Artykuły

Paweł Audykowski: Aktorstwo to forma oddechu

- Teatr ma specyficzną atmosferę, która mi odpowiada. Jest swego rodzaju enklawą, kloszem, który może być bardzo miłą przystanią - rozmowa z aktorem Teatru Nowego w Łodzi.

Bohdan Gadomski: Karkołomna jest pana najnowsza rola w Teatrze Nowym. Ile każdorazowo kosztuje pana jej zagranie?

Paweł Audykowski: Dwie koszule potu, zakwasy po wykonanym szpagacie, hektolitry tlenu przepuszczonego przez płuca, bo mówię, tańczę, skaczę, poruszam się w bardzo szybkim tempie po scenie. Co jest najtrudniejsze w tej roli?

Zachowanie dyscypliny umysłowo-fizycznej, żeby słowo poszło w odpowiednim momencie, w korelacji z ruchem, do odpowiedniego adresata i w odpowiednim rytmie. Lubi pan grać w farsach i komediach?

- Bardzo lubię, bo odbiór jest natychmiastowy. Widz nie myśli o sztuce w domu. Jak coś jest trafione, aktor natychmiast otrzymuje informację zwrotną. Farsa daje tę niezwykłą możliwość.

W Teatrze Nowym w Łodzi takie sztuki, jak "Ślubu nie będzie", są rzadkością i zagranie w farsie nie jest dla aktorów zbyt powszednie, jak w Teatrze Powszechnym.

- Gram w tym teatrze także w innej farsie "Czego nie widać", nazywanej niekiedy Farsą Fars. Nasz kurs repertuarowy zwraca się w kierunku komedii, bo żeby opłacało się zagrać "Czekając na Godota", to teatr musi wystawić trzy, cztery razy komedię. Granie fars i komedii przy pełnej sali gwarantuje możliwość wprowadzenia do repertuaru ambitniejszych pozycji.

Jakie role w tej sytuacji gra pan w bieżącym repertuarze teatru?

- Gram Timothy'ego Roystona Westerby'ego w "Ślubu nie będzie", Carlosa Bueno w sztuce "Metoda Gronholm", Rogera Trampelmaina w "Czego nie widać", inspektora Troutona w "Mayday", doktora Krausse w "Fabryce Muchołapek", świnkę Geb-Geb w "Doktorze Dolittle".

Jaką rolą zadebiutował pan w teatrze?

- Rolą młodego pasterza w "Zimowej opowieści" Szekspira, w reżyserii B. Hussakowskiego, na scenie Teatru im. S. Jaracza w Łodzi w 1995 roku. Byłem wtedy na IV roku studiów.

Pracował pan we wszystkich łódzkich teatrach. Co zadecydowało o tych zmianach miejsca stałej pracy?

- Sama chęć zmiany, możliwość znalezienia się w innym repertuarze i chęć poznania innej wrażliwości reżyserów, rozwój warsztatu poprzez kontakt z nowymi kolegami aktorami. Każde spotkanie z kimś nowym budzi pewien niepokój, ale jest niezmiernie pobudzające twórczo i rozwijające.

Czuje się pan przede wszystkim aktorem teatralnym?

- Tak, bo moje losy tak się potoczyły, że mam mnóstwo ról teatralnych. Moje CV zawiera blisko 60 ról teatralnych. Teatr ma specyficzną atmosferę, która mi odpowiada. Jest swego rodzaju enklawą, kloszem, który może być bardzo miłą przystanią.

Ale gra pan także w filmach i serialach.

- Gram mniejsze role, ale traktuję je jako równorzędne, rozwijające warsztat aktorski, pomocne również w teatrze. Konieczność maksymalnego skupienia się do ujęcia w filmie przekłada się bezpośrednio na umiejętność utrzymania takiej samej głębokiej koncentracji przez dwie godziny egzystencji na scenie teatralnej.

Dwa lata grał pan Tomasza Rozłuckiego w "Klanie". Ale wątek z panem zniknął.

- Mój wątek się skończył, temat stalkingu, który niosłem w serialu, został zasygnalizowany widzowi, więc moja postać stała się niepotrzebna i została zamordowana. Odnoszę wrażenie, że scenarzyści nie bardzo wiedzieli, co mają dalej zrobić z moim bohaterem, jak go rozwinąć. Przez chwilę pojawił się pomysł, żebym stał się członkiem organizacji przestępczej. Ale ostatecznie wycofano się z tego pomysłu.

Był to ciekawy materiał aktorski?

- Trudny, oparty na subtelnościach, postać niejednoznaczna, wielowymiarowa. Tomasz był ciekawy i tajemniczy. Górował tym samym nad jednoznacznie dobrymi bohaterami, jako materiał aktorski umożliwiający stworzenie prawdziwego człowieka z krwi i kości.

A Zbyszek Malinowski z serialu "Na Wspólnej"?

- Ciekawszy materiał aktorski, bo to on był podmiotem różnych problemów, boksował się z życiem, podczas gdy Rozłucki z "Klanu" te problemy tylko generował. Zbyszek musiał stanąć wobec trudnych wyborów, podejmować niełatwe decyzje, miał wiele chwil zwątpienia i wahania. Ta rola dawała mi pewną rozpoznawalność, ludzie zatrzymywali mnie na ulicy, chcieli robić sobie ze mną zdjęcia. A partner Ilony z filmu "Ultrafiolet'?

- To postać z potencjałem do rozwoju, ale o ewentualnej kontynuacji serialu w drugim sezonie zadecydują producenci z AXN. Ilona jest bratową głównej bohaterki Oli i w obronie własnej, jak twierdzi, zastrzeliła swojego męża. Teraz żyje w domu zabitego z nowym partnerem, czyli ze mną. Nie wiemy, czy było to zabójstwo, czy samoobrona, a moja rola w całej sprawie też jest niezwykle tajemnicza.

Czym jest dla pana granie?

- Jest to forma oddechu od codziennego życia. Wszyscy chcielibyśmy znać swoją przyszłość, a na scenie wszystko zawsze kończy się przewidywalnie -przynajmniej dla nas, aktorów. Dzięki graniu następuje również pewne oczyszczenie się, uwolnienie energii, wgląd w siebie.

Kim byłby pan, gdyby nie był aktorem?

- Życie mnie kierowało na marynarza - miałem zdawać do Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Ostatecznie żegluję na desce surfingowej. Morze i wiatr to moje żywioły. Z perspektywy dnia dzisiejszego mógłbym być pielęgniarzem przewijającym noworodki na oddziale w szpitalu. Kiedy urodził się mój pierwszy syn, znalazłem się w pokoju, w którym noworodki się wygrzewały w inkubatorach i poczułem się, jakbym był w niebie wśród aniołków.

Podobnie odebrał pan narodziny drugiego syna?

- Gdy człowiek zaczyna się opiekować drugą małą, bezbronną istotką - mięknie, staje się czulszy, bardziej empatyczny. Zacząłem wzruszać się na filmach...

Co pan zrobi, gdy synowie powiedzą pewnego dnia, że chcą być aktorami?

- Są chłopcami w wieku szkolnym i przedszkolnym - mają jeszcze czas. Kiedy podejmą decyzję, ja będę już innym człowiekiem - nie wiem, jak się zachowam. Ale dzisiaj powiem, że nie mam pewności, czy życzę im tego, aby zostali aktorami. To nie jest łatwy zawód, a ponadto wielce niesprawiedliwy, nie ma jednoznacznych kryteriów oceny, a aktorzy pracują na najdelikatniejszej strukturze swojej osobowości, bez żadnej ochrony przed dość szorstkim, często brutalnym światem zewnętrznym. Nie życzę im tego.

Synowie mają niezłe wzory, wszakże pana żona też jest aktorką.

- I to jaką!!! Daleko mi do niej! A jeśli chodzi o wzorce - istnieją również ciemne strony tego zawodu i chłopcy również je dostrzegają. Myślę, że starszy syn zaczyna rozumieć wszystkie te mankamenty, bo żyje z nami i dostrzega nie tylko blaski, ale również cienie uprawiania tej profesji. Ta ciemna strona może ich zniechęcić do wyboru zawodu aktora.

Wasz dom wypełniony jest rozmowami o pracy?

- Rozmawiamy o naszej pracy i często sobie pomagamy, bo jest to nieuniknione, staramy się wspierać. Mamy komfortową sytuację, bo nie funkcjonujemy w jednym teatrze. Drugie z nas pełni funkcję odgromnika, pocieszyciela. Ten dystans jest bardzo pomocny.

Co pan najczęściej robi, gdy nie gra?

- Dbam o swój rozwój fizyczny i mentalny. Uprawiam wiele sportów, by zachować siłę, dobrą kondycję. Uczę się programować strony internetowe. Pływam, ćwiczę jogę, wyszukuję informacje w internecie na temat umysłu człowieka i wracam do czytania, ostatnio Lema. Odrabiam lekcje z dziećmi.

***

PAWEŁ AUDYKOWSKI jest absolwentem wydziału aktorskiego PWSFTviT w Łodzi. Na koncie ma wiele ról filmowych i telewizyjnych. Pamiętamy go z "Prawa Agaty", "Komisarza Aleksa", "Klanu", "Na Wspólnej". Aktor Teatru Nowego w Łodzi. Ostatnio znakomicie zagrał rolę Timothy ego Roystona Westerby ego w komedii "Ślubu nie będzie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji