Artykuły

Cztery nogi snu

"Łoże" w reż. Karoliny Szymczyk-Majchrzak w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Dobrze jest się położyć po mordędze. Bardzo dobrze jest w teatrze trafić na mebel gaszący twój sceptycyzm co do godzin czekających cię tuż po wyjściu z teatru. Ujrzałem taki mebel! Na scenie przy ul. Sarego 7 zobaczyłem łoże w "Łożu" Sergi Belbela. To był ogrom dobrej miękkości. Wielkie jak moja kuchnia wyro ocalenia!

Zobaczyłem i wiem już, że jednak są na świecie przedstawienia, co w trakcie swego trwania pozwalają widzowi roić o miękkościach po finalnej kurtynie, o uldze, a nie tylko o rychłej, bezlitośnie wsysającej czerni bolesnej, pełnej ostrych głazów. Wiem już niezbicie, że teraz na widowniach tkwiąc, spokojnie marzyć mogę o niedalekiej miękkości pod bydlęco umordowaną w Świątyni Sztuki głową. Mam pewność, że ukojenie się dokona, gdy tylko wyląduję na swym tapczanie. Dokona się niechybnie, choćbym wcześniej nie wiem jak skutecznie na widowni zdechł z nudów i rozpaczy!

Nadzieja zatem. Podsycanie nadziei na słuszną nagrodę. Tak interpretuję piękno babilońskiego wyra kwadratowego, co w wyreżyserowanym przez Karolinę Szymczyk-Majchrzak dziele prawie całą - choć niestety niecałą! - scenę przy ul. Sarego 7 wypełniło. Tak czytam sens całej wstrząsającej opowieści o meblu, który chyba gryzie. Gryzie lub też - bo ja wiem co? - niesmaczne piętna na tyłkach wypala. W każdym razie coś złego czynić musi, skoro stary chłop i stara baba lękają się na nim usiąść. Jeszcze wrócę do tego.

Całą tę godzinę z okładem pojmuję jako rozwleczony szept, jako otuchę, jako krzyżyk na powrotną drogę do domu: "Nie lękaj się, nie przepadniesz w ciemnościach pełnych ostrych głazów... Pocierp, jeszcze ździebełko pojęcz, a dane ci będzie ukojenie... Wszystkiego godzina tylko - a położysz się... Legniesz, westchniesz - i minie ci żyła trzeszcząca na szyi... I przyśni ci się, że Belbel ma głowę Becketta... Bądź dzielny, wytrwaj, a będzie ci dany - brak mnie!".

Zaiste - w środku mordęgi przemycona nadzieja bliskiego zniknięcia mordęgi! Głównie za sprawą monstrualnego, pięknego mebla na scenie, "Łoże" Szymczyk-Majchrzak operuje takim właśnie autotematyzmem ciekawym - w każdej minucie trwania skrajnie męczącego odsyła mnie ku rychłej chwili, kiedy już nie będę musiał oglądać "Łoża" Szymczyk-Majchrzak. Nie powiem, sprytny koncept. Aż wypada wyznać: do końca wytrwałem tylko z powodu tej szczerości!

Jakby nie babilońskie wyro ocalenia, co mnie odsyłało do mego tapczanu - poległbym w dziesiątej minucie. No bo jak, powiedzcie sami, jak osobnik w miarę normalny zdzierżyć ma taki oto zestaw uroczych konceptów bodaj komediowych?

Facet i baba - już dawno nie dzieci - a boją się nowo zakupionego łóżka. Pietra mają, więc spraszają następną babę i chłopa następnego, by wyro stestowali, ale ci też jakby się lękają. Nie chcą mebla tknąć. Owszem, ten drugi chłop jest gejem... Szkoda dalej gadać. Tak z grubsza ubaw jest klecony od początku do końca. O co Belbelowi szło? Że chłop i baba kupili wyro-koszmar, wyro z ulicy Wiązów? Że Hannibal Lecter je zrobił? No, jak jest w istocie? I po cholerę to rozstrzygać?

A może - nie daj Bóg, by koncept Belbela aż tak niedorzeczny był - chłop i baba od tak dawna żyją w szczurzym kołowrocie konsumpcyjnym, co ludziom spocząć nie daje, że już zapomnieli, jak się leży, więc nowy, do przyjęcia pozycji horyzontalnej zapraszający mebel jest niczym kosmita niedający się pogodzić z konsumpcyjnym wertykalizmem? Byłożby więc ..Łoże" Belbela groteskowym oskarżeniem naszych odhumanizowanych szmalem czasów? Powtórzę: Boże uchowaj!

Przynajmniej przed tym, bo przed formą, w którą Szymczyk-Majchrzak aktorów wcisnęła, uchować już nie możesz. Ot, klasyczna ucieczka młodzieży teatralnej. Ucieczka w nachalną groteskowość parodiowania amerykańskiego kina obyczajowego drugiej albo trzeciej kategorii. Ucieczka w żałosne ciągłe mruganie do publiki, że niby to, proszę widza, my, kapłani Melpomeny, grubo ponad granym przez nas wygłupem jesteśmy mentalnie. Ucieczka w doszczętnie już przez dziesięciolecia pracy chałturników wszelkiej maści wyślizgane sztance gestów rąsiami; nóziami, minek sztucznych, tonów i wygibasów wszechstronnych. Na dokładkę - ucieczka zakończona fiaskiem. Aktorom nawet i te wyrobione formy wadzą. Na Sarego pachnie kreacją świetlicową - teatrzykiem na Dzień Nauczyciela.

Powiem krótko: łoże na scenie składa się z czterech części, z których każda ma cztery nogi. I dla jasności dodam: na scenie dwie aktorki - Weronika Książkiewicz i Kamila Klimczak, oraz dwóch aktorów - Przemysław Redkowski i Michał Rolnicki. Łatwo obliczyć, że suma też wynosi - cztery. I na tym koniec.

Patrzyłem i słuchałem. Pokornie przyjmowałem papier Belbela. Niezbyt mocno się dziwiłem, jakim cudem reżyserka, co chwilę temu na tej samej scenie popełniła delikatność zatytułowaną "Rozmowy nocą", teraz wymęczyła toporny banał "Łoża". Widać musiała. Po prostu chłonąłem babilońskie wyro sceniczne, które mnie odsyłało na tapczan mój. Tak, przesadzamy z nerwami. Zawsze, zwłaszcza na dziełach Olstenów, Klatów, Zadarów i innych Kleczewskich pamiętaj: za chwilę i tak się położysz - po cóż więc teraz się miotasz na widowni? Koszmar zaraz się skończy. Zaraz wyjdziesz, do chałupy poczłapiesz, walniesz się pod kocykiem i jak Leśmianowski Bajdala prześpisz banał w banale. A gdy wstaniesz - będzie na powrót lekko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji