Artykuły

Pasztet z Szekspira

"Wiedźmy" wg Szekspira w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Pozszywany z kawałków dramatów Szekspira scenariusz, głośna muzyka, projekcje, dym, galopady na miotłach - Krzysztof Jasiński lubi, żeby było efektownie i z przytupem. Ale sensu w tym wielkiego nie ma, a i rozrywka taka sobie.

Zdziwiłam się, czytając na stronie internetowej teatru, że "scenariusz nowego spektaklu zbudowany jest tym razem na motywach Szekspirowskich dramatów, które łączą postacie tajemniczych tytułowych wiedźm". Wiedźmy występują w jednej tylko sztuce Szekspira - "Makbecie", a u Jasińskiego miały być jeszcze "Burza", "Romeo i Julia", "Hamlet", "Król Lear", "Ryszard III".

Skąd tam wiedźmy?

Może chodzi o wiedźmy metaforyczne, zło, które wyłazi z człowieka? W opisie można jeszcze poczytać o odkryciu Jasińskiego, że bohaterowie dramatów Szekspira to kolejne inkarnacje tego samego "bohatera literackiego", który "w innym ciele, pod innym imieniem, odgrywa kolejną rolę w niekończącym się ciągu żywotów". Wydawało mi się zawsze, że Romeo nie ma wiele wspólnego z Hamletem czy Learem, ale najwyraźniej jestem człowiekiem małej wiary. Inkarnacje, predestynacje, transformacje, teatr jako kocioł czarownic - tyle interpretacyjnych atrakcji!

Kto zrobi parnie u Makbetów?

W praktyce wygląda to znacznie prościej i znacznie gorzej. Inkarnacje i transformacje sprowadzają się do grania przez siedmioro aktorów (trzy panie i czterech panów) fragmentów kilku dramatów. Owszem, są one pozszywane ze sobą, a że akcja rozwija się dynamicznie, aktorzy co chwila grają kogoś innego, a sceny się zazębiają. Państwo Makbetowie na przykład (Beata Rybotycka i Krzysztof Kwiatkowski), jak już ona nakrzyczała na niego i on poszedł dla świętego spokoju zabić Duncana, siadają i oglądają Klaudiusza (Krzysztof Pluskota), zwierzającego się z zamordowania starego Hamleta. Oni zabili, on zabił - oni będą się z tym męczyć, on już się męczy. Ta wspólnota losów jest dość oczywista, a wykonanie niezbyt satysfakcjonujące - Makbetowie zachowują się tak, jakby się kłócili, kto zrobi pranie, a Klaudiusz wije się, jęczy i krzyczy bez większego przekonania.

Żal

Właśnie o wykonanie mam największy żal do Jasińskiego i aktorów - choć większy do reżysera, bo aktorzy nie mieli szans w tak skrojonym scenariuszu. Nie ma w tym spektaklu ciekawych ról, wszyscy ograniczają się do przesadnego pokazywania emocji. Interpretacja polega albo na poddaniu się szablonowi (Ryszard III - Dariusz Starczewski - bardzo zły i cyniczny), albo przeciwstawieniu się mu (dominująca Julia - Joanna Pocica - pokrzykująca na ciamajdowatego Romea - Krzysztofa Kwiatkowskiego). Joanna Pocica płynnie przechodzi z roli Julii do roli Desdemony, duszonej właśnie przez Otella, czyli Krzysztofa Pluskotę, który z nieznanych powodów scenę tę gra komicznie. Może inaczej nie potrafi, ale po co mu wobec tego dawać zadanie ponad siły? Niezamierzonego komizmu jest tu sporo, a równie dużo aktorskiej nijakości; celuje w tym Andrzej Róg w odpowiedzialnych rolach Prospera i Leara (a także kogoś w rodzaju narratora), używający głównie rzewnych spojrzeń i rozkładania rąk.

Sceny, które mają być komiczne (w drugiej części), z kolei osuwają się w tani wygłup. Jest tu dużo "Burzy" i "Snu nocy letniej", więc można ku uciesze widowni z rozmachem poudawać pijanych albo zamroczonych czarami. Nieszczęsna odtrącona Helena ze "Snu" mówi do Demetriusza: "Jestem twoim psem", więc Beata Rybotycka udaje psa na całego: wywala język, kręci pupą, przykłada dłonie do głowy, że to niby uszy. Scena ta u Szekspira nie jest wcale śmieszna, ale Jasińskiego najwyraźniej bawi głupia kobieta łasząca się do faceta, który jej nie chce.

W skórach

Ten pasztet z topornie siekanego Szekspira rozgrywa się na podeście z trzema wielofunkcyjnymi taboretami (Desdemona na przykład układa się na nich jak na łóżku), a rozliczne czarno-białe projekcje mają uatrakcyjniać skromną przestrzeń. Aktorzy odziani są przeważnie w obcisłe skórzane kostiumy tu i ówdzie sznurowane (znany od lat chwyt na "współczesnego Szekspira"). Jest jeszcze sporo tandetnej muzyki, no i tytułowe wiedźmy (damskie i męskie), galopujące na metalowych miotłach, które można rozłożyć i mamy wtedy szkielety parasolek. Być może jest to komunikat, że reżyser jest świadom problemów współczesności (czarnego marszu z parasolkami). Ale nie można mieć pewności - poza tym, co to za komunikat: wiedźmy to te kobiety, które chcą czegoś dla siebie?

**

Scena STU. "Wiedźmy" wg Szekspira. Tłumaczenie: Stanisław Barańczak, scenariusz i reżyseria: Krzysztof Jasiński, scenografia: Justyna Łagowska, muzyka: Piotr Grząślewicz, Marcin Hilarowicz, animacje: Plankton / Paweł Czapla, Krzysztof Urbański. Premiera 21 stycznia 2018.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji