Mało zrozumiałem, ale się wypowiem
Wyobraźcie to sobie: Szekspir po czesku w klimacie Kleczewskiej, w panierce Augustynowicz, w reżyserii Klaty - Maciej Stroiński o "Miarce za miarkę" w reż. Jana Klaty w Teatrze na Palmowce w Pradze.
Czesi raczej zadowoleni, sądząc po minach i brawach. Nie pytałem ich o zdanie, tylko się patrzyłem, bo głupio gadać po angielsku z kimś tak bliskim językowo, a czeskiego nie znam. Zresztą nie było okazji, posadzono mnie wśród naszych, w spontanicznym getcie, z prawej moja przyjaciółka, z przodu pani z ambasady, po lewej - nikt inny - Maman, ta to wszędzie się pojawi. Na co dzień mnie wali, jakie zdanie mają inni, ale tu wypatrywałem, bo ja spektaklu najzwyczajniej nie rozumiem. Nie rozumiem, ale widzę, i opowiem Państwu, co widziałem za granicą. Zdanie "oni idą po nas", jeśli po czesku znaczy to samo, uznaję za zrozumiane. Może doobejrzę z napisami na Boskiej Komedii lub na Szekspirowskim w Gdańsku?
Szekspir po czesku nie jest jakiś bardziej śmieszny. "Miarka za miarkę" ma tak w ogóle, że trochę nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Rozwiązanie Klaty: kombo. I śmiać się, i płakać. Z jednej strony wyginanie śmiało ciała (Tomáš Dianiška <3) do "Sissy That Walk" RuPaula (sprawdziłem Shazamem), z drugiej - R.E.M., "Losing My Religion" w miksie "gregoriańskim". Wyłapałem jeszcze "Human Behaviour" Björk, są też interludia gadane chyba z jakichś filmów, no ogólnie YouTube party, jak Klata lubi najbardziej. Mignął cytat ze sceny "piwnicznej" w Pulp Fiction, ale też dialog z własnym penisem w stylu Borys Szyc, Wojna polsko-ruska.
Trzeba to powiedzieć jasno, że Klata się nie hamuje i odstawia za granicą cywilizację śmierci. Wibrator z przyssawką, dmuchana lala, wielki banan, transa, SM w duchu sakro, plucie, posuwanie, oj, no wszystko. Przy tym maski zwierząt i też macie wrażenie, że mówię o spektaklu Mai Kleczewskiej? LEPIEJ: scenografia jak u Augustynowicz! Platforma na środku, wszędzie wokół czarne i po bokach reflektory. Wyobraźcie to sobie: Szekspir po czesku w klimacie Kleczewskiej, w panierce Augustynowicz, w reżyserii Klaty.
Najczęstszym słowem tej inscenizacji jest słowo "zakon" i oznacza "prawo", tak jak kiedyś u nas, por. "starozakonni". Przesuw semantyczny na linii CZ-PL jest właśnie bardzo w temacie, bo "przypadki" prawa dzieją się w habicie. "Miarka za miarkę", jeśli nie pamiętacie ze szkoły, bo teraz się tego chyba nie omawia (myśmy omawiali, bo wtedy leciało w Starym w reżyserii Bradeckiego), jest o tym, że karma wraca, co widać w tytule. Angelo zostaje w mieście, na - że tak powiem - pokuszeniu, bo mu nagle wszystko wolno i nie omieszka skorzystać, zostać "didżejem procedury". Panem i władcą jest jednak nieidealnym, bo co narobi, narobi też sobie.
Wiem oczywiście, że moje uwagi mają charakter mocno powierzchowny, ale to się właśnie zgadza, bo czy ktoś kiedyś widział u mnie głębię? Po polsku tekstu też niechętnie słucham, ale mam słabsze alibi. Wyłapuję rytm i dizajn. Majtki z "AMOR" na przedzie, "ROMA" na zadzie. Marynarkę z "kruszonką". Współczesną wariację na temat stroju cystersów: w habicie żeńskim dialog bieli z czernią dzieje się zaraz pod biustem, zakonnice ubrano w bolerko!