebie. Mało tego - to lekceważony, lecz tak samo istotny składnik naszej kultury jak muzyka poważna czy teatr. Nie wierzycie? Zobaczcie "Morosophusa".

Zawodowcy w akcji

Jeżeli nawet ktoś nie ceni breakdance, nigdy nie jeździł na desce, a graffiti nazywa bohomazami, musi docenić profesjonalizm twórców "Morosophusa". Szczególnie tancerzy. Ich popisy solowe to wspaniały przykład panowania nad własnym ciałem - niesamowita wprost sprawność fizyczna połączona z pięknem i ogromną dynamiką ruchu. Jednak prawdziwa maestria ujawnia się dopiero w układach zbiorowych. Precyzja ruchu i doskonała synchronizacja warta jest każdego komplementu. To jest ten stopień wtajemniczenia, na którym najbardziej karkołomne figury wykonywane są lekko, bez widocznego wysiłku. Ogląda się znakomicie. Słucha zresztą też. Muzyka i filmy (ekran jest tylną ścianą sceny) umiejętnie budują klimat całego widowiska.

O ile grafficiarze nie przekonają raczej opornych do swojej sztuki, to reszta zajawkowiczów sympatię publiki ma w kieszeni. W sobotę brawa rozlegały się w czasie spektaklu, a po jego zakończeniu odbyła się spontaniczna owacja na stojąco. , Na zakończenie warto czapką do ziemi ukłonić się Teatrowi Dramatycznemu i dyrektorowi Piotrowi Dąbrowskiemu. Zrozumiał przesłanie "Morosophusa", zachował mądrość, zdarzyło się coś ważnego. I to na długo przed premierą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji