Fajerwerki po zaśnięciu
Superepizod Marka Walczewskiego w "Alicji..."
"Przygody Alicji w krainie czarów" Lewisa Carrolla, literackie arcydzieło epoki wiktoriańskiej, adaptował na dużą scenę Teatru Dramatycznego reżyser Tomasz Hynek i przeniósł akcję w czasy współczesne. Podkreśla je skomponowana przez inscenizatora "czadowa" muzyka, jak też konstruktywistyczna, chłodna w wyrazie scenografia Beaty Nyczaj. Powstało typowe przedstawienie dla tych, którzy baśniową prozę Carrolla mają w pamięci, dzięki czemu w żurnalowo ubranych aktorach rozpoznają właściwe postacie i nie gubią się w zawiłościach treści. Słabiej przygotowanym przychodzi oglądać wizualne fajerwerki. Forma widowiska wydaje się dość ekscentryczna i słabo przystająca do klimatu baśni liczącej sobie nieomal półtora wieku. Alicja (Agnieszka Roszkowska) zasypia przed telewizorem. Program, który oglądała, staje się rzeczywistością jej snu. Odnajdując się z nagła w wirtualnej przestrzeni przeżywa ekscytujące przygody. Większość rozgrywa się w osobnych pomieszczeniach - jakby terrariach - wysuwanych z kulis na plan akcji. Pomysł może i zabawny, aczkolwiek nierówny w realizacji, zważywszy, że nie wszystkie kwestie docierają do widzów. Cóż, nie każdy dysponuje talentem i warsztatem Marka Walczewskiego, który dał popis wysokiej klasy aktorstwa w znakomitej interpretacji Fałszywego Żółwia. Inni, choć w obsadzie nie brak pierwszorzędnych nazwisk, pełnili raczej rolę elementów dekoracyjnych na dobrze zakomponowanym tle. Części, o wstydzie, prawie nie było słychać.
Taki już urok dzieł uniwersalnych i ponadczasowych, że można w nich znaleźć niepokoje dręczące ludzi różnych epok i miejsc na kuli ziemskiej. Stąd też trudno mieć pretensje do samego pomysłu uwspółcześnienia "Alicji...". Jestem też przekonany, że tak pomyślane widowisko znajdzie zwolenników, zwłaszcza wśród osób młodych, wychowanych na teledyskach. Efekt, który udało się uzyskać realizatorom w warszawskim Dramatycznym, pozostawia mnie jednak w grupie rozczarowanych.