Teatr
Bawimy się gdzie indziej, co innego jest naszym sumieniem, nie w teatrze się szkolimy. W końcu jaki procent ludzi w wielomilionowym, zdemokratyzowanym społeczeństwie ogląda teatr? - pisał Erwin Axer w "Kłopotach młodości, kłopotach starości".
Wytruto ryby, drzewa umierają w lasach, a sarny i zające, które nocą przebiegają drogę samochodom, nie są dzikimi zwierzętami. Wszystko, co się dotąd uchowało, ma smak chloru, aniliny, siarki; woda w jeziorze, trawa na łące są radioaktywne, każdy to już widzi. Ludzie mają inne ręce, inne oczy, inny głos. Tyle że nie każdy to widzi. Nie ulega wątpliwości, że zgodnie z przewidywaniami pesymistów czy też optymistów również sztuka, a przynajmniej to, co od trzech tysięcy lat przyzwyczailiśmy się uważać za sztukę, przestaje istnieć. Powielamy filmy mechanicznie sporządzone, sztanca, schemat zastępuje twórczość architekta, fotograf staje się portrecistą, magnetofon producentem dźwięków.
W tej sytuacji my, którzy bez maszyn i przyrządów co dzień z rana w pustej sali przygotowujemy się do starego jak świat procederu, którzy co wieczór w sali gorącej od spojrzeń i oddechów ten proceder praktykujemy, jesteśmy ostatnimi obrońcami Okopów Świętej Trójcy, Napoleonami z Notting Hill.
Jesteśmy - co tu ukrywać - konserwatystami. Wszystko, co w naszej sztuce nowe i najnowsze, jest jak wiadomo stare i najstarsze. Tylko to, co dostatecznie przestarzałe, jest stosunkowo nowe. Jako konserwatyści powinniśmy być tępieni. Tymczasem popiera się nas. Urządza się festiwale i obchody, wynagradza sowicie reżyserów i aktorów, bogatymi dotacjami obdarza teatry. Niesłusznie!
Sądzę, że działają jeszcze stare mechanizmy - wszczepiona w krew społeczeństwa przez warstwy, które odeszły, wiara w teatr świątynię, teatr arenę sądową, teatr sumienie narodu, miejsce zabaw, wesołości, wreszcie szkołę powszechną.
Wszystko to nieprawda. Bawimy się gdzie indziej, co innego jest naszym sumieniem, nie w teatrze się szkolimy. W końcu jaki procent ludzi w wielomilionowym, zdemokratyzowanym społeczeństwie ogląda teatr?
Oglądamy mecze piłkarskie, widowiska jam-session, panoramiczne produkcje filmowe i przede wszystkim telewizję. Telewizję, w której na jednym podeście z wielkim aktorem staje parodysta małpujący drugiego wielkiego aktora, a szeroka publiczność nie bardzo odróżnia parodystę od parodiowanego, na równi z nimi, a raczej wyżej od nich ceniąc bohatera popularnego serialu.
Piłka nożna, boks, telewizja i kino, sztuki wieku XX i XXI zasługują na naszą baczną uwagę. Od nich zależy przyszłość. Większe znaczenie od którejkolwiek premiery w którymkolwiek z teatrów ma kultura sportowa piłkarzy "Górnika" przyjazd, pożal się Boże, Mireille Mathieu, na której będą się teraz wzorować nasze amatorskie pieśniarki zawodowe, i poziom dowcipów Małżeństwa doskonałego, które ma wszelkie szansę zastąpienia kabaretu.
W tej sytuacji rację ma stanowczo Grotowski. Po pięciu, po dziesięciu, powinniśmy w małych salkach, w grupach wtajemniczonych, jawnie lub w konspiracji ćwiczyć prastare rękodzieło, czekając naszej chwili. Niech wirtuozi filmów zdobywają światową sławę, niech sięgają po laury Jamesa Bonda i Brigitte Bardot. Niech mistrzowie sceny mierzą siły swoje z mistrzami telewizyjnej estrady. Bóg z nimi. Niech się cieszą uśmiechami ekspedientek, rzadkim towarem wydobytym spod lady, niech towarzyszą im zachwycone głosy licealistów wołających o autografy, niech zawsze będą dla nich polsilvery w budkach "Ruchu". Niech synonimem ich nazwisk staną się imiona kreowanych postaci filmowych. Zazdrościmy im, ale będziemy czekać.
Aż kiedyś - kiedy piłkarze nasi osiągną formę Brazylijczyków i formy wychowanków Oksfordu, kiedy Fedorowicz błyśnie smakiem Chevaliera, kiedy Stanek zaśpiewa jak Piaf, rodzina Matysiaków dorówna rodzinie Buddenbrooków, wszyscy zaś w Stawce i Czterech pancernych dojrzą rozrywkę na kształt Świętego i Bonanzy, zamiast epopei narodowej - wyjdziemy z nor i piwnic, w nadziei że nadszedł znowu czas dla złożonej i prostej sztuki teatru. Czas dla poetów i aktorów. Zajmiemy z powrotem ogromne sale i zaczniemy grać Hamleta i Wesele, Moralność pani Dulskiej i Czekając na Godota, i wiele innych starych i nowych sztuk. Będziemy pieszo chodzić w powietrzu, płynąć po ziemi i latać po wodzie - przy akompaniamencie prawdziwej polszczyzny, dźwięcznej, gorzkiej i słodkiej, a nade wszystko słyszalnej i zrozumiałej. Takiej, jaką dziś jeszcze mówią niektórzy ludzie.
Wtedy stanie się cud. Zbiegną się zdumieni i zasłuchani kioskarze, pozostawiając bez ochrony stosy polsilverów, wybiegną z kin licealistki i ekspedientki, przyjdą majstrzy i terminatorzy.
I pozostaną z nami na zawsze. Być może wtedy właśnie architekci zaczną na nowo wznosić domy na miarę własnej fantazji, artyści będą projektować miasta i mosty, wyrosną nowe lasy i w nich prawdziwe sarny. Woda będzie miała z powrotem smak wody.
Stare na nowy sposób stanie się nowym, nowe okaże się starym. Tak bywa w bajce, i tak czasami zdarza się naprawdę.
---
czerwiec 1969
Erwin Axer, "Kłopoty młodości, kłopoty starości", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 119-122.