Artykuły

Operowe studium zazdrości i zawiści

"Mozart i Salieri" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Katarzyna Chmura w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

W sobotę na deskach Opery Bałtyckiej odbyła się premiera "Mozarta i Salieriego" Mikołaja Rimskiego-Korsakowa. Jest to jeden z tzw. małych dramatów Puszkina, oparty na fikcyjnej pogłosce, jakoby Salieri otruł Mozarta nie mogąc znieść jego talentu.

Nie ma w tym nic niewłaściwego, że twórcy w 250. rocznicę urodzin Mozarta, powracają do mitów powstałych wokół wczesnej śmierci kompozytora. Nazwisko Mozart kojarzy się dziś nie tylko z fenomenalną muzyką, jest także jakby synonimem geniuszu. W operze "Mozart i Salieri", podobnie jak w "Amadeuszu" - głośnym filmie Miloša Formana, historia relacji między obdarowanym nadprzyrodzonym talentem, acz naiwnym Mozartem, i posępnym Salierim, żmudnie pracującym nad rzemiosłem, staje się znakomitym pretekstem do skonfrontowania przeciętności i geniuszu oraz przedstawienia studium zawiści.

Dzieło Rimskiego-Korsakowa wymaga sporego kunsztu wykonawczego: z jednej strony mozartowskiej lekkości i precyzji, z drugiej romantycznej ekspresji i umiejętności właściwego przekazania śpiewem dramatu rozgrywającego się bardziej w psychice niż w akcji. Równie odpowiedzialne zadanie ma niewielki zespół instrumentalny z pojedynczą obsadą instrumentów. Odtwórcom tytułowych partii Karolowi Kozłowskiemu (Mozart) i Stanisławowi Danielowi Kotlińskiemu (Salieri) precyzji i lekkości wykonawczej z pewnością nie brakuje. Śpiewają ładnym, jędrnym dźwiękiem, widać tu do tego podobną szkołę śpiewaczą, a głosy dobrze ze sobą korespondują. Sugestywna, nieco introwertyczna (jak na operę) gra aktorska, podkreśla ów specyficzny tragizm postaci.

Skromnych rozmiarów opera Korsakowa oparta jest na melorecytowanych dialogach, monologach, brak w niej tak typowych elementów dla opery, jak chóry, duety, arie, przez co podczas inscenizacji czujemy się bardziej jak w teatrze. Przedstawieniu dodaje uroku reżyseria (Grzegorz Chrapkiewicz), gra świateł oraz scenografia i kostiumy (Hanna Szymczak) - dość futurystyczne i fantazyjne, zwracają mimochodem uwagę na ponadczasowość tematyki tej opery. Reżyser posadził publiczność na scenie, na której bezpośrednio przed oczami widzów miota się ze swoimi rozterkami Salieri, co prowokuje jakby do osobistego zmierzenia się z jego postacią, w której tkwi iskra tragizmu. Za półprzezroczystą kotarą gra orkiestra. Mozart umiejscawiany jest często w oddali, jako niedościgły ideał. Geniusz Mozarta wydają się uosabiać ponadto, przy aluzyjnie pojawiających się muzycznych cytatach z twórczości kompozytora, bajkowa inscenizacja i scenografia, jak gigantyczna suknia królowej nocy z "Czarodziejskiego fletu". W finałowej scenie Mozart, po wypiciu zatrutego wina, oddala się stopniowo po schodach przy dźwiękach Lacrimozy, aż w końcu znika w kłębach chmur, a u góry wtóruje mu chór anielski - niby banalne, ale pozostawiało wrażenie. Współtwórcy gdańskiego przedstawienia stworzyli za pomocą stosunkowo prostych środków wyrazu, unikając jednak dosłowności inscenizacyjnej, spektakl, który niewątpliwie pobudza do myślenia i nie pozwala się nudzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji