Artykuły

Wzruszająca miniatura

"Ojciec matka tunel strachu" Martina Heckmannsa w reż. Wojtka Klemma w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Fanny Kaplan na swoim blogu.

Bardzo to wszystko Schaefferowskie. Don't get me wrong, nie chodzi o Jana Peszka, choć pewnie skojarzenie w oczywisty sposób jest Peszkowskie, ale co my tu mamy? Troje aktorów rozgrywających między sobą różnorakie zależności, tym bardziej skomplikowane, że rodzinne (nie tylko na scenie, ale i w rzeczywistości), tym ciekawsze, że rozgrywane w przestrzeni teatralnej. Jest coś Schaefferowskiego, i będę się przy tym upierać, w zabawie z fizycznością aktora, w kombinowaniu z rekwizytem i scenografią, w scenach, w których Ojciec (Błażej Peszek), Matka (Katarzyna Krzanowska) i ich syn, Otto (Jan Peszek) współdziałają ze sobą niczym muzyczny tercet, w końcu w scenach, w których przygniatają się kolorowymi pufami, wskakują na nie, zmieniają tożsamość jedynie za pomocą zmienianego na scenie stroju, dzięki czemu mamy możliwość zajrzeć we wczesne dzieciństwo Ottona, jego dojrzewanie, w końcu - dorosłość.

Tekst jest dość subtelny, gładki, czasem komediowy, napisany sprawnie, zdecydowanie sceniczny, choć nie jest to wielka literatura. Nie ma tu specjalnych zaskoczeń, bo w XXI wieku możemy chyba z góry założyć, z jaką sytuacją będziemy się borykać. Ojciec i matka nie mogą się zrealizować zawodowo, rodzicielstwo z jednej strony ich przytłacza, z drugiej staje się wyzwaniem i dążeniem do nierealnego ideału (świetna scena z nawiązaniem do narodzin Chrystusa w żłóbku). Rodzicielstwo plasuje się gdzieś między współczesnym poradnikiem pozytywnego myślenia a niemożliwą i poniżającą tresurą, w wyniku której dziecko ma w przyszłości spełnić niezrealizowane ambicje rodziców. Mocno to Freudowskie, ale Klemm - moim zdaniem bardzo słusznie - się tym bawi, podkreślając niedojrzałość rodziców dziecięcą muzyką, nieustannymi zabawami z dzieckiem, w których infantylność miesza się z czymś upiornym; z tresurą właśnie. Ale też z kłamstwem - i dotyczy ono zarówno spraw trywialnych (potajemne palenie w ogrodzie i chowanie paczki szlugów w donicy), jak i tych poważnych. Oszukujemy swoje dzieci nieustannie, obiecując im, że zawsze przy nich będziemy, że je kochamy, że jesteśmy gwarantem ich bezpieczeństwa, że jeśli dostosują się do naszych oczekiwań, w przyszłości będą mogły osiągnąć to, czego pragną, nawet jeśli faktycznie uda się nam zaszczepić im ambicje, którym nie będą mogły sprostać.

Z kakofonii dźwięków często daje się wyodrębnić egzotyczne rytmy - dziecięce piszczałki, instrumenty perkusyjne, od bębenków po grzechotki. Na scenie stoi kilka kolorowych puf, bryły przypominające klocki, tropikalne rośliny w donicach. Muzyka i scenografia nie pozostawiają żadnych złudzeń. Życie rodzinne to dżungla. Wzajemne pretensje, ambicje, oszustwa, a przede wszystkim zazdrość. Bo może syn woli mamusię od tatusia? A może tak naprawdę zamieniłby oboje natychmiast na babcię?

To, co mnie jednak szczególnie w tym spektaklu ujmuje, to drobne smaczki. Właśnie w scenie rozmowy telefonicznej Ottona z babcią rodzice na chwilę zastygają bez ruchu. Jest to scena komediowa, syn relacjonuje wypowiedzi babci, mówi głośno, trochę z rodzicami pogrywa - z ich zazdrością i zaborczą miłością. Publiczność śmieje się, bo wszyscy znamy te zależności - rodzicielskie wymagania i nacechowane dużo większym luzem relacje między dziećmi a ich dziadkami. Syn kpi z rodziców, jednak ich twarze wyrażają zupełnie inne emocje. Twarz Błażeja Peszka zastyga bez ruchu. Katarzyna Krzanowska nasłuchuje, do oczu nabiegają jej łzy. Syn im się wymyka. Jeszcze tego nie rozumieją, sądzą, że to tylko wyłamanie się spod rodzicielskiej kontroli, ale już wyczuwają, że to pierwszy sygnał emocjonalnego oddalenia i odpępowienia, odcięcia się od rodziców, które będzie mogło wybrzmieć w pełni w scenie finałowej, ogołoconej już ze scenografii, na której rodzice zostaną kompletnie sami, zagubieni, w zimnej poświacie świetlówek, jakby nagle postarzali. Takie drobiazgi czynią ten spektakl faktycznie godnym uwagi. Maleńkie scenki, jeden grymas, skrzywienie ust czy odwrócenie wzroku - jakby rodzina odgrywała przed nami znane wzorce zachowań, ale jednak skrzętnie ukrywała swoje frustracje i wzajemne pretensje. Absolutnie poruszające.

To nie jest wybitny spektakl i nie jest to wybitny tekst. Nie mam tu żadnych wątpliwości. Ale jest to przemyślana, świetnie zagrana, często zabawna, a momentami bardzo wzruszająca miniatura - w sam raz na maleńką Nową Scenę Starego. Być może tym bardziej wzruszająca, że grana rzadko (stąd też wybrałam się na ten spektakl dość późno, bo ponad dwa lata po premierze). Być może tym bardziej wzruszająca, że trafiłam na nią tuż przed świątecznym wolnym, a po spektaklu Błażej Peszek wychylił się zza kulis i życzył zebranym wesołych świąt Bożego Narodzenia. I jak tu po czymś takim spotkać się ze swoimi rodzicami, jeśli w natłoku scen komediowych i wzajemnych kpin, coś w tym "Ojcu matce..." okrutnie boli?

Strzałów nie ma.

Warto się przejść, ale bez nastawiania się na kawał teatru przez wielkie T.

Jest to zgrabne, jest to konsekwentne, bywa subtelnie bolesne.

**

//"Ojciec matka tunel strachu"//

Martin Heckmanns

reż. Wojtek Klemm

Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Premiera: 22 maja 2015

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji