Artykuły

"Krakowiacy i Górale" jeszcze raz

19 lipca br. Teatr Wielki zaprezentuje premierę "Krakowiaków i górali" Wojciecha Bogusławskiego. Utwór ten powstał w przededniu Powstania Kościuszkowskiego i uważany był powszechnie za "pobudkę do rewolucji". Łódzka publiczność była świadkiem pierwszej po wojnie inscenizacji "Cudu mniemanego..." dokonanej przez Leona Schillera w Teatrze Wojska Polskiego. Obecną inscenizację przygotowują Jan Skotnicki i Jan Uryga.

- Jakie są, zdaniem Panów, trwale wartości tego utworu? Czy są to tylko wartości historyczne?

Jan Skotnicki - Nie wiązałbym "Krakowiaków i górali" tylko z sytuacją polityczną Polski i Warszawy z końca XVIII wieku. Nie dochował się przecież pierwotny rękopis, a wiadomo, że Bogusławski wprowadzał później wiele zmian. "Krakowiaków" wystawiał kilka razy i zawsze coś tam dodawał na jakąś okazję - był przecież wspaniałym politykiem. Zbliżony do kręgów wolnomularskich miał określone poglądy na problem wojny i pokoju oraz rolę ludzi światłych w społeczeństwie.

"Cud mniemany" jest przede wszystkim opowieścią o mądrym człowieku. wywodzącym się z ludu i lud ten rozumiejącym, o człowieku, który pogodził dwie zwaśnione grupy społeczne. I to jest właśnie trwała do dziś wartością tego utworu. Nie na darmo jest to, jak sądzę, utwór o krakowiakach i góralach, a nie na przykład o mieszkańcach Mazur i Kujaw. Bogactwo folkloru krakowskiego stanowiło o kulturze tej ziemi. Natomiast tuż la miedzą istniała terra incognita - dziki region górski, którego nikt dobrze nie znał i który różnił się zasadniczo od całej Polski. Trzeba pamiętać, że był to region ludzi nie mających nic wspólnego z pańszczyzną, wolnych ale i biednych. Jest to więc utwór o konflikcie dwóch kultur i o człowieku, który pogodził dwie zwaśnione grupy społeczne.

Nie wolno zapominać, że "Krakowiacy i górale", to śpiewogra, a więc o treści tej sztuki nie decyduje tylko tekst. Stefaniemu udało się ukazać krakowski folklor muzyczny lepiej aniżeli góralski.

Jan Uryga - Stefani nie mógł dobrze znać rdzennego folkloru tatrzańskiego. Folklor podgórski znał lepiej. Mógł się z nim zetknąć na jarmarkach w Suchej Beskidzkiej, Limanowej, Piaskach czy Wieliczce, najdalej w Krakowie. Toteż ogromna część wysiłków w pracy nad naszym spektaklem związana jest z uwiarygodnieniem góralskiej muzyki.

- To znaczy?

Jan Uryga - Opierając się na Stefanim i Kurpińskim, a także na autentycznych motywach góralskich, prawie nie zmieniając rytmiki i porządku poszczególnych pieśni, Franciszek Barfus opracował jak gdyby zupełnie nową muzykę. Brzmi ona trochę jak cytat. Jest instrumentowana na kapelę góralską i wykonywana przez nią na scenie. Trzeba więc było "uzgodnić" sposób poruszania aktorów z rytmem muzyki i uwzględnić obecność kapeli - np. przed kolejnymi występami grajków bohaterowie sztuki wpłacają pieniądze do kiesy muzyków. Jest to zabawa zgodna ze zwyczajami tego regionu.

Jan Skotnicki - W ogóle staraliśmy się wyczyścić ów folklor góralski. Tę sprawę dostrzegliśmy już w pracy nad "Krakowiakami i góralami" w 1970 roku w Nowohuckim Teatrze Ludowym.

Kiedy sięgnęliśmy do historii kostiumów okazało się, że górala w tym czasie nie nosili kolorowych zbójnickich ubiorów.

Jan Uryga - Górale chyba nigdy nie nosili tak pięknych, acz szalenie niewygodnych w ich zbójnickiej działalności strojów. Wysoka zbójecka czapa, bogaty pas, liczne ozdoby - tak chyba najpierw ubrano tajemną moc - wiatr halny, który przybywał z gór. Potem zaczęto tak wyobrażać sobie postać zbójnika. No i przede wszystkim pod ówczesny Kraków zbójcy nie mogliby przyjechać w pełnym "rynsztunku bojowym", nie obawiając się policji.

- A czy za cenę zgodności z prawdą historyczną nie ucierpi w tym spektaklu jego walor wizualny?

Jan Skotnicki - O, nie! To w [...] jest chyba nawet bardziej [...]. Dysponujemy wielka sceną, ogromnym zespołem aktorskim, który na tej scenie można ciekawie komponować.

- Jan Uryga - Scenograf, Marian Stańczak, osadził spektakl w czasie wiosny, choć na ogół zwykło się uważać, że akcja "Cudu mniemanego" dzieje się latem. Okres żniwny, praca w polu - wszystko to nie sprzyjało tak wielkim uroczystościom jak zaślubiny. Z reguły wesela odbywały się wiosną. Natomiast wczesna zieleń, kwitnące sady i kontrastujące na tym tle czarno--białe kostiumy góralskie i krakowskie - błękitno-czerwono-białe znakomicie podkreślają stronę wizualną inscenizacji.

- Wielka scena tego teatru ma więc dla Patiów wiele zalet. Sądzę jednak, że nastręcza również i trochę kłopotu. Wymaga szeregu zabiegów inscenizacyjnych.

Jan Skotnicki - Tak. Utwór ten nie jest napisany na scenę operową, co powoduje zasadnicze trudności - trudności czysto dramaturgiczne. Sceny masowe przeplatane są bardzo indywidualnymi scenkami aktorskimi, a cały akt IV rozgrywa się tylko między sześcioma osobami. Jak na tę scenę to za mało. Mieliśmy więc dwie koncepcie inscenizacyjne do wyboru. Albo kameralną, albo wielką fetę. Okazja 30-lecia, środki jakie nam tu dano do dyspozycji, to wszystko powoduje, iż kierujemy naszą inscenizację raczej w stronę tego, co nazwałem wielką fetą. Ale to z kolei zmusza nas do uwzględnienia owych trudności dramaturgicznych utworu. dokonywania zmian czy wręcz "faszerowania" sztuki tak, by soliści mogli się wyśpiewać. Ponadto nie uważamy tej inscenizacji za ostateczną. To utwór otwarty. Opracowana jest bardzo pięknie warstwa tekstowa, warstwa muzyczna zaś nie jest ostatecznie skodyfikowana.

- Inscenizacja "Krakowiaków i górali" będzie, szczególnie w Łodzi, okazją do porównań z tamtym pierwszym, w powojennej Polsce, wystawieniem sztuki Bogusławskiego. W jakim stopniu korzystają Panowie z wzorca inscenizacji Leona Schillera.

Jan Skotnicki - Schiller przywrócił "Krakowiaków i górali" polskiej scenie. Nie można odstąpić od jego wizji scenicznej, bo nie można odstąpić czy zmienić zasad dramaturgii, które on przecież w utwór Bogusławskiego wprowadził. Trzeba jednak pamiętać o tym, że inscenizacja Schillera powiązana była z konkretną sytuacją społeczno-polityczną wyzwolonej Polski. Wszystkie następne powtórzenia tej inscenizacji już nie osiągnęły takiego sukcesu. Oderwane od wspomnianej sytuacji i od wielkiego reżysera zdały się być martwe.

Schiller wprowadził wiele pieśni. Niektóre uwzględniliśmy zgodnie z prawem "wyczyszczenia" nierówności kompozycyjnych utworu Bogusławskiego. Zachowaliśmy, trochę na życzenie zespołu, zupełnie ahistoryczny wtręt w postaci "Pieśni Kosynierów" Anczyca i Hofmana, która przecież powstała blisko 100 lat po "Krakowiakach". Zastanawialiśmy się czy nie dopisać kupletów o 30-leciu, tak, jak to zrobił Schiller wprowadzając do swojej inscenizacji tematy aktualne w powojennej Polsce. Czyż jednak nie urzeka nas wystarczająco swoją naiwnością i prostotą autentyczny tekst Bogusławskiego? Nic lepszego nie napiszemy jak to, co on napisał. "Poczciwość, wierność, miłość i zgoda niechaj pod naszym dachem panuje". Cóż tu można lepszego dodać? Dlatego w warstwie tekstowej staraliśmy się raczej powrócić do wersji oryginalnej.

Jan Uryga - W warstwie muzycznej, w ruchu scenicznym i grze aktorów pragniemy jak najbardziej zbliżyć się do autentycznego folkloru.

- Śpiewogra - ten gatunek jest ostatnio coraz bardziej popularny. W czym upatrują Panowie źródło tej popularności?

Jan Skotnicki - śpiewogra była i jest popularna od wielu wieków. To znaczy - są w historii teatru okresy, kiedy ważny jest tekst i teatr mówiony. Są to okresy gwałtownych przemian społecznych, kryzysów, rewolucji. W chwilach spokoju i stabilizacji powraca się do teatru muzycznego i wszyscy zachwycają się "Snem nocy letniej" przerobionym na operę. Przy zabiegach tego typu wartości humanistyczne utworu gubią się w inscenizacyjności, śpiewie, bogatych kostiumach. Nie jest to oczywiście żelazną regułą, bo na przykład "Hair" jest muzycznym przedstawieniem, które stoi w opozycji do całego muzycznego teatru. Ale to musical, którego nie należy mylić ze śpiewogrą. Śpiewogra jest polskim gatunkiem (mimo kalki z niemieckiego - Singspiel), bo przywiązujemy do tego terminu określone treści. Śpiewogra jest utworem, w którym wartości ludowe czy narodowe kultury polskiej są najistotniejsze.

- Te ludowe i narodowe treści mają specyficzny wpływ na klimat przedstawienia. Po prosta jednoczą scenę i widownię we wspólnej zabawie.

Jan Uryga - I to wpływa na popularność śpiewogry. Przyciąga ludzi do teatru.

Jan Skotnicki - Bo takie są również i źródła teatru. W naszym wypadku opierają się przecież na wielu obyczajach, zabawach, festynach, weselach, pogrzebach. A te zawsze odbywały się we wspólnym kręgu uczestników. My staramy się przenieść ów krąg na scenę pudełkową i dziwimy się, dlaczego to nie zawsze się udaje. Tym bardziej trudno jest tu pokonać tradycje opery, która jest przecież formą rozrywki ustabilizowanego społeczeństwa - siadającego w wygodnych fotelach i oglądającego sceniczny świat. Przecież aż się prosi zbliżyć miejsce gry do widowni. A w gmachu opery rozdziela je jeszcze kanał. Nie jest to oczywiście naczelnym naszym pragnieniem, ale ową wspólnotę sceny i widowni w śpiewogrze pragnęlibyśmy również wykorzystać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji