Artykuły

Pomyłka

Oglądałam to przedstawienie w czas jakiś po premierze, zwykłego dnia, w środku tygodnia. Widownię zapełniała młodzież szkolna. Dorosłych dałoby się policzyć na palcach obu rąk. Po przerwie widzów ubyło. Ci, co zostali, bez entuzjazmu, choć grzecznie, bili brawo na koniec. Nie mam im tego za złe. O przedstawieniu w reżyserii Marka Okopińskiego niewiele dobrego mogę powiedzieć. Choć zaczyna się ładnie, zgrabnym prologiem, w którym aktorom za tło służy weduta á la Canaletto. Kuplety zdają się zapowiadać zabawę, może pastisz staroświecczyzny, szacownej - wiadomo - ale przecież nie tykanej przez teatr bodaj od stu z górą lat. Jednak na zapowiedzi kończy się. Już w pierwszej scenie "Taczki" dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw ze scenografią.

Można ją zaakceptować w kostiumach, trudniej w kompozycji przestrzeni. Wnętrze domu pana Delomer, zapewne z powodu niedostatku materialnego teatru, zaprojektowano oszczędnie, ale zarazem bez blasku. Elementy architektury, plafon i portale są nazbyt ciężkie, a to, co znajduje się w najgłębszym planie sceny, z kiczowatym oświetleniem włącznie, jest poza wszelką stylizacją z epoki. I nic tu nie pomoże ewentualny argument o nuworyszowskim guście bankiera.

Lekkości zabrakło też sytuacji scenicznej, rozmowie pomiędzy Szafirem (Tadeusz Płuciennik) i Julifortem (Maciej Zalewski). Zwłaszcza ten drugi, przecież fircyk w zalotach, grany jest wedle najpotoczniejszej sztampy tzw. stylowości (oko do widowni, okrągły gest, nóżka w bok...) Podobnie rozumieją swoje zadania inni młodzi wykonawcy. A że, na domiar złego, nie są jeszcze mistrzami słowa, po uszy grzęzną w banale. Przyznać jednak trzeba, że reżyser niewiele im pomógł. Zachował się tak, jakby wierzył święcie, iż jego interwencja nie jest tekstowi Bogusławskiego szczególnie potrzebna, a prawdy moralne wpisane w model człowieka "poćciwego" i dzisiaj, bez żadnych zabiegów uwspółcześniających, poruszą serca i umysły. Więc wygłaszają aktorzy, jeden za drugim, wdzięczne maksymy - "na pychę patrzajmy z góry, ufajmy zaś miłości" lub "pracuj... i bądź szczęśliwy". Najzupełniej serio. Bodaj z największą swobodą i jednak z pewnym dystansem mówi Bogusławskim wykonawca roli Delomera, Dymitr Hołówko. Jego bankier pobłądził wprawdzie, dał się zwieść łowcy posagów i odrzucił ofertę człowieka uczciwego, choć niższego stanu - ale nie mamy wątpliwości, że jest personą zacną. Również Ryszard Mróz, który przejął w tym przedstawieniu schedę po samym Bogusławskim, wyposaża swego bohatera w cechy, bez których ten nie mógłby istnieć. Przede wszystkim - w poczucie własnej wartości. Jego manifestacją jest nie tylko słynna piosenka Starego Dominika, która rozpoczyna się słowami - "patrzcie, bogacze świata", ale i kapitalna scena, w której occiarz wjeżdża ze swoją taczką do "polerowanych" komnat. Kto wie jednak, czy mocniejsze podkreślenie motywu "straconych złudzeń" Starego Dominika, jego gorzkiej mądrości, nie dałoby w sumie ciekawszej postaci. Do mariażu młodych, przypomnijmy, dochodzi dzięki temu, że occiarz przeznacza na ten cel swój skarb, uzbierany latami pracy. Cóż to za świat, powiada Bogusławski, w którym o szczęściu ludzkim decyduje moneta... Przyznajmy, to całkiem niezłe przesłanie na dzisiaj, gdy zewsząd atakuje nas hasło - "poznaj siłę swoich pieniędzy". Jednak Teatr Nowy nie znalazł dla niego właściwej formy. Mamy w efekcie do czynienia z pomyłką repertuarową.

P.S. Z godnym podziwu uporem Teatr Nowy lansuje archaiczny zapis tytułu sztuki - "Taczka octciarza". Owszem, tak brzmiał on za czasów Bogusławskiego, ale dzisiaj wydaje się całkowicie sprzeczny z duchem języka polskiego, co znalazło potwierdzenie choćby w monografii profesora Zbigniewa Raszewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji