Artykuły

Jestem aktorką do wzięcia

EWA DAŁKOWSKA mocno angażowała się w sprawy polityczne: w 1980 roku występowała w kabarecie "Pod Egidą" Jana Pietrzaka, a w stanie wojennym współtworzyła Teatr Domowy.

Odnoszę wrażenie, że my, aktorzy, jesteśmy dziś trochę jak powyrywane chwasty, niepotrzebni, jeśli nie chcemy występować w telenowelach i przeróżnych serialach. Prawda jest taka: jeśli nie grasz w serialu, to cię nie ma. Media nie interesują się aktorem, który nie pojawia się na ekranie telewizora kilka razy dziennie w kolejnym odcinku tasiemców - mówi Ewa Dałkowska, aktorka Teatru Powszechnego. Ma na swym koncie dziesiątki ról teatralnych, filmowych i telewizyjnych, z których chyba największą popularność przyniosła jej postać Gorgonowej ze słynnego filmu "Sprawa Gorgonowej" Janusza Majewskiego.

Od 32 lat aktorka wierna jest Teatrowi Powszechnemu, choć chętnie przyjmuje propozycje gościnnych występów, grając z powodzeniem w warszawskim Teatrze Rozmaitości czy na Scenie Prezentacje. Jest rodowitą wrocławianką, mieszkającą w Warszawie, ale mającą też drobne związki z Krakowem. To właśnie krakowska PWST przyjęła aktorkę, gdy warszawska nie poznała się na jej talencie. Początki były jeszcze inne, bo pierwotnie zdawałam na polonistykę we Wrocławiu. Wstąpiłam też do teatru "Kalambur" i zostałam zaangażowana do słynnego wówczas spektaklu "Szewcy" Witkacego", gdzie grałam Dziwkę Bosą. Jeździliśmy z tym spektaklem sporo po Polsce, a ja w tym chłopskim tłumie krzyczałam niemiłosiernie, uważając, że skoro mam niewielką rólkę, to muszę się w niej jakoś zaznaczyć. Związałam się też z radiem, oglądałam spektakle Jerzego Grotowskiego, zetknęłam się z ludźmi STS-u, krótko mówiąc szarpałam życie teatralne, jak się dało. Ale niestety, do warszawskiej szkoły aktorskiej mnie nie przyjęto. Po roku zdałam do Krakowa, wzmocniona słowami Andrzeja Seweryna, który jeszcze po warszawskich egzaminach, jako student IV roku, powiedział mi: "Powinnaś była zdać. oni nie poznali się na tobie. Chętnie cię przygotuję do egzaminów". Na trzecim roku przeniosłam się do Warszawy. Koledzy przygarnęli mnie natychmiast, a nasz rok był zupełnie fantastyczny: Joasia Żółkowska, Jadzia Jankowska, Jurek Radziwiłowicz, Krzyś Kolberger, Marek Kondrat. Przyjaźniliśmy się z prof. Aleksandrem Bardinim, z którym przygotowywaliśmy m.in. "Ćwiczenia Z Szekspira", gdzie z Joasią śpiewałyśmy piosenkę wiedźm. Profesor odkrywał przed nami tajeninice śpiewu, który od dzieciństwa był moją pasją.

Po ukończeniu studiów aktorka wraz z grupa kolegów powędrowała do Teatru śląskiego w Katowicach, którego dyrekcję obejmował Ignacy Gogolewski, opiekun roku pani Ewy. Aktorka zadebiutowała w "Hyde Parku", śpiewając piosenkę dziewczyny ze snu. Pamiętam, że miałam na so bie coś w rodzaju kostiumu kąpielowego ze skór cielęcych i wyglądałam jak smakowita dziewczynka. Z Krzysiem Kolbergerem, Markiem Kondratem, Mićkiem Szarym rzuciliśmy się w Katowicach w wir pracy. Po małych rólkach zagrałam wreszcie Rachelę u "Weselu" i Abigail w "Czarownicach z Salem". Do Warszawy wróciłam, gdy ważyły się losy Teatru Powszechnego. Dyrekcję objął Zygmunt Hubner, wielki artysta i wspaniały człowiek. Stworzył teatr - legendę, w którym powstawały wielkie przedstawienia zrealizowane przez, wielkich reżyserów. Przyjaźniliśmy się z Zygmuntem, czego najlepszym dowodem jest fakt, że został ojcem chrzestnym mojego syna, choć był człowiekiem niewierzącym. Miał mocny kręgosłup moralny ukształtowany na AK-owskiej etyce niezłomności.

To właśnie w Powszechnym, gdzie aktorka rozpoczęła swoją, karierę od spektaklu "Sprawa Dantona" w reżyserii Andrzeja Wajdy, zagrała później znakomite role w głośnych przedstawieniach, m.in. w "Barbarzyńcach", "Antygonie", "Balladynie", "Kordianie", "Nocy trybad", "Garderobianym" "Wujaszku Wani" czy w "Tańcach z Ballybeg". Za rolę Maryjki w "Prezydentkach" nominowana była do Nagrody Feliksa.

- Z Ewą pracowałem dwukrotnie: przy "Wujaszku Wani" i "Innych rozkoszach" - mówi Andrzej Witkowski, scenograf. - Jest kobietą silną, o wyrazistej osobowości, dużej wrażliwości i intuicji aktorskiej. Pracy oddaje się bez reszty, miewa szalone pomysły, bo jest niekonwencjonalna. Świetnie potrafi wygrywać emocje na swojej

bardzo wyrazistej twarzy. Pięknie śpiewa, czego byłem świadkiem nie tylko podczas jej koncertów, ale i teatralnych spotkań wigilijnych. I jak mało która aktorka potrafi znakomicie nosić na scenie stylowy kostium. Zapewne też dlatego, że i prywatnie ma bardzo określony, indywidualny styl ubierania się.

Pani Ewa zajmowała się nie tylko teatrem, filmem, ale mocno angażowała się w sprawy polityczne: w 1980 roku występowała w kabarecie "Pod Egidą" Jana Pietrzaka, a w stanie wojennym współtworzyła Teatr Domowy, będący sprzeciwem wobec zaistniałej rzeczywistości. Udzielała się też w wielu akcjach charytatywnych. Egida była kuźnią szkoły obywatelskiej, spotykaliśmy się tam niemal wszyscy. W 1981 roku przychodził Zbigniew Herbert, Gajka Kuroniowa, Adam Michnik, Jacek Kaczmarski, cały kwiat inteligencji i opozycji. Ale przy osobnych stolikach siedzieli też ci z drugiej strony barykady jak Urban, Cyrankiewicz. Do Janka cały świat walił drzwiami i oknami. Poznałam tam wielu wspaniałych ludzi. W tym polityczno-artystycznym tyglu było cudownie. Nie zapomnę, kiedy Janek wrócił do Polski w stanie wojennym. Był załamany. Odwiedziłam go w szpitalu, opowiedziałam o naszym Teatrze Domowym. Od razu nabrał wiatru w skrzydła i leżąc w klinice Babiuchowej, żony niegdysiejszego władcy PRL, napisał "Niepodległe kwiaty", które śpiewał, leżąc na łóżkach po szpitalnych korytarzach. Zaprosiłam go też na premierę, która odbywała się w moim domu. Przyszli wspaniali ludzie: Hubner, Bardini, Korzeniewski, Kaczor. Od czterech lat znów występuję "Pod Egidą", jestem szczęśliwa, że Janek mnie zaprosił. Tylko że mam świadomość, iż niewielu w Warszawie wie, że ten kabaret od czterech lat regularnie, co piątek, występuje. Bo kogóż to dziś obchodzi? Ważniejsze są seriale, gwiazdy i gwiazdeczki. Strasznie to wszystko spsiało. Zabrnęliśmy w ślepą uliczkę, w której inteligentna sztuka nie ma racji bytu. A ja nigdy nie zapomnę czasów podziemnego Teatru Domowego, w którym mogliśmy mówić o wszystkim, co się w Polsce dzieje. Zawsze obowiązywała żelazna zasada: oficjalnie świętowaliśmy imieniny, a więc stoły były zastawione tak, aby w razie wpadki można było odśpiewać "Sto lat", daliśmy na Żoliborzu dla kolegów z klasy Grzesia Przemyka, dla robotników przygotowywaliśmy programy kabaretowe. A dziś? Mamy wolność, tylko że nie potrafimy z niej twórczo korzystać. Wciąż ładuje się ludziom telewizyjną papkę, a ambitne przedsięwzięcia idą w kąt. A przecież w Warszawie jest tylu anonimowych wspaniałych, zdolnych młodych aktorów, reżyserów, którzy w różnych miejscach próbują w sposób mądry opowiadać o tym świecie. Ale oni potrzebują promocji, nagłośnienia.

Aktorka znana jest z tego, że nie lubi siedzieć i narzekać. Jeśli tylko nadarza się okazja, pakuje manatki, by grać w innym teatrze, np. na Scenie Prezentacje, gdzie wielokrotnie występowała . Romualdem Szejdem - dyrektorem sceny, reżyserem i aktorem - i ze Zdzisławem Wardejnem, z którym jest zaprzyjaźniona. - Rozumiemy się dobrze, łączy nas podobny ogląd świata i poczucie humoru. Aktor musi być dynamiczny, aktywny, szukać wciąż nowych możliwości, a nie czekać, aż mu gwiazdka z nieba spadnie. Bardzo sobie cenię współpracę z "Rozmaitościami", tam z radością grałam w "Uroczystości" w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Lubię współczesny dramat, szczególnie polski. Młodzi reżyserzy jakoś znajdują ze mną dobry kontakt, skoro obsadzają mnie w takim repertuarze. W "Powszechnym" powstała scena offowa, "W garażu" - jak żartuje Staszek Tym, jest to jedyny garaż, do którego wchodzi się po schodach - gdzie gram w "Porozmawiajmy o życiu i śmierci" oraz w "Śmieciach". Oba teksty napisał Krzysztof Bizio, uzdolniony dramaturg. Współpracuję też ze Studo Dramatu przy Teatrze Narodowym, tam właśnie przygotowuję premierę "Gabloty" Bizi. Jest to historia o ofiarach realnego komunizmu, dość gorzka i groteskowa zarazem. Do Powszechnego zapraszam też na "Małego biesa", spektakl zrealizowany przez Remigiusza Brzyka, od niedawna naszego nowego dyrektora artystycznego.

Ewa Dałkowska jest aktorką śpiewającą i to znakomicie, co udowodniła wielokrotnie swoimi recitalami, m.in. o Ordonce. Ostatnio rzadko można usłyszeć ją w recitalu, choć ma przygotowany nowy, o przewrotnym

tytule "Artysta z ręką w nocniku". - Bardzo chętnie jeździłabym z tym programem po Polsce, gdybym miała zaproszenia. Ale jakoś nic o nich nie słyszę. A to są naprawdę piękne i mądre piosenki z tekstami m.in. Herberta, Pietrzaka, Osieckiej.

Nie tylko teatr zajmuje sporo miejsca w życiu Ewy Dałkowskiej. Zagrała

też w wielu filmach, choć wydaje się, że ostatnio kino zapomniało nieco o aktorce. Na przestrzeni sześciu lat wystąpiła zaledwie w czterech obrazach: "Przedwiośniu", "Trędowatej", "Do potomnego" i w "Skazanym na bluesa". A przecież właśnie kino lat 70. i 80. wykorzystywało dramatyczny talent aktorki.

Zadebiutowała wcześnie, bo jeszcze jako studentka zagrała epizod w "Lalce" ekranizowanej przez Wojciecha Hasa. - Dość szybko dostałam też rólkę w "Nocach i dniach " w reżyserii Jerzego Antczaka, choć po zdjęciach próbnych usłyszałam od Wojtka Solarza, że nie jestem filmowa, bo mam wystające kości policzkowe. Przyjęłam to do wiadomości, skoro słowa padły od fachmana. Ale właśnie tę moją charakterystyczność wykorzystał Janusz Majewski, powierzając mi rolę Gorgonowej w "Sprawie Gorgonowej". Potem doświadczyłam po raz pierwszy, co to znaczy popularność. Co prawda kiedyś jakaś pani powiedziała mi, że nie czuje się pewnie w moim towarzystwie, ale trudno było się temu dziwić, w końcu grałam domniemaną morderczynię. W odpowiedzi na tę historię Wojtek Młynarski ułożył dla mnie piosenkę "Gorgonowa" zaczynającą się od słów: "Ja się nie czuję z panią pewnie". Ta rola była dla mnie bardzo istotna, gdyż wreszcie zobaczono we mnie nowe możliwości aktorskie, bo przecież dotąd mówiono: "Ewa Dałkowska - filmu polskiego Matka Boska". No i potem już poszło: "Bez znieczulenia" Wajdy, "Aktorzy prowincjonalni" Holland, "Nadzór" Saniewskiego, "Szpital Przemienienia" Żebrowskiego. Robiłam filmy właściwie ze wszystkimi wielkimi, poza Krzysztofem Kieślowskim. Nigdy nie przepadałam za jego obrazami, a on nie przepadał za mną. Natomiast fantastycznie wspominam współpracę z Zanussim: bardzo kontaktowy reżyser, dużo czerpie z aktora i ma poczucie humoru. Bardzo lubię jego "Rok spokojnego Słońca", w którym zagrałam prostytutkę. Pamiętam, jak długo przekonywałam Zanussiego, że prostytutka musi być roznegliżowana. Kiedy stwierdziłam, że muszę grać w majtkach, a nie w sukience, poczuł się bezradny i zawstydzony. Ale gdy dostał za ten film nagrodę w Wenecji, zadzwonił do mnie, mówiąc, że to przecież nasza wspólna nagroda. Było mi miło. A dziś? Sama pani widzi, co się dzieje z polskim kinem. Filmów kręci się bardzo mało. a to, co powstaje, rodzi się w wielkich bólach. Filmowa III RP nie była dla mnie zbyt łaskawa, ale kto wie, może odkryją mnie w IV?

Aktorka wielokrotnie honorowana była nagrodami, m.in. Nagrodą im. Leona Schillera, a w ubiegłym roku otrzymała nagrodę aktorską, podczas Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Telewizji w Sopocie za rolę w spektaklu radiowym "Matka i Lampart".

Ostatnio krakowska publiczność miała okazję oglądać panią Ewę w widowisku Misterium Męki Pańskiej, które odbyło się w Wielką Sobotę na Rynku Głównym. Wystąpiła obok znanych artystów, jak Marian Opania, Wiktor Zborowski, Janusz Radek, Olgierd Łukaszewicz, śpiewając solową partię Marii Kleofasowej. - To było dla mnie ogromne przeżycie. Wspaniała muzyka Hadriana Filipa Tabęckiego, bardzo interesujące libretto Romana Kołakowskiego, te tłumy ludzi na Rynku, nastrój zadumy, refleksji - do dziś towarzyszy mi ta atmosfera. Wszyscy byliśmy tą pracą tak przejęci i przekonani, że uczestniczymy w czymś wyjątkowym, iż Marian Opania powiedział w pewnym momencie: "Nie możemy wychodzić do ukłonów. To jest przecież prawdziwe misterium". Żal tylko, że organizatorzy nie wywiązali się z obietnicy i nie powstała z tego płyta.

Kiedy pytani aktorkę o sentyment związany z Krakowem, miejscem jej studiów, odpowiada szczerze i z nutką goryczy: Z sentymentu do Krakowa nieco wyleczyłam się przed laty, kiedy zostałam zaproszona przez Bogdana Hussakowskiego, ówczesnego dyrektora Teatru im. J. Słowackiego do roli w spektaklu "Sceny z egzekucji" Howarda Barkera. To bardzo mądry, piękny i nadal aktualny tekst. Grałam dużą rolę i byłam przekonana, że moi koledzy ze studiów przyjdą mnie zobaczyć. Nie przyszedł nikt. Było mi przykro, bo na własnej skórze poczułam ówczesne antagonizmy "Słowackiego" i Starego Teatru. Ponoć do tego pierwszego wtedy nie wypadało chodzić. Jako rodowita wrocławianką wiem, że Wrocław jest otwarty na ludzi. Niestety, Kraków nie, i to mnie trochę zraziło. No cóż, my aktorzy jesteśmy samotni. Ale z tego powodu nie należy rozdzierać szat. Cieszę się, że dużo pracuję. W Powszechnym hulają trzy sceny i praca kipi w nich jak w kociołku. A ja wciąż jestem zbuntowana, szukam własnych dróg i liczę na to, że być może film znów sobie o nie przypomni. Jestem aktorką do wzięcia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji