Artykuły

Czemu mi nie pomogłeś?

"Z miłości" Petera Turriniego w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Piotr Krzyżanowski w portalu austriart.pl.

Wypaleni w uczuciach, kłamiący w polityce, przerażeni utratą pracy, gubiący ludzkie cechy, a przede wszystkim głusi i ślepi, bo pozbawieni moralnych drogowskazów - tacy są bohaterowie sztuki Petera Turriniego "Z miłości" wystawionej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi.

Inscenizacja sztuki austriackiego skandalisty jest mocna, tak jak i silny jest oryginalny tekst w doskonałym tłumaczeniu Jacka Lachowskiego. Jest współczesna, dynamiczna i prawdziwa. Pozbawiona zbędnych dygresji i pseudointelektualnych dywagacji. Wyzbyta modnych, a często niepotrzebnych meandrów dekonstrukcji. Wierna oryginałowi, z ciekawymi rozwiązaniami scenicznymi, muzycznymi i scenograficznymi. Oszczędna. Ludzkie dramaty nie wymagają bowiem nadinterpretacji, a jedynie pokory. Brakuje mi w niej tylko lepszej gry niektórych aktorów.

Od czasów postnitzscheańskich zajadle dyskutujemy na temat obecności Boga; nie wiemy, czy istnieje, a jeśli już, kim jest - czy był człowiekiem? czy umarł? Bóg Turriniego trwa, ale nikt go już dziś nie potrzebuje, nikt się w niego nie wsłuchuje, nikt w nim nie widzi przewodnika. Jest smutny, niepotrzebny, opuszczony. A przecież jest Bogiem i stworzył świat. A przecież jest potrzebny dziś bardziej niż kiedykolwiek. W ludzkim zagubieniu, etycznym rozgardiaszu, estetycznym pomieszaniu. Turrinowskiego Boga słuchają i widzą wyłącznie dzieci, ale za ich niewinność przyjdzie im zapłacić najwyższą cenę. Boga widzą również upojeni seksem i współczesną technologią głupawi nastolatkowie, dla których jest on jedynie narzędziem wykorzystanym do ich egoistycznych celów, a nie do rozumienia. U Waldemara Zawodzińskiego Dobry Bóg jest upadłym dyrygentem opatulonym łachmanami zapuszczonego Pierrota, a co i przewrotne - jest ucharakteryzowaną na mężczyznę kobietą. W tej roli Bogusława Pawelec niejako poświadcza uniwersalizm Stwórcy. Bóg jest i męski, i żeński. Z drugiej zaś strony jego kobiecość świadczy o słabości tego, który wie wszystko, słyszy wszystko i może wszystko. W łódzkim teatrze Dobry Bóg nie ma siwej brody mądrości. Jest natomiast przygarbioną, androginiczną postacią, z której wydobywa się wydelikatniały głos zrezygnowanego Wszechmocnego. Sam Turrini w didaskaliach pisze: Dobry Bóg - stary mężczyzna. Zawodziński to odrzuca. Chce się wpisać, trochę na siłę, we współczesny dyskurs, ale zadawanie sobie pytania, upraszczając, czy Bóg był kobietą, jest, moim zdaniem, zbędne.

Sztuka Turriniego jest bardziej gotowym scenariuszem filmowym, niż tekstem stricte scenicznym. Składają się na nią 22 odrębne sceny. Prawie każda z nich stanowi oddzielną przestrzeń, tworzy własną scenografię. Akcja toczy się między szóstą rano a północą. W jeden krótki dzień. Wtedy dokonuje się zbrodnia. Ale to nie sztuka o morderstwie. - Dla nas nie jest to kryminalna historia o tzw. porządnym obywatelu, który sprowokowany przez okoliczności i żonę morduje i ją, i dziecko, ale historia o nas, ludziach drugiej dekady XXI wieku, którzy często pod wpływem presji rzeczywistości bywamy doprowadzeni na skraj wytrzymałości i niewiele dzieli nas od katastrofy - mówi reżyser spektaklu. Scenografią sztuki są mieszkania, komisariaty, strzelnice, metra, więzienia. Nie lada wyzwanie podczas 150-minutowego spektaklu teatralnego. Reżyser i scenograf w jednym poradził sobie z tym problemem najprościej i tym samym najlepiej. Na scenie widzimy pospolite, metalowe krzesła i stoły. Przestrzeń otoczona jest jakby miedzianą blachą, mieniącą się w świetle odblaskami nierówności i wzorów. Ma wiele wejść i wyjść. Z głośników wybrzmiewa głos niby komunikat z dworcowego megafonu, głos lektora - wszechwiedzącego narratora informującego widza, o której godzinie i gdzie akurat się znajduje.

"Z miłości" Turriniego jest dziełem z pogranicza groteski i tragedii. Reżyser zdecydował się na wzmocnienie scen tragicznych. Nie stworzył inscenizacji, z której, stawiając na gestykulację i intonację, wyłania się świat powszechnego rechotu, śmiania się dla śmiania, śmiania się dla zapomnienia, śmiania się dla stłumienia tego, co nas boli i z czym nie umiemy sobie poradzić bez przewodnika. W dramatycznej scenie między mężem a żoną, w której składa ona pocałunek w jego otwartą dłoń, potem zamyka ją i prosi swego wieloletniego partnera, by zobaczył, co z nich zostało, on zdziwiony, mówi, że nie ma tam już niczego. Reżyser stworzył na scenie przejmujący dramat, wzmacniając żartem jedynie kilka scen, cudownie zresztą zagranych przez Aleksandra Rudzińskiego i Roberta Latuska oraz Dorotę Kiełkowicz i Nadina Suleimana. Śmiech ma jednak stanowić jedynie narzędzie do osiągnięcia poważniejszego zamyślenia.

Doskonałe tragiczne kreacje stworzyły Katarzyna Cynke, Iwona Dróżdż- Rybińska i Grażyna Walasek. Bardzo dobra jest Dorota Kiełkowicz. Aleksander Rudziński i Robert Latusek są wyraziści. I tu właśnie dochodzimy do sedna. Najlepiej wydają się obsadzone i zagrane role epizodyczne. Główni bohaterowie, wyjąwszy oczywiście cudowną Oliwię Leńko, chyba muszą się rozegrać. Po premierze jest na to czas.

Zamordowane dziecko prosi Boga, by je ożywił. Zagubiona kobieta prosi mordercę, by ją zabił. Warto poznać świat Turriniego. Jest tak blisko nas. Rozsądnym i wyważonym głosem reżysera autor prosi nas, byśmy się obudzili. Najwyższy czas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji