Artykuły

Homerycka polska historia z hejtem w tle

"Odys, wracaj do domu" Marcina Bartnikowskiego w reż. Marcina Bikowskiego w Akademii Teatralnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Wrócił ojciec marnotrawny, bo innego wyjścia nie miał... Ale nikt nie poczuł się lepiej. Gniew czekających eksplodował, rozlał się szeroko, wyzwolił frustracje. I ułożył w nieobliczalną historię, w której domowe piekiełko splata się z opowieścią o współczesnej Polsce.

"Odys, wracaj do domu" w Akademii Teatralnej to nieustanna zmiana: emocji, języka, gatunku, tonacji. Tu nic nie jest stałe, tu nie ma chwili na odpoczynek i relaksacyjne siedzenie w fotelu. Studenci IV roku wraz z Marcinem Bikowskim (reżyser) i Marcinem Bartnikowskim (autor sztuki) trzymają widzów w nieustającym szachu. Wszystko mży, pulsuje, bije po uszach i oczach. Jest jak jazda z nieobliczalnym kierowcą.

Napastliwe podwórko

Oto historia na wskroś współczesna, choć imię z homeryckiego mitu. Odys tym razem nie wraca z wojny trojańskiej, a z wojny w Iraku. Wraca, bo nie ma wyjścia, bo sam już nie wie, co z życiem zrobić, które gdzieś w świecie, w ciągu 10 lat rozmieniło się na drobne. Wraca, bo gdzieś tam z domu słychać ciągle: "Odys wracaj, bo syn wzorca nie ma, bo tak trzeba, bo inaczej nie można, wracaj i już...".

Ale powrót jest bolesny - dla wszystkich. Bo nic już nie jest takie jak wcześniej: ani rodzina naznaczona emigracją, ani powracający, kompletnie nieprzystający do nowych realiów. Ani one same.

Już wejście na podwórko zapełnione blokersami jest jak cios w żołądek. Przyszedł obcy, jeszcze nierozpoznany, trzeba go wyśmiać, upokorzyć. To mocna scena: nad przybyszem odbywa się wręcz sąd: skąd się wziął, czego chce? Osaczenie przybiera wręcz groteskowe wymiary, zjadliwe teksty, popychanie, napastliwość, pogarda - wszystko to aktorzy odgrywają tak sugestywnie, że scena staje się wręcz alegorią niechęci, nienawiści, pogardy dla kogoś z zewnątrz. To już nie tylko sublimacja wrzaskliwego menelskiego podwórka, to coś więcej: metafora pogardy dla kogoś nierozpoznanego, innego, a więc wroga.

Bartnikowski ma świetny słuch językowy - stworzył bardzo ciekawy tekst, w którym jak w pigułce zebrał wjedno polskie frustracje, wygodne stereotypy A studenci pod wodzą Bikowskiego - odgrywają to znakomicie.

Wizualizacja hejtu

Olbrzymie znaczenie ma tu strona wizualna spektaklu (scenografia: Agata Skwarczyńska). Aktorzy mają na twarzach maski - nietypowe kominiarki, ciągle narzucają też na siebie, przerzucają, rozciągają splątane kłęby włóczek, sznury pełne gruzłów. Studenci owe dziwne miękkie elementy animują, walczą z nimi, trak-tująjak coś żywego. W maskach stają się anonimowi i zniekształceni. Co i rusz wcielają się w różne postaci, w jednej chwili stanowiąc wieloosobowy anonimowy tłum, za chwilę, pojedynczo, na swój sposób stając się Odysem. Gdy miejscowi napastują przybysza - ta anonimowość i jednocześnie osobność zdaje się być wizualizacją hejtu, jaki wylewa się z różnych stron.

A wszystko to na tle specyficznego muru, ugniecionego z przeróżnych tkanin. Jest niczym sztywny sprasowany kilim, z wielu warstw się składającyjak my. Współczesna Polska.

Wielogłos

Scenograficzny przekładaniec to jedno. Ale wielowarstwowość wy-brzmiewa w spektaklu bardzo konsekwentnie również na innych poziomach: i w konstrukcji dramatu, i w jego języku. W jednej chwili spektakl może zmienić tonację - z szaleńczej sceny przeskoczyć w scenę bardziej kameralną. W jednej chwili piękny literacki język ustąpi pola wulgaryzmom, językowi ulicy i internetu. W jednej chwili autentyczna rozpacz zamienia się zupełnie naturalnie w autoironię, która może nawet rozśmieszyć. Wszystko jest tu nieoczekiwane, nigdy nie wiadomo, co się za chwilę zdarzy, balansuje na granicy.

Ale to niestabilność zamierzona, realizowana na scenie żelazną ręką

- co też jest wielką wartością spektaklu. Mieni się różnymi kolorami i emocjami, żongluje gatunkami. I tworzy niezwykły wielogłos.

Słychać tu frazy z eposu Homera, "Powrotu Odysa" Wyspiańskiego, pobrzmiewa tu "Ulisses" i doświadczenia wszystkich tych, których emigracja dotknęła w najróżniejszy sposób.

Swój głos ma tu współczesna Penelopa, w której tęsknota i miłość zamieniła się w gorycz, a codzienność dobiła. Jest Telemach, w którym żalu do ojca uzbierało się tyle, że nie chce mieć z nim za wiele wspólnego. Jest oczywiście też sam Odys, który konstatuje z goryczą: "po 10 latach zjawiłem się jak trzęsąca się galareta oblepiona ropą, za którą walczyłem".

Jest wreszcie postać ojca Odysa, który niczym mantrę wyrzuca z siebie niezadowolenie z syna i ze wszystkiego co jest teraz, bo kiedyś było lepsze. Ojciec nakręca się coraz bardziej, wypluwa niechęć, wręcz sycząc: "Ty wybiłeś pół świata - i jak to wszystko teraz wygląda? Takie obce, niepolskie? Jak ty wszystko potrafisz spartaczyć... Odys, przeproś Polskę".

Świetna mocna scena, miejscami zabawna, częściej upiorna. Jednostajny głos ojca wydobywa się spod góry splątanych tkanin, włóczek i sznurów, stając się niezwykle wyrazistą metaforą narosłych przez lata uprzedzeń, lęków, złości - złogów, których nie sposób usunąć. Ci dwaj mówią innymi językami, kompletnie się nie rozumieją. I raczej nie mają szans na porozumienie.

Jak mnie to wkurza

Spektakl wychodzi od dramatu jednej rodziny, ale umiejscawiając historię w obecnych realiach: emigracji zarobkowej, zawirowań politycznych, postaw nacjonalistycznych, wyraźnych raz bardziej, raz mniej - opowiada też o współczesnej Polsce. W której nie cierpi się obcego, bo Polska dla Polaków, ale też chętnie się za granicę, do obcych wyjedzie, bo: "Chłopie: tam inny stajl, inny socjal, tam się będziesz wachlował gazetką, a tu już nic, tu kraj rozkradają przez tę Unię zdradziecką".

W tej współczesnej homeryckiej opowieści twórcy zestawiają różne punkty widzenia, także dylematy współczesnych młodych ludzi. Jest w spektaklu scena zbudowana niemal w całości z opowieści aktorów - reżyser i autor sztuki wspólnie ze studentami zbierali materiał do warstwy tekstowej. Efekt jest ciekawy - nagle spektakl wytraca tempo, nagle znajdujemy się na studenckiej imprezie, ajej uczestnicy dyskutują o tym, co ich drażni w Polsce, czego nie znoszą. Glosy się krzyżują, jest śmiech, jest płacz, jest trochę autoironii (wątków au-totematycznych zresztą w spektaklu wiele). I tak oto tworzy się kolejna historia, od których scena aż pęcznieje. Tym razem - bez masek, nie anonimowo.

To gęsty i wieloznaczny spektakl, dobrze napisany, zagrany i wyreżyserowany. Językowy, gatunkowy i emocjonalny kolaż, podbity trans-ową muzyką - o rodzinnym dramacie, o różnorodnym rozumieniu polskości. O rozczarowaniach, (nie) radzeniu sobie z przeszłością.

Nie daje prostych odpowiedzi, nic tu nie jest ani białe, ani czarne. Uwiera i zapada w pamięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji