Artykuły

Pusta ławka

"Ławeczka" w reż. Piotra Cyrwusa w Teatrze KTO w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Eliotowi

Najokrutniejszy nadmiar ławek w maju. Na której usiąść? Na której jaki los pisany? Tyle ich po zimie - a nie wiadomo, gdzie zad złożyć! Na której cię okradną? Na której zarżną? Na której zupełnie nic, potwornie nic, boleśnie nic w życiu twym kolejny raz się nie stanie? A na której pisane jest ci, pod świeżo rozkwitłą lipą, naprzeciw stawu głaskanego miejskim łabędziem - wysiedzieć szczęście? Co może się stać w pierwszym cieple sezonu na jednej z okrutnie wielu ławek, tak bardzo pustych po zimie?

Nie warto pytać. Wystarczy posłuchać pierwszych taktów opowieści Michaiła Bułhakowa. "Pewnego razu wiosną, w porze niesłychanie upalnego zmierzchu, pojawiło się w Moskwie nad Stawami Patriarszymi dwóch obywateli. (...) Znalazłszy się w cieniu z lekka już zieleniejących lip, pisarze ruszyli na wyścigi ku pstrokatej budce z napisem "Piwo i napoje orzeźwiające". Właśnie. Za chwilę do obywateli podejdzie demon. Po czym w Moskwie odbędzie się powtórkowa lekcja losów ciemności na Ziemi. Wystarczyło w upale usiąść na ławce pod lipą... Kto by pomyślał, że tak mało wystarczyło?

W "Ławeczce", teatralnej sztuce Aleksandra Gelmana - podobnie. Świeża, wiosenna, może już letnia ławka, jedna z nieprzeliczonych świeżych ławek parkowych, pod jakimś drzewem, w jakimś upale moskiewskim. On, normalny nikt, przez Piotra Cyrwusa grany - usiadł. Akurat na tej. Mógł na stu innych - wyszło, jak wyszło. Nie, tym razem nie przyjdzie demon. Przyjdzie tylko Ona (Iwona Konieczkowska). Tylko? Początek jest bardzo realny, z ławki, z życia wzięty. Tak się mówi. Tak się tylko łatwo mówi, bo w teatrze pokazać kawałek tak bardzo realny - to zawsze sprawa mistrzostwa skrajnego.

Nie ma co odwlekać egzekucji - Cyrwus i Konieczkowska padli prędko, w góra dziesiątej minucie. Prawdziwi być przestali - nim prawda tekstu Gelmana głowę zaczęła podnosić. U Gelmana mężczyzna i kobieta - on po przejściach, ona też - włóczą się alejkami parku, wypatrują ławek, na których rezyduje ktoś pojedynczy. Marzą - chodząc i wolnego miejsca przy kimś przypadkowym szukając. A nuż przypadkowy ktoś okaże się całe życie szukanym ciepłem? A nuż uśmiechnie się uśmiechem wyczekiwanym? A nuż ten ktoś dotknie dłoni jak nikt wcześniej nie dotknął? I rzeczywiście - On siada, a za chwilę Ona się przysiada. I brzdękają słowa płochliwe. I enty raz nic z tego nie wyjdzie. I co - jest histeryczne cierpienie?

Otóż - nie. Gelman idzie po śladach mistrzów - Czechowa, Bułhakowa, Gogola. Słowem - żadnej pensjonarskiej histerii, w ogóle żadnej histerii. Nie udała się miłość na ławce? Ściślej - na tej ławce, przypadkowo wybranej, nie zaczęła się miłość wytęskniona? No, nie zaczęła się. Było ciepło, ale On jednak wróci do żony. A Ona mimo wszystko nie będzie rwać włosów z głowy. Na napisanej ławce Gelmana On i Ona wymieniają się słowami dawno spłowiałymi. W zdaniach tych - trochę kłamstewek, trochę nic nie znaczącej prawdy.

On i Ona szczebiocą, mruczą, wzdychają, wybąkują mniej lub bardziej tandetne komunały o życiu ciężkim. Ale jak u Czechowa, Gogola, w dialogach Bułhakowa - tekst istotny, naprawdę potężna opowieść jest cichym dnem tekstu na scenie szczebiotanego oficjalnie. Wiem, truizm recytuję, ale cóż począć, skoro właśnie śmierć tego truizmu to sedno mizerii pokazywanego w Teatrze KTO dzieła? Aby w "Ławeczce" zachlupotały wszystkie jej cierpkie soki - zagrać trzeba właśnie dno milczące. Słyszalne sylaby należy wygłaszać na bardzo wymownych ciemnościach przemilczanych.

Jak w najświetniejszych opowieściach realistycznych - wszystko, co w tych dwojgu, kolejny raz wzajem muskających się na parkowej ławce, jest tęsknotą, rezygnacją, brakiem złudzeń co do przyszłości, i wreszcie tą iście dziecięcą ufnością w szansę szczęścia, która to szansa okaże się rytualnym, dawno przez nich przewidzianym fiaskiem - wszystko to jest u Gelmana jakością niewypowiedzianą. I co?

W "Ławeczce" przez Cyrwusa wyreżyserowanej pod słowami - nie ma nic. Godzinę i dwadzieścia minut trwa sceniczne spotkanie. I pusty jest to czas. Pusty jak każdy fałsz. Mówią coś, Cyrwus i Konieczkowska wciąż jakichś słów się czepiają - ale z rozpaczy. Ze zwykłej aktorskiej bezradności, a nie, by jako On i Ona przemycić choć okruch swych sekretnych pragnień. Nie ma w nich żadnej urody ludzi przeciętnych, co z wiosną pragną głowę unieść, choć na chwilę. Monotonna recytacja. To wszystko, co dają. Jak na ludzi, którzy przecież nie wczoraj szkołę teatralną kończyli - zdumiewająca płaskość intonacji, gestu, twarzy. Zawstydzająca pustka oka.

Słowem, na zydlu w KTO tkwiłem i gapiłem się na sceniczną ławkę, na której nie było żadnej opowieści. Na domiar złego (czyżby Cyrwus z góry przeczuł finalną martwotę dzieła?) artyści, pewnie by nas i siebie obudzić, odśpiewywali pieśni Włodzimierza Wysockiego. Jeśli o tekst Gelmana idzie - odśpiewywali je ni z gruszki, ni z pietruszki. Ławkę zmienili w gadżet z dość łzawego varietes.

Żal. Owszem - realizm jest poetyką dla wybranych. Nie inaczej - tylko nielicznym udaje się, wychodząc od byle ławki z życia wziętej, dojść do fantastyczności tak niezapomnianych, jak u Bułhakowa igrce piekła na ziemi, albo u Gelmana cichy skowyt miłości, co żadnych szans nie miała. Żal, że Cyrwusowi i Konieczkowskiej prosta siła czystego realizmu aktorskiego nie wyszła, bo w czasach teatru ociekającego aktorstwem typu: "prawą stopą za lewe ucho" - realizm czysty mógłby ukoić mordęgę obcowania z artyzmem cudacznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji