Artykuły

Barbara Sałacka: Zielono mi, czyli naturalnie

Realizator musiał obserwować aktorów, ustawiać kadry, kodować, miksować, znać się na montażu, odznaczać się refleksem, podzielnością uwagi, zdolnością szybkiego podejmowania decyzji. Wspomniane cechy miały przede wszystkim kobiety, więc też na początku wyłącznie one były realizatorami. Z BARBARA SAŁACKA, w 65 rocznicę jej debiutu w Telewizji Polskiej rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Ile lat pracowała Pani w TVP?

- Czterdzieści. Ostatnia moja realizacja odbyła się w 2000 roku. Jednak mój telewizyjny debiut był w 1953 roku. Byłam wtedy studentką Wyższej Szkoły Teatralnej i stało się to poza wiedzą władz uczelni, które nie zgadzały się na pracę studentów. Telewizja nadawana była wtedy raz w tygodniu, po kilka godzin. Pokazywano zestawy mini-scenek na różne tematy, rozmówki, recytacje, pogadanki. Potrzebny był im ktoś w rodzaju spikera, łącznika między poszczególnymi fragmentami programu. Zdecydowałam się na współpracę mimo groźby wyrzucenia ze szkoły. Przekonał mnie telewizyjny realizator, Marek Nowakowski. Powiedział, że w całej Warszawie jest zaledwie dziesięć odbiorników, w poza tym i tak mnie nikt nie rozpozna, bo będę ucharakteryzowana. Dodatkowo przekonał mnie sumą pieniędzy, za którą mogłam pojechać na narty w Zakopanem.

I nikt Pani nie poznał?

- Nie. Ucharakteryzowano mnie i pomalowano na zielono, tłumacząc, że to niezbędne ze względów optycznych. Aby na czarno-białym ekranie wyglądać naturalnie, trzeba było mieć twarz i dłonie, widoczne części ciała, pomalowane na zielono. Pamiętam, że przez te kilka godzin bardzo ścierpły mi nogi. Posadzili mnie bowiem na wysokim stołku, jako że kamery były wtedy usytuowane bardzo wysoko.

Kontynuowała Pani tę współpracę?

- Nie wtedy. Nie było okazji. Ponownie nadarzyła się dopiero w 1961 roku, po ośmiu latach. W międzyczasie pracowałam w teatrze, a także w tygodniku "Polityka", u Mieczysława F. Rakowskiego. Tam poznałam ważnego człowieka telewizji, Jerzego Pańskiego, który zaproponował mi spikerowanie. Szybko jednak przekwalifikowałam się na asystentkę reżysera. Początkowo robiłam sporo drobnych robótek i współpracowałam przy realizacji "Misia z okienka", popularnego programu dla dzieci. Później zrealizowałam i wyreżyserowałam wiele teatrów telewizji, w tym na żywo. Robiłam też liczne, sensacyjno-kryminalne przedstawienia teatralne, pamiętne "Kobry".

Jakimi cechami musiał odznaczać się wtedy realizator telewizyjny?

- Przede wszystkim refleksem, podzielnością uwagi, zdolnością szybkiego podejmowania decyzji. Realizator musiał obserwować aktorów, ustawiać kadry, kodować, miksować, znać się na montażu. Ta ostatnia umiejętność nie była zresztą od razu potrzebna, bo pierwsze telerecordingi, czyli urządzenia rejestrujące, nie dawały możliwości montażu. Nie można było realizować scen w różnej kolejności. Należało rejestrować całość widowiska, tak jak szło. Wspomniane wcześniej cechy miały przede wszystkim kobiety, więc też na początku wyłącznie one były realizatorami: Basia Borys-Damięcka, Ania Minkiewicz, Joanna Wiśniewska, Ewa Vogtman-Budny i ja.

Czyli praca była bardzo stresująca...

- Bardzo, w nieustannym napięciu. A przy tym przydarzały mi się rozmaite przykre przygody ponad-programowe. Na przykład pożar sztucznej trawy w studiu podczas realizacji teatru telewizji na żywo. Zniszczenie mojego prywatnego samochodu, niezłej marki, którego użyczyłam do realizacji. Było też zatrzymanie przez jakąś służbę specjalną mojej ekipy w plenerze i trzymanie nas przez wiele godzin do wyjaśnienia. Wzięto nas za szpiegów, bo cała nasza kierownicza trójka miała, niezwykłym zbiegiem okoliczności, tę samą dzienną datę urodzenia w dowodach osobistych - 24 stycznia. A były to czasy szpiegomanii.

Którą z sytuacji podczas realizacji na żywo zapamiętała Pani jako najbardziej stresującą?

- Pamiętam taką realizację Teatru Telewizji, kiedy omal nie doszło do pełnej kompromitacji na wizji. Jeden z aktorów omyłkowo przeskoczył tekst o kilka stron do przodu, chaos udzielił się reszcie aktorów, do tego coś stało się z dźwiękiem. W końcu udało mi się ten chaos opanować, choć wydawało mi się, że nie do końca. Gdy po zakończeniu pracy wychodziłam ze studia, nogi się pode mną uginały. To przypominało trochę pracę sapera, choć bez zagrożenia życia.

Widzowie zauważyli te trudności?

- Otóż proszę pana, nie. Wracam do domu i od progu wołam do rodziny: "Oglądaliście?". Potwierdzili. "No i co widzieliście?". "A co mieliśmy widzieć?" - pytają. "Ten bałagan, chaos" - mówię. Okazało się, że nic nie zauważyli. A przecież byli poniekąd zawodowcami. Mój mąż znał się na mojej pracy, a mama była dziennikarką.

Czyli, że efekt był w pełni profesjonalny, z pozycji widza nic się nie zdarzyło... Na to wyszło.

Dziękuję za rozmowę.

Barbara Sałacka - ur. 1932, realizatorka i reżyserka TVP w latach 1961-2000. Pracowała m.in. przy realizacji odcinków "Stawki większej niż życie" w wersji teatralnej (1965), spektakli Teatru "Kobra" (m.in. "Pan inspektor przyszedł"), a w TTV m.in. "Obrona Ksantypy", "Skok do Eldorado", "Jakub", "Cnota uciśniona", "Ameryka", "Elektra", "Gracze", "Ożenek","Henryk IV", "Lekkomyślna siostra", "Parady".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji