Mozart w cieniu Salieriego
"Mozart i Salieri" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Dzienniku Bałtyckim.
Trudno dziś w przedstawianiu Mozarta i Salieriego wyjść poza obraz stworzony przez Milosa Formana w filmie "Amadeusz". Chyba że się odwróci ich role.
Opera "Mozart i Salieri" Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, oparta na minidramacie Puszkina, najnowsza premiera Opery Bałtyckiej, to ledwie kilka obrazków z ostatnich dni życia Mozarta. Spotkania z Salierim, ich dyskusje o muzyce, dramatyczny wieczór, gdy w pucharze wina, spełnionym przez Mozarta, Salieri rozpuszcza truciznę, i kika monologów zawistnika Salieriego - to już wszystko. Muzyka nigdzie nie wychodzi na pierwszy plan, skromnie trzymając się za plecami bohaterów.
Tak też przeczytał partyturę reżyser Grzegorz Chrapkiewicz, który muzyków i dyrygenta umieścił za podświetloną, półprzezroczystą kurtyną. Druga kurtyna, rozsuwana, otwiera nam widok na pustą widownię. Stamtąd przybywa Mozart, tam Chrapkiewicz umieścił obwiniętą bodaj kilkunastometrową suknią śpiewaczkę, wykonującą arię z "Czarodziejskiego fletu", tam znika umierający Mozart, odprowadzany grzmiącym z głośników Lacrimosa.
Muzyczne Empireum? Prawdopodobnie. Nas śmiertelników reżyser umieścił jednak na scenie, blisko Salieriego. Nie powiem, zyskałem na tej bliskości. Największa niespodzianka przedstawienia to rola Stanisława Daniela Kotlińskiego, który z symbolu płaskiej przeciętności zrobił wielowymiarową figurę. Można by rzec, że Chrapkiewicz i Kotliński wspólnie podjęli się w tym przedstawieniu rehabilitacji Antonio Salieriego. Pięknie, tylko czemu stało się to kosztem Wolfganga Amadeusza. Mozart Toma Hulce'a z filmu "Amadeusz" był pewien swej genialności. Mozart Karola Kozłowskiego jest dziwnie płochliwy, zacukany jakiś, jakby tylko zabiegał o względy i uznanie cesarskiego kapelmistrza.
Może Kozłowski, prywatnie student Kotlińskiego, nie potrafił wyjść z tej roli? W kolejnych przedstawieniach powinien w takim razie udowodnić swemu profesorowi, że jest od niego sto razy lepszy. Bez tego premiera Opery Bałtyckiej pozbawiona jest najważniejszego: protagonistów, walki dwóch racji.