Artykuły

Widmo przeszłości

Na pokrytej słomą podłodze pośród zwierząt domowych i trzody chlewnej wykwita ludzka głupota. Obdarzeni nią mieszkańcy Możyk to wydobyte z pamięci autora i reżysera - Helmuta Kajzara - widma przeszłości. Sięgają one czasów niezbyt odległych, wszelako przez teatr niechętnie przywoływanych.

Lata 50 to jakże "wdzięczny" temat nie tylko dla dramaturga, ale i dla publiczności. Część z niej pamięta siebie, kiedy na wiecach, masówkach, zebraniach "pod czerwonym krawatem" z euforią oklaskiwała mówców czy śpiewała "My z ZMP". Z mniejszą już ochotą, ba, nawet z niechęcią, przypomina sobie jak to inaczej myślącym przypinało się

wówczas etykiety wroga, wichrzyciela, anarchisty... Młoda publiczność tamte lata zna już tylko z opowieści - zazwyczaj zresztą jednostronnych.

Autorowi "Obory" najnowszej premiery Teatru Małego początek lat 50-ych skojarzył się z procesem dehumanizacji, patosem bezmyślnych ludzkich działań (sadzenie ryżu na PGR-owskiej łące), krzywdą jednostek myślących. Napisał więc kilkanaście scenek, które choć same całości nie tworzą, to dostarczają niemałą porcję refleksji o czasach, które oby już zawsze żyły tylko we wspomnieniach.

Twórca "Obory" odniósł się do lat 50-ych krytycznie. Ukazał nie tylko okres błędów i wypaczeń w naszym rolnictwie, ale przede wszystkim moralne spustoszenie, jakie dokonywało się wówczas w ludzkich charakterach. Przeciwstawia też Kajzar czeredzie bezmyślnych PGR-owców jednostkę szlachetną - przedwojennego właściciela ziem, na których rozrasta się teraz oborowa degrengolada. On to, po wojnie komunista, odważny i bezkompromisowy powinien zyskać nie tylko miłość żony i najbliższego otoczenia, ale przede wszystkim widzów. Nie zdobywa jej jednak. Dzieje się tak za sprawą schematycznego rysunku jakim namalował go dramaturg. Każąc wygłaszać mu pięknobrzmiące, komunały ni rusz nie przekonuje nas do papierowego bohatera. Nie kocha publiczność mentorów i moralizatorów - trudno się jej zresztą dziwić. Jedna może scena, w której przy domowym stole zasiada inż. K. z żoną (przepojona ciepłem prawdziwie kobieca rola Jolanty Lothe) i byłym kolegą szkolnym, obecnym ministrem - jest psychologicznie prawdziwa. nie wydumana. Ani prośbą, ani groźbą nie da się przekonać inżynier do sadzenia na łąkach ryżu. Konsekwencje za to rychło poniesie. Mimo więc karkołomnych wysiłków Tadeusza Janczara, przy użyciu całego arsenału bogatych środków aktorskich, grana przez niego rola budzi powątpiewanie w psychologiczne walory postaci.

Zresztą trudno się dziwić, że tak się stało. Za dużo chciał Kajzar w tej sztuce powiedzieć. I efektem twórczej gorączki stał się spektakl niespójny, dramaturgicznie nieczysty. Farsa miesza się tu z moralitetem, komedia z dramatem, a do tego dochodzą jeszcze wtręty liryczne. Publiczność bawi się jednak na "Oborze" całkiem nieźle. Miejscami humorystyczne dialogi i sytuacje, popisy aktorskie Bożeny Dykiel - dójki Mięty, Wojciecha Siemiona - prof. Rynkowskiego, który propaguje eksperymentalne "podwójne krycie" sprawiają, że treści "Obory" brzmią nie tylko groźnie, ale i zabawnie.

Zbudowany z epizodów spektakl, którego druga część zdecydowanie jest spójniejsza, żywsza i problemowo bardziej zagęszczona, z pewnością znajdzie chętną i wdzięczną widownię.

Tak czy inaczej można sądzić, że wraz z autobiograficzną ponoć sztuką Kajzara witamy nowy etap polskiej twórczości scenicznej, która podejmie tematy dotąd na scenie nie goszczące, a tak oczekiwane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji