Artykuły

Czysty mechanizm śmiechotwórczy

"Pomoc domowa" Marca Camolettiego w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Was.

"Pomoc domowa", zabawna sztuka teatralna, jedna z ciekawszych komedii sytuacyjnych autorstwa Marca Camolettiego, wytrawnego znawcy tego niedocenianego w naszym kraju gatunku dramatycznego, pojawiła się niedawno w repertuarze warszawskiego Och-Teatru. W Polsce farsa niesłusznie traktowana bywa po macoszemu, niczym mało ambitny teatr dla gawiedzi. Dlatego warto docenić wspomniany teatr za popularyzację tego gatunku, co chwalą wierni widzowie, zapełniając wszystkie miejsca i chętnie oklaskując aktorów w brawurowo granych rolach. Jako dramaturg Camoletti debiutował w 1958 utworem "La bonne Anna" w paryskim Théâtre des Capucines, a polska premiera sztuki, której nadano tytuł "Perła", odbyła się dopiero w 1971. Nowa adaptacja, świetne tłumaczenie autorstwa Bartosza Wierzbięty oraz nowy tytuł pozwoliły odświeżyć tekst farsy, dzięki czemu z sukcesem powróciła ona na sceny polskich teatrów. Sztuka autora przeboju "Boeing, boeing" zainspirowała również Krystynę Jandę, która postanowiła podarować warszawskiej publiczności kolejny zabawny, smakowity spektakl - "Pomoc domową", czystą rozrywkę w znakomitym stylu.

Treść utworu nie jest wyszukana czy szczególnie zaskakująca, ale przecież nie o oto chodzi w farsie. Typowe, schematyczne konfiguracje i anegdoty, kontrastujące z szybkością wydarzeń; karykaturalne, zazwyczaj stereotypowe postaci, pełne słabostek i ludzkich wad, śmieszą za każdym razem. W "Pomocy domowej" jest podobnie. Niewierny mąż (Krzysztof Dracz), zwany Guciem, równie przewrotna żona Ola (Katarzyna Gniewkowska), znudzeni sobą i codziennością, szukają wygasłej namiętności i ucieczki od rutyny w ramionach kochanków. Akcja reżyserowanego przez Krystynę Jandę spektaklu dzieje się w ciągu jednej nocy, w jednym, acz dość obszernym, bogato wyposażonym mieszkaniu. Właściciele udają się w podróż, każde w inną stronę, wysyłając równocześnie na urlop gospodynię domową Beatę (Krystyna Janda). Oczywiście to tylko pozory, element zakłamanej intrygi. Ola planuje, że spotka się w pustym mieszkaniu z Markiem, pieszczotliwie zwanym Marcellem (Mirosław Kropielnicki). Na podobny pomysł wpada Norbert i zaprasza do siebie młodziutką, naiwną Maję, czyli Pszczółkę (Małgorzata Kocik). I żadne z nich nie chce, by współmałżonek dowiedział się o zdradzie. Z kolei Beata również postanawia zostać w domu, a pieniądze otrzymane na sfinansowanie podróży chce zachować. Wszyscy powracają do mieszkania, które zaczyna przypominać tykającą bombę zegarową. Pod jednym dachem, tuż za ścianą, mąż zdradza żonę, a żona romansuje z kochankiem. Od czasu do czasu do obszernego salonu wbiega któryś z uczestników tej przewrotnej gry, niemalże mijając się z osobą, której przecież nie powinien spotkać. Jedyną istotą świadomą stopnia zagrożenia jest Beata, która jak dyrygent kieruje całą orkiestrą, nadając ton i rytm wydarzeniom, a przy okazji nie zaniedbując własnego portfela. Aby ułatwić sobie zadanie, nieustannie napełnia szklaneczkę alkoholowym trunkiem.

Farsa lubi lekkość, tempo i gwałtowne zwroty akcji. W pierwszej części "Pomocy domowej" trochę go brakuje, napięcie powoli spada, ciąg zawikłanych sytuacji traci szybkość. Całe szczęście zgrabny tekst i dowcipne, intrygujące kwestie, które wyszły spod pióra Marca Camolettiego i które Bartosz Wierzbięta umiejętnie przystosował do naszych, polskich warunków wynagradzają niedostatki. W drugiej części akcja przyspiesza i powraca właściwa dynamika wydarzeń. Pani reżyser, z charakterystycznym dla siebie wyczuciem oraz biegli w technice aktorskiej artyści zadbali o to, by na scenie zachować właściwe proporcje między komizmem sytuacyjnym, ruchem na scenie, a błyskotliwymi, ciętymi dialogami. Energia aktorów, która jest potrzebna do utrzymania tempa, musi być ogromna, jednak widz nie powinien tego odczuć. W spektaklu pierwsze skrzypce gra Krystyna Janda, dając prawdziwy popis komediowych technik. Jej Beata jest jedyna w swoim rodzaju: zabawna, urocza, irytująca, przewidująca i sprytna - wszystkiego po trochu. Choć w oryginale rolę pomocy domowej przeznaczył Camoletti dla znacznie młodszej aktorki, w Och-Teatrze nie chcielibyśmy widzieć nikogo innego, zamiast niesamowitej Beaty-Krystyny. Beata pije, odcina się wszystkim bohaterom trafną ripostą, gada bez ustanku i ratuje sytuacje "bez wyjścia", przy okazji dbając o własny interes. Podziwiam aktorską sprawność, dyscyplinę oraz "wewnętrzny uśmiech" Krystyny Jandy. Bohaterka, ze szklaneczką rumu w dłoni, chwiejąc się na nogach i chrypnąc coraz bardziej (alkohol nie sprzyja krtani i głosowi), zdaje się panować nad całością. Wierzę, że niełatwo wiarygodnie zagrać osobę pod wpływem upojenia alkoholowego, ale Janda czyni to znakomicie. Pozostali aktorzy, w charakterystycznych, typowych dla tego komediowego gatunku rolach, równie swobodnie radzą sobie z konwencją, w granicach której się poruszają. Katarzyna Gniewkowska jako Ola, ubrana w trochę kiczowaty kostium, gra lekko, pozornie bez wysiłku, choć daje z siebie wszystko. Trochę szarżuje, gdy uwodzi, jednak jest w swej grze po prostu przepyszna, nieco perwersyjna, w koniecznych momentach zadziorna lub wręcz drapieżna. Obok niej nieporadny kochanek Marcello dwoi się i troi, by zadowolić wymagającą Olę. Nie trudno zauważyć, że Mirosław Kropielnicki doskonale czuje się w komediowym repertuarze, nie po raz pierwszy zresztą. Jego wielce zabawna kreacja ma w sobie dużą dozę męskiego wdzięku, przysługującego nawet groteskowym fajtłapom (takim jak Marek), wyposażonym przez naturę w liczne przywary. Krzysztof Dracz jako Norbert albo - jak chce jego kochanka - Gucio, potrafi wydobyć ze stereotypowej postaci nowe, prześmieszne rysy. I jak on kłamie, jak słowem czaruje, knując swoją "romantyczną" intrygę. Wielokrotnie podziwiałam tego aktora w teatrze i wysoce cenię sobie jego sceniczne kreacje, w zróżnicowanym repertuarze, nie tylko komediowym. Tym razem również nie zawodzi. Podstarzały uwodziciel z apetytem na wdzięki młodych, naiwnych dziewcząt, obowiązkowo obdarzonych wydatnym biustem, niczym doświadczony błazen potrafi być na przemian komiczny i poważny. Jego słowne utarczki z Beatą są przepyszne (uczta dla ucha!). Jest jeszcze głupi kociak, polujący na pana z zasobnym portfelem i ustabilizowaną pozycją życiową. Może być w średnim albo nawet więcej niż w średnim wieku. Tacy bywają pewniejsi. Małgorzata Kocik w roli słodkiego Głuptaska potrafi i zaskoczyć, i rozczulić. A robi to z niekłamanym wdziękiem. Aż trudno nie polubić tej naiwnej Mai, panny na wydaniu o miękkim sercu, spragnionej prawdziwego uczucia tak samo łapczywie, jak pieniędzy.

Scenografia spektaklu jest przemyślana, gustownie oszczędna i - co ważne - przystosowana do nietypowej przestrzeni Och-Teatru (publiczność zasiada po dwóch stronach sceny); kostiumy ładne, choć nieco krzykliwe, cieszą oko i pomagają budować klimat prezentowanej farsy.

Wyobrażam sobie, jak Krystyna Janda wraz z całym zespołem uśmiecha się do widza i mrużąc oko przekonuje, że warto czasem zaufać farsie, która nie ma ambicji bycia ponadczasową sztuką, z głęboką analizą psychologii postaci. Woli pozostać mechanizmem śmiechotwórczym, przynosząc chwilę radosnego odprężenia i oderwania od problemów codzienności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji