Artykuły

Kłamali, gdy mówili, że wszystko będzie dobrze

"Strach zżerać duszę" na podstawie filmu Rainera Wernera Fassbindera w reż. Agnieszki Jakimiak w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Was.

Najczęściej to, co proste, jest w konsekwencji najtrudniejsze. Bo film Rainera Wernera Fassbindera o tytule "Strach zżerać duszę" to historia raczej kameralna i na pierwszy rzut oka jasna - oto starsza Niemka zaczyna spotykać się z młodym gastarbeiterem Alim. Ona jest sprzątaczką, on arabskim psem. Ona jest wykluczona przez wiek, on przez pochodzenie. Są lata 70., a otoczenie kochanków nie chce dać szansy tej relacji.

Ale film niemieckiego reżysera nie dotyka tylko problemu zakazanej miłości i reakcji społecznych na wszystko to, co odbiega od normy. Jest o wielopoziomowym wykluczeniu. Emmi nie wydaje się atrakcyjna. Jest starsza i zajmuje się sprzątaniem. Jej świat zamyka się w niewielkiej bańce, która pęka wraz z wejściem do lokalnego baru obleganego przez zagranicznych pracowników. Tam, w opozycji do jej wieku i klasycznego stroju, królują młode kobiety - wyzywające i jeszcze gotowe na wszystko. Ali jest na marginesie społecznym podobnie jak ona, ale ze względu na pochodzenie. Oboje zdają sobie sprawę, że są mało znaczącymi elementami całości. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna są wyrzutkami. To ich łączy i pcha w swoje ramiona.

Starsza pani z początku zatraca się w tej znajomości i jest gotowa przezwyciężyć niesprzyjające okoliczności. Ali przyjmuje warunki źle widzianej relacji i zachowuje się w niej jak "arabski pies" - jak sam o sobie mówi w kontekście zawodowym. Druga część film z pozoru odwraca cały porządek - rodzina, sąsiedzi i znajomi widząc swoje korzyści, akceptują mezaliansowe małżeństwo. Jednak odór wisi w powietrzu, zgnilizna jest ukryta, ale nie znika.

Spektakl w reżyserii Agnieszki Jakimiak składa się z trzech części: panelu dyskusyjnego fragmentów filmu "Strach zżerać duszę", projekcji owego dzieła i twórczej wizji - dopowiedzeń twórców teatralnych. Wszystkie utrzymane są w konwencji żartu, wyśmiania, pastiszu. Mnie ta wizja bardzo odpowiada. Obawiałam się kolejnej zero-jedynkowej inscenizacji z ewentualnymi "polskimi" komentarzami, bezpośredniej opowiastki rzucającej oskarżenia. Bo film Fassbindera wydaje się do tego idealnym tłem. Na szczęście obyło się bez żenujących dosłowności. Inscenizacja Jakimiak jest słodko-gorzka, estetycznie i scenograficznie intrygująca, wciągająca, proponująca grę, która potęgowana jest interakcjami z widownią. Niektórzy z uśmiechem ją przyjęli, inni z niesmakiem nadymali usta.

Całość utrzymano w konwencji lekkiej i subtelnej aluzji - kto chciał, mógł ją rozszyfrowywać, kto nie - mógł napawać się popisami aktorów (Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman i Julian Świeżewski), którzy jak w wirze przyjmowali, oddawali, wymieniali się rolami, przez co tempo nie miało prawa zwolnić, a kurz opaść. Dynamizmu dodawała gra świateł (Mateusz Atman) - raz krwistych czerwieni, raz przegniłych zieleni, zaraz szpitalnej czystej bieli. Równie śnieżne są wszystkie elementy scenografii zamkniętej w trzech ścianach - krzesła, ramki z białymi obrazami, kwiaty, zwierzęce poroża, a ostatecznie i sporych rozmiarów krucyfiks, "przyglądający się" bohaterom z kąta. Ten ostatni we wstydliwych momentach przysłaniany był marynarką - bo jak mówią, czego oczy nie widzą

Nie jest to przeniesienie na teatralne deski historii miłosnej, a kolejna próba uświadomienia, że nie jesteśmy i nigdy nie będziemy tacy sami, a "równość" możemy umieścić na jednej półce z jednorożcami. Że takie słowa, jak "wszyscy" czy "każdy", powinny być używane z niebywałą ostrożnością; że wykluczamy i będziemy wykluczać, bo eliminowanie tego, co większość uzna za inne czy dziwne, postrzegamy w ramach społecznego obowiązku. I przyzwalamy na to tym gorliwiej, gdy czujemy się częścią całości. Najsilniej zostało to podkreślone w końcowej części spektaklu, gdy widownia już wpadła w tryb "zaraz koniec". Jeden z najbardziej znamiennych fragmentów filmu rozegrał się właśnie poza bezpieczną dla oglądającego teatralną sceną - oto Emmi prezentuje dorodny marokański okaz koleżankom. Chwali mięśnie, ocenia cielesność, traktuje jak eksponat. Zarówno ona, jak i koleżanki mówią o Alim, jakby był nieobecny, jakby nie rozumiał. To moment, gdy niemiecka małżonka przechodzi na tę drugą stronę. W pewnym sensie przestaje być wykluczona, bo taki zgrabny młodzieniec chciał być ze "starą babą". Przed nim jednak długa droga, której celu najprawdopodobniej nie osiągnie nigdy. Z tą fatalistyczną, ale szalenie racjonalną wizją opuszczamy Teatr Powszechny. Mnie bardziej podoba się takie wymierzenie policzka niż kolejna cukierkowo-lukrowa przypowieść o tym, że przecież dobro i miłość zawsze zwycięża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji