Artykuły

Pusty teatr pełen optymizmu

- O każdym kolejnym koncercie sylwestrowo-noworocznym zaczynam myśleć już w czerwcu - Sebastian Gonciarz, reżyser spektakli muzycznych, na co dzień pracuje w Teatrze Roma, a od dziewięciu lat reżyseruje spektakle Sylwestrowo-Noworoczne w Operze Nova w Bydgoszczy.

Co roku koncerty w Operze Nova spędzają Ci sen z powiek?

- To jest proces długofalowy. Zaczynam myśleć o kolejnym koncercie w czerwcu, jak ułożyć repertuar, kogo z kim połączyć, dobrać, o czym to będzie, itd.

Nerwy są?

- Pewnie, muszą być. To jest wszystko szyte na miarę. Publiczność Opery Nova jest już nastawiona i poprzeczka jest zawieszona bardzo wysoko, oczekiwania są coraz większe, a ja staram się je spełniać, bo taka moja rola.

Patrząc z boku to jest bardzo żmudna praca. To zupełnie inaczej wygląda od kuchni niż potem na scenie.

- To tak, jak z tańcem klasycznym, on też zupełnie inaczej wygląda od kuchni, niż potem ze sceny, że jest wykonywany tak lekko, łatwo, że widz czuje, że i on mógłby też tak zatańczyć. Początkowo jest to rzeczywiście praca od podstaw, trzeba się umówić z wykonawcami o czym to będzie, jak będzie wyglądała scena dla poszczególnych piosenek, bo wyjaśnię, że to nie jest zwykły koncert i piosenki są inscenizowane, przedstawiane w formie teatralnej.

Zwykle ile to jest historii?

- Około 23 utworów.

I nie ma powtórek z poprzednich lat

- To jest generalne założenie i jakby szczyt, który sobie wyznaczyliśmy. Jest jeszcze jedno, że zawsze na finał pojawiają się cyfry witające następny rok.

Jesteś drugim reżyserem musicalu zatytułowanego "Piloci", który od października jest grany w Teatrze Roma. Napracowałeś się?

- No tak, ale to jest taka praca, którą kocham. Dla mnie to było wyjątkowe doświadczenie, bo została zastosowana nowa technologia.

To nie jest tak. że czujemy się jak byśmy byli w kinie, a nie w teatrze?

- W pewnym stopniu tak. Spektakl opowiada o miłości, która dzieje się u progu wojny. Nina, tancerka kabaretów warszawskich i Jan, świeżo upieczony pilot. Mamy zaręczyny i kiedy mają sobie układać życie wybucha wojna, więc nie może zabraknąć w spektaklu bitwy wojennej, a trudno żeby nad sceną latały prawdziwe samoloty i tu użyliśmy nowej techniki, która ma pewnego rodzaju łączność z filmem.

O ile musical pt. "Król swingu" był przeniesieniem filmu "Exscentrycy" na deski, to czy "Pilotów" nie macie ochoty sfilmować?

- Kto wie? Takim naszym marzeniem jest, aby historię poznali nie tylko Polacy, ale i Brytyjczycy, bo historia Jana jest taka, że los go rzuca do Anglii i tam pod barwami brytyjskimi walczy o zwycięstwo. Kiedy zaczęliśmy się przygotowywać do realizacji tego przedstawienia, każdy z nas bardzo dużo czytał, wertował w historii.

Ile już spektakli za wami?

- Premiera była 7 października, myślę że już około 80 spektakli zagraliśmy. Chcemy eksploatować ten polski tytuł przez dwa sezony.

A skąd wzięliście tyle utalentowanej młodzieży?

- Do każdego przedstawienia robimy casting. Około 60 procent mamy tu nowych wykonawców. To daje świeżość spektaklowi ale i aktorom, bo pracują z nowymi ludźmi. Słuchałam fragmentów muzyki ze spektaklu i jestem pełna podziwu dla kompozytorów - braci Lubowiczów. Fenomenalni muzycy instrumentaliści i znakomici kompozytorzy.

To jest wyjątkowa rodzina, oni mają jeszcze siostrę Nikę - wokalistkę, która śpiewa w spektaklu. To był pomysł Wojciecha Kępczyńskiego, autora libretta i reżysera. Atutem było to, że oni jeszcze tak dużego utworu nigdy jeszcze nie skomponowali i na świeżo dużo rozmawialiśmy, jaką estetyką muzyczną powinni operować, ponieważ akcja tego spektaklu dzieje się w ciągu siedmiu-ośmiu lat.

W wieczór występu oddajesz swoje dziecko - koncerty sylwestrowe, wykonawcom i czujesz się samotny...

- Siadam na pustej widowni, mogę wszystko przemyśleć. Ten pusty teatr zawsze mnie napawa optymizmem. Ten moment kiedy coś się zaczyna, oddaje się swoje dziecko - spektakl do realizacji i on żyje już swoim życiem. Tutaj jest taka sytuacja, że to jest tak krótkotrwały okres, że nie zdąży się rozgościć i już będzie trzeba je skończyć. Przyznam, że ten pusty teatr i ta chwila kiedy człowiek sobie pomyśli czy dobrze zrobił, czy źle, że wtedy się pamięta publiczność jak ona reaguje - to jest najlepsza nagroda. Może to zabrzmi patetycznie, ale wtedy człowiek wierzy, że te hektolitry potu i energii, którą się pchnęło w aktorów były warte tego efektu.

--

Magdalena Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji "Zwierzenia przy muzyce" na stronie radia PiK: www.radiopik.pl

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji